CLVI Julia

Żuchwa Jamesa drgnęła niebezpiecznie. Na jego twarzy pojawił się cień, który nie wróżył niczego dobrego. Julia miała pod ręką jeszcze drugiego kapcia i była gotowa w każdej chwili go użyć.

- Posłuchaj mnie, Larissa to typowa wredna dziewczyna – powiedział w końcu James, wkładając dłonie do kieszeni spodni. Miał zamiar utrzymywać stosowny dystans. – Myślisz, że wstąpiłem do wojska tak po prostu?
- Różne chodziły pogłoski – odparła Julia, wspominając, że wiele osób dywagowało odnośnie motywów kierujących życiem młodego Dashwooda.
- Żadna nie zbliżyła się nadto do prawdy.
- Jaka jest zatem prawda?


              
James przysiadł na skraju łóżka, Julia zawinęła się w koc na drugim jego końcu.
- Dość prozaiczna, uznasz, że to dziecinne i dość płytkie – powiedział James niepewnie, skubiąc paznokcie.
- Zostaw moje osądy mi – odrzekła Julia.
- Grace miała pecha w życiu – zaczął swoją opowieść młody Dashwood. – Jej mąż ją zdradził, więc od niego odeszła. Moja babcia przez wzgląd na wieloletnią przyjaźń z matką Grace wymogła na moim ojcu, by przyjął Grace wraz z córką pod swój dach. Musisz wiedzieć, że babcia też nigdy nie przepadała za Grace, lecz przyjaźń to przyjaźń.
              
Julia skinęła głową na znak, że rozumie.
- Z początku Grace była grzeczna i potulna, wystarczyło jednak kilka wyjazdów służbowych mojego ojca, by zaczęła się szarogęsić. Powoli zaczęła kontrolować sytuację w domu, a mój ojciec nie widział żadnego interesu w tym, by jakoś ją przystopować.
              
James przerwał na chwilę i potarł czoło.
- Poznałem kiedyś niezwykłą dziewczynę, nazywała się Ann. Spędzaliśmy ze sobą wiele czasu. W pewnym momencie tak dużo, że nie chciałem już tracić jej z oczu. Bywała częstym gościem w rezydencji, ojciec zaakceptował jej obecność i wszystko poszłoby dobrze, gdyby nie Grace.
- Gdzie w tym wszystkim Larissa?
- Poczekaj, zaraz do tego dojdę… Grace zaczęła sprzeciwiać się odwiedzinom Ann. Nie miała jednak na to wpływu, wykorzystała zatem swoją córkę, by zniechęcić Ann. Widzisz, Grace pragnęła umocnić swoją pozycję w rezydencji, by zapewnić sobie dostatek. Po cichu chyba marzyła, że mój ojciec z czystej przyzwoitości się z nią ożeni. To wymagało jednak starannego planowania. Być może uznała, że szybciej załatwi to Larissa.

- Rozumiem, że za jej pośrednictwem celowała w ciebie?
- Larissa z początku była dla Ann miła, pragnęła zostać jej przyjaciółką. Byłem wtedy głupi, otumaniony miłością, i za późno zorientowałem się, co się właściwie dzieje. Ann pewnego dnia powiedziała, że nie może tego znieść i mnie zostawiła.
- Tak po prostu?
- Wylała mi na głowę wszystkie świństwa, których dopuściła się Larissa z Grace do spóły. Była regularnie przez nie upokarzana, a najgorsze było to, że w zasadzie im na to pozwoliłem. Choć może, gdyby Ann wcześniej mi powiedziała… Czasem mam wrażenie, że w sumie to chciała odejść. A szkoda, bowiem miałem wobec niej naprawdę poważne plany.
              
Bała się poruszyć choćby palcem, by nie zniszczyć delikatnej aury wyznań, którą stworzył James. Zwykle sprawiał wrażenie niedostępnego, dlaczego zatem postanowił się otworzyć przed nią?

- Potem oczywiście popełniłem kilka błędów, zrobiłem kilka głupot, co poskutkowało zaostrzeniem dyscypliny ze strony Grace.
- Dlatego wstąpiłeś do wojska? – spytała niepewnie Julia.
- Tak, myślę, że tak. Chciałem stąd uciec. Postanowiłem dać sobie w kość, by nie myśleć o tym wszystkim.
- Czy ktokolwiek zna prawdziwy powód twojej ucieczki?
- Jest jedna taka osoba i jesteś nią ty. Lepiej tego nie schrzań.    
              
Julia poczuła, że całkiem niesprawiedliwie zrzucono na jej barki wielką odpowiedzialność. Ogrom wyznania Jamesa i fakt, że była pierwszą osobą, która poznała jego sekret, sprawiały, że między nimi powstała przepaść, której nie dało się przekroczyć. Obawiała się przekroczyć ową przepaść, by nie wywrócić – i tak już niepewnej – relacji do góry nogami. Z drugiej strony pojawiało się pytanie: dlaczego to właśnie ją wybrał? Czyżby nie miał jakichś przyjaciół, którym mógł się zwierzyć ze swoich problemów?

- Co o tym wszystkim sądzisz? Uważasz, że to dziecinne?
- Ja… - Słowa uciekły z jej głowy, nim zdołała je w ogóle sformułować.
- Nie jesteś w tym zbyt dobra, co? Wiesz, mam na myśli mówienie.
- Wierz mi, nie chciałbyś obcować ze mną, gdy gęba mi się nie zamyka – odcięła się głosem podszytym ironią.
- To mogłoby być ciekawe. Co takiego powoduje, że rozwiązuje ci się język?
- Dość prozaiczne rzeczy. Alkohol, dobra atmosfera, nie rozprawianie o twojej życiowe tragedii…
              
Zabrzmiała sarkastycznie, choć nie powinna drwić z jego nieszczęścia. Nie powinna hołdować szkodliwym stereotypom, wedle których niektórzy ludzie nie powinni narzekać na swój los, albo w jakiś sposób czuć się gorzej. Pieniądze szczęścia nie dają i bogacz może być nieszczęśliwy – od zwykłego człowieka różnić go będzie tylko to, że będzie płakał w Porsche zamiast na tylnym siedzeniu w autobusie.
              
Postanowiła, że zrobi to, co zwykle robiła, gdy dopadały ją czarne myśli. W rezydencji Dashwoodów czuła się niejako skrępowana i na pewne rzeczy sobie nie pozwalała. Nawet na te, które dziać się miały jedynie w jej głowie. Zerwała się z miejsca i zaczęła zakładać buty do biegania.

- Nie twierdzę, że nie masz prawa czuć się poszkodowanym – ciągnęła. – Wina leży po wielu stronach. Złe zagrywki Grace i Larissy. Niechęć ze strony Ann do podzielenia się swoimi odczuciami. W końcu twoja rezygnacja i ucieczka.
- Zatem masz mnie za tchórza?
- I tak, i nie. Mogłeś oczywiście o nią zawalczyć, lecz to ona poddała się wcześniej. Jesteś pewien, że chciałbyś z nią być?
              
Cóż, nie była autorytetem w tych kwestiach, lecz skoro James był z nią szczery, ona też postanowiła pozwolić sobie na szczerość.
- To nie jest pytanie, na które mógłbym odpowiedzieć tu i teraz – rzekł James, zmieszawszy się nieco.
- Zatem odpowiesz na nie za chwilę w innym miejscu.
              
Nigdy nie należała do zbyt wesołych osób, jej entuzjazm był zatem czymś zaskakującym nawet ją samą. Wyciągnęła Jamesa na pobliskie błonia, choć pogoda nie bardzo sprzyjała spacerom. Było ciemno, wilgotno i mgliście.

- A może ty mi powiesz, dlaczego jesteś taka nieufna wobec innych ludzi? – zaproponował James.
- Czy to sprawi, że odpowiesz na moje wcześniejsze pytanie?
              
James wzruszył ramionami. Wyglądało na to, że zamierzał zaryzykować.
- Miałam na wsi, dawno temu, przyjaciółkę – zaczęła zatem Julia. – Byłyśmy ze sobą bardzo zżyte. Była kilka lat ode mnie starsza i w pewnym momencie wyjechała na studia do Londynu. Przez jakiś czas nasze kontakty zakłócane były jedynie dzielącą nas odległością. Z czasem jednak odpisywała wolniej, coraz częściej wymawiała się brakiem czasu. Sam zresztą wiesz, jak to jest. Trzeba się uczyć do egzaminów…
              
Jej nauka do egzaminów polegała jednak na ciągłym imprezowaniu. Tego aspektu nie zdołała przed Julią ukryć, skoro była dość otwarta w mediach społecznościowych.

- To chyba nie tak powinno działać – mruknął James, trzęsąc się lekko pod swoim cienkim płaszczem.
- W końcu nadszedł czas, gdy i ja pojechałam do Londynu. Cieszyłam się, że w końcu będziemy mogły spędzać razem więcej czasu. Niestety Kai zmieniła się nie do poznania. Patrzyła na mnie z góry, bo ona była teraz z wielkiego miasta, a ja ze wsi.
              
Młody Dashwood parsknął śmiechem.
- To nie jest śmieszne, tak było naprawdę. Tych kilka lat w Londynie kompletnie poprzestawiało jej mózg. Należałam do gorszej kategorii i już nie mogłam się z nią spotykać.
- To niedorzeczne. Tacy ludzie istnieją?
- Jest ich więcej, niż ci się wydaje… Wtedy nie było to dla mnie takie zabawne.
- A teraz?
- Jest mi to obojętne. Po pewnym czasie się po prostu zapomina. Ciężej jest zapomnieć, gdy sparzysz się po raz drugi.
- Chyba trafiasz na niewłaściwych ludzi – ośmielił się zauważyć James i chyba miał rację.

- Moja druga przyjaciółka, to była zupełnie inna para kaloszy. Z perspektywy czasu stwierdzam, że była toksyczną osobą, ale w nieco inny sposób. Zwykła robić z siebie ofiarę losu i nawet było mi to na rękę, bowiem byłyśmy wtedy dwiema ofiarami losu. Z czasem zaczęło się to pogłębiać, aż w końcu zaczęła mnie licytować. Ja powiem: „Aj!, a ona: „Ałała!”. „Źle się dziś czuję” kontra „Mam migrenę już od tygodnia”. I tak w nieskończoność. Zawsze byłam dla niej, gdy mnie potrzebowała. Po wykładach, dodatkowych zajęciach i drobnych przysługach w laboratorium gnałam, by móc z nią porozmawiać, jakoś jej pomóc poczuć się lepiej. W pewnym momencie zaczęła sobie dorabiać, miała coraz mniej czasu i była wiecznie zmęczona. Musiałam ją wołami wyciągać na mały spacer choć raz w tygodniu. Kompletnie przestała mieć dla mnie czas, gdy znalazła sobie chłopaka.

- A co ma jedno do drugiego? – James wymownie uniósł brwi.
- Miałam dość tej ciągłej inicjatywy tylko z mojej strony, tej jednostronnej relacji. Wszystko rozeszło się po kościach.
- Innymi słowy masz pecha do ludzi. Dlatego ci mówiłem, żebyś nie pchała się w ramiona Larissy. Ona tylko udaje miłą, bowiem widzi, że ja jestem dla ciebie miły.
- Ty też udajesz? – Ta kwestia wymagała od niego głębszego namysłu. Julia obawiała się, że James zaraz przyfasoli jej jakimś niemiłym tekstem.
- To jest to miejsce i ten czas – powiedział zamiast tego.
- Zamierzasz mi się oświadczyć? – przestraszyła się Julia.
- Doceniam twoje poczucie humoru – zaśmiał się James. – Chciałem udzielić ci odpowiedzi na zadane wcześniej pytanie. Odpowiedź brzmi: nie. Jeśli chcesz, mogę uraczyć cię też odpowiedzią na drugie pytanie wstecz.
              
Ty też udajesz?

- Wcale nie udaję. Miałem problem z zaakceptowaniem decyzji mojego ojca, ale już sobie z tym poradziłem. Pomyślałem sobie też, że skoro obydwoje jesteśmy takimi przegrywami…
- Czy ty sugerujesz, że jestem przegrywem?
- Nie nadążam za tobą, Jules – westchnął ciężko James i nie chodziło wcale o to, że nagle przyspieszyła kroku, pragnąc wyrwać się z wyspy zimna.
- Musisz przestać mnie tak nazywać – rzuciła przez ramię. Wiedziała już, że nie zamierzał przestać. W zasadzie nawet zaczynało się jej to podobać.
- A to niby dlaczego? Może zawrzemy umowę? Ja nie przestanę cię tak nazywać, a ty zostaniesz moją przyjaciółką.
              
Julia zatrzymała się nagle, James krzywo stąpnął, trafił na kretowisko i zaliczył spotkanie trzeciego stopnia z ziemią.
- Coś ty powiedział? – spytała ostro.
- Au, chyba skręciłem kostkę! – jęknął Dashwood.
- Wcale nie, wstawaj, kretynie!
              
Pomogła mu wstać i otrzepać się z mokrych liści.
- W twoich ustach zabrzmiało to niemal pieszczotliwie – stwierdził James.
- Jesteś upośledzony umysłowo – zawyrokowała Julia, pragnąc powstrzymać serce, które biło, jakby startowała w jakimś maratonie.
- Nikt nigdy tak nie nazywał geniuszy. Chyba.
- Czy ty czasem myślisz, zanim coś powiesz?
- Przeważnie, ale odkąd cię poznałem, nie za bardzo mi to wychodzi. Przy tobie nie można zastanawiać się zbyt długo, tak pędzisz, że zaraz mnie gdzieś zgubisz. To jak, Jules?
              
Czy to James miał w sobie coś takiego, czy może to ona tak dramatycznie obniżyła swoje standardy? Całkiem obcy facet zaprosił ją na obiad, później jego ojciec zaoferował jej kąt w swojej rezydencji, a na koniec ten całkiem obcy facet pragnął się z nią zaprzyjaźnić. Czyżby świat stanął na głowie?
              
Julia zawsze miała swoją własną definicję przyjaźni, dlatego przyjaciele w jej życiu występowali w niezbyt dużej liczbie. Zwykle po jednym na dany okres, choć jej poprzednie przyjaźnie nie kończyły się zbyt dobrze. Najgorsze było to, że się kończyły. Zamierzała popełnić kolejny błąd i zaufać całkiem obcemu facetowi z nadzieją, że pewne czynniki sprawią, iż będzie to zupełnie nowy rodzaj przyjaźni. Owszem, nie pójdą na zakupy do galerii, by potem poplotkować przy kawie. Przy sprzyjających wiatrach wybiorą się kiedyś razem na piwo. James nie powie jej, w którym kolorze będzie lepiej wyglądała, takie rzeczy nie były na jego głowę. Całkiem jednak prawdopodobne, że będą mogli pójść razem do muzeum lub na wystawę naukową.
              
James jeszcze tego nie wiedział, lecz oferował jej przeróżne rozwiązania, które nie były domeną typowej kobiecej przyjaźni. W gruncie rzeczy była ciekawa, co z tego wyniknie.

- No niech ci będzie, James – westchnęła, a Dashwood uśmiechnął się promiennie, prezentując nieskazitelnie białe zęby.
- I takie konkrety lubię.


Komentarze

Popularne posty