CXLVII Julia
Krótko
podsumowując, poznała w bibliotece jakiegoś faceta i teraz jechała z nim na
obiad. Nie byłoby w tym niczego dziwnego, gdyby tym „jakimś facetem” nie był
James Dashwood i gdyby teraz nie jechali lśniącym czarnym samochodem kierowanym
przez osobistego kierowcę imieniem George. Obiad mieli zjeść w rezydencji Dashwoodów.
Jak mogło do tego dojść?
Po uczelni
krążyły przeróżne historie na temat Jamesa Dashwooda, który nagle przerwał
studia na rzecz służby w wojsku. Jedni uznali, że rzeczywistość zweryfikowała
młodego studenta. James wybrał bowiem fizykę, a pochodził z rodziny o głębokich
prawniczych korzeniach. Być może wcale nie nadawał się na fizyka. Inni
domniemywali, że młody James z jakiegoś powodu się załamał, zwątpił w sens
swoich studiów i uciekł do wojska, by poszukać własnego ja.
Jakikolwiek
by ów powód nie był, James powrócił, by zakończyć to, co zaczął. Był oczywiście
przedmiotem kpin i złośliwych docinków, lecz Dashwood miał to wszystko gdzieś.
Uważał się za kogoś lepszego, zapewne z powodu pozycji społecznej, i nie musiał
się przejmować plotkami krążącymi wśród plebsu. A może po prostu miał do siebie
ogromny dystans. Julia zazdrościła mu w głębi ducha. Choć nie powinna,
przejmowała się każdą, nawet najmniejszą, uwagą. Znajdowała się pod ciągłą,
wyimaginowaną, presją, która nie wpływała na nią pozytywnie. Czy to już
szaleństwo? Czy właśnie to szaleństwo popchnęło ją do przyjęcia propozycji
Jamesa?
Ciągle
ściskała jego książki, czując na sobie spojrzenie kierowcy, który musiał się
jej przyglądać w lusterku wstecznym. Starała się nie patrzeć na James, już i
tak czuła się wystarczająco niezręcznie. Nie miała zielonego pojęcia o
etykiecie, wiodąc samotnicze życie, nie musiała się do tego przyuczać. Posiłki
jadła w samotności, najczęściej było to zamówione przez internet jedzenie. Jej
praca polegała na wielogodzinnym przesiadywaniu w laboratorium. Ludzie
przychodzili, ludzie odchodzili, a ona po prostu robiła swoje. Jedynie od czasu
do czasu wdawała się w dyskusję ze swoim opiekunem. Profesor Duncan był jednak
nieco podobny do niej czyli przeważnie był milczącym gburem.
Samochód
przejechał przez piękną żeliwną bramę i koła zachrzęściły na podjeździe.
Rezydencja Dashwoodów, duży – niemalże
pałac – budynek w kolorze nieco brudnej żółci, położona była na sporym kawałku
trawnika otoczonego drzewami. Fasada budynku ozdobiona była kolumnadą, a wokoło
wręcz roiło się od klombów z kwiatami. Mogło to sugerować, że pani domu
upodobała sobie ogrodnictwo, które doprowadziła do perfekcji.
James
poprowadził ją do mahoniowych drzwi wejściowych i rzucił jej rozbawione
spojrzenie. Jeśli chciał ją onieśmielić i przytłoczyć, w stu procentach mu się
to udało. Julia już żałowała, że zgodziła się na to wszystko.
Weszli do
holu z wysokim sklepieniem. James odwiesił swój płaszcz na pobliski wieszak.
- Ile razy
ci mówiłam…? – Z salonu szybkim krokiem, stukając głośno obcasami o marmurową
posadzkę, wyszła kobieta w paskudnej garsonce w dziwnym odcieniu różu. Na widok
Jamesa z towarzyszką zatrzymała się nagle, a na jej twarzy pojawił się wyraz
oburzenia. – Kim jest ta dziewczyna?
Julia uznała,
że to niezbyt uprzejme z jej strony, że wycelowała w nią palec. Rysy kobiety
były nieco toporne, krótkie kręcone włosy dźwigały na sobie tyle lakieru, że
nawet jeden kosmyk nie mógł się poruszyć.
- Moim
tragarzem – odparł bezczelnie James, szczerząc się jak skończony idiota. – Nie
widzisz? Nosi mi książki.
Miała
przemożną ochotę trzasnąć jedną z tych książek Jamesa w twarz. Odebrał od niej
swoje lektury i odłożył je na pobliski stolik razem z jej torbą. Pomógł Julii
wyplątać się z płaszcza i gestem dłoni zaprosił ją na pokoje.
- Zdaje mi
się, że już omawialiśmy tę kwestię – burknęła kobieta w garsonce.
- Owszem, za
każdym razem mi to przypominasz – odparł pogodnie James. – Chcę byś poznała
Julię. Julio, to Grace, urocza pani tego domu.
Grace nie
wyglądała na zbyt ucieszoną tym wprowadzeniem. Julia poczuła się naprawdę
niekomfortowo, bowiem Grace wyraźnie nie pożądała jej obecności w swoim domu.
- Co to za
zamieszanie? Nie mogę się skupić na pracy…
Z głębi
domu, zapewne z gabinetu, wyłonił się dystyngowany mężczyzna w idealnie
skrojonym garniturze. Starannie uczesane włosy lekko już posiwiały na
skroniach. Niewidzialna dłoń ścisnęła gardło Julii, nie pozwalając jej dobyć z
siebie głosu, zresztą nie musiała się na razie odzywać.
Julia miała
znakomitą pamięć, która była błogosławieństwem, ale też i przekleństwem. Jej
pamięć była jednym z czynników, który pozwalał jej uczyć się w zaskakującym
tempie. Sprawiała też jednak, że pewne sprawy na stałe tkwiły w jej umyśle,
choć pragnęłaby się ich pozbyć. Pamiętała zatem, jak bawiąc się z psem na polu,
wylądowała w krowim placku i przezwano ją Gówniana Julia. Pamiętała też, jak
zmuszona była spędzić noc na dworcu, gdyż rodzice zapomnieli odebrać ją ze
szkoły. Pamiętała każdy swój wypadek, każde zranienie, każde uniesienie brwi
lekarza, który musiał ją potem zszywać. Pamiętała również dystyngowanego
jegomościa, który wpadł na nią kiedyś przed szpitalem. Spieszył się dokądś, a
ona była ofiarą jak zwykle, w wyniku czego doszło do kolizji. Mężczyzna ani
trochę się nie postarzał.
Przestraszyła
się, że i on ją rozpoznał, choć nie miała absolutnie żadnych podstaw do obaw.
Była tylko obcą dziewczyną, która nie wyrządziła mu żadnej szkody. Zmarszczył
jednak czoło, jakby sprowadzanie dziewcząt do domu było działaniem nieaprobowanym.
- Grace
chyba wspominała… - zaczął mężczyzna ostrym tonem.
- Ojcze,
czas najwyższy, byś poznał gwiazdę uczelni, którą postanowiłeś wesprzeć jako
jeden z darczyńców – rzekł James, wypychając Julię do przodu. – Julio, poznaj
lorda Henry’ego Dashwooda.
Ujęła
wyciągniętą na powitanie dłoń lorda, a on nachylił się lekko i ucałował wierzch
jej dłoni, sprawiając, że zrobiła się czerwona na twarzy.
- Julia
Middleton – wykrztusiła z siebie Julia głosem, który nie należał do niej.
- Obiad
zaraz zostanie podany – wtrąciła Grace, przyglądając się całej scenie ze
znudzeniem.
- Mam
nadzieję, że dodatkowe nakrycie nie będzie problemem – rzucił James.
- Oczywiście
że nie – odparł Henry, nim Grace zdołała otworzyć usta.
Henry
zniknął na chwilę w swoim gabinecie, choć jak obiecał, zaraz miał się stawić na
obiedzie.
- Poznałaś
zatem mojego ojca oraz Grace – rzekł James, prowadząc Julię do ogromnego
salonu, który przechodził w jadalnię. Uwagę Julii przykuł wspaniały kominek
obstawiony trofeami.
- Twoją
matkę, tak? – odparła Julia niepewnie.
- Gdyby
Grace była moją matką, powiesiłbym się czym prędzej – powiedział James
konspiracyjnym szeptem. – Moja matka zmarła podczas porodu i nigdy nie miałem
okazji jej poznać.
- Przykro
mi…
- Grace
natomiast jest córką najlepszej przyjaciółki mojej babci. Po tym jak jej mąż
puścił ją kantem z jakąś młódką, Grace nie miała się, gdzie podziać, więc
trafiła do nas. Jeśli uważasz, że Grace jest urocza, to absolutnie pokochasz
jej córkę.
Julia nie
była pewna, czy mówił serio, czy tylko sobie z niej żartował. Poniekąd miała
wrażenie, że wpadła do niewłaściwej króliczej nory. Z salonu można było wyjść
do ogrodu. Przeszklone drzwi skrzypnęły cicho i do środka wbiegły dwa szare
pudle. Znały już wszystkich domowników, lecz Julia była nowym elementem i to do
niej się skierowały, merdając wesoło ogonami.
Nie bała się
zwierząt, urodziła się i wychowała na wsi, więc dokładnie poznała obyczaje
wielu zwierząt gospodarskich. Jej rodzina miała kilka owczarków szkockich,
które pilnowały obejścia. Pudle obwąchały Julię, a gdy stwierdziły, że im się
podoba, zaczęły trącać ją nosami, domagając się pieszczot.
- Ależ
drogie panie, proszę ustawić się w kolejce! – zaśmiała się Julia, lecz została
zignorowana przez psy.
- Wygląda na
to, że cię lubią – stwierdził oczywiste James.
- Co te
pchlarze tutaj robią? – obruszyła się dziewczyna o długich blond włosach.
- Te
pchlarze mają większe przywileje od ciebie, młoda damo – odcięła się
dystyngowana starsza pani, która musiała być matką Henry’ego, a babcią Jamesa.
– Fifi, Fiora, proszę zostawić naszego gościa w spokoju.
Pudle
spojrzały na Julię ze smutkiem, który to smutek był odwzajemniony. Obawiała
się, że byli to jedynie domownicy, którzy zdolni byli do niewymuszonej radości
na widok obcych ludzi. Lady Dashwood zmierzyła Julię od stóp do głów, lecz nie
powiedziała ani słowa. Córka Grace, Larissa, postanowiła nie podać jej dłoni,
mamrocząc coś o pchlarzach.
Zasiedli w
końcu do obiadu, lecz żołądek Julii zawinięty był w ciasny supełek. Henry
usiadł na jednym końcu, na drugim jego matka. James zajmował miejsce po
prawicy, Grace naprzeciwko niego wraz z córką z zadartym nosem. Larissa była
niewiele młodsza od Julii, a starała się zachowywać o wiele poważniej, jakby na
tym polegało szlachectwo. Odzywała się niewiele, a jeśli już – były to jałowe
uwagi dotyczące nudnych detali, którymi jednak Grace się zachwycała.
Starając się
nie wyglądać na zbyt zmęczoną całą sytuacją – był to aż nadmiar interakcji z
innymi ludźmi – Julia zasiadła obok Jamesa, który nakładał jej różnych rzeczy.
Powiedział, że musi spróbować wszystkiego, bo tylko tak doceni prawdziwy kunszt
ich kucharki. Julia czuła na sobie badawcze spojrzenie lady Dashwood, przez co
pociły się jej dłonie. Grace natomiast czekała na jakieś drobne potknięcie, by
mieć pretekst do złośliwej uwagi. Ku zaskoczeniu wszystkich pierwszy odezwał
się lord Dashwood.
- Powiedz,
Julio, czym się właściwie zajmujesz?
Julia
przeżuła to, co miała w ustach, naprędce formułując odpowiedź. Niestety żadna
nie przychodziła jej do głowy.
- Nie sądzę,
by mogło to pana zainteresować… - powiedziała cicho. Zapewne powinna była
tytułować go lordem, o czym świadczył grymas na twarzy Grace.
- Och, zatem
musisz mnie wypróbować – odparł Henry niezrażony.
- Dobrze
więc… Zajmuję się badaniami z pogranicza biotechnologii, nanotechnologii i
medycyny. Badam wpływ kilku nanokompozytów na hodowle komórkowe, co pozwoli nam
ocenić toksyczność tych substancji na kilku poziomach.
- Jakie to
ma zastosowanie praktyczne?
- Jeśli
związek okaże się nietoksyczny, może zostać użyty jako nośnik leków.
- A jeśli
będzie toksyczny?
- Pracuję
też na kilku liniach komórek nowotworowych. Gdyby nanokompozyt okazał się wobec
nich toksyczny, można by go użyć w terapii nowotworów. Taka celowana terapia
jest o wiele lepsza od chemioterapii, podczas której giną zarówno komórki
zmienione nowotworowo, jak też zdrowe komórki.
- Znasz może
doktor Elizabeth Darcy? – spytał Henry nieco z innej beczki.
- Widywałam
ją na konferencjach naukowych, lecz osobiście jej nie poznałam…
- To nasza
wspólna znajoma – rzekł James. – Zna się nieco na hodowlach komórkowych.
- Nieco?
Osobiście pracuję na pożywkach, których skład został opracowany przez doktor
Darcy.
-
Miałybyście zatem wiele do omówienia. – Henry uśmiechnął się szeroko.
Julia była
zaskoczona, że Henry w ogóle wiedział, o czym mówiła. Jednak skoro znał doktor
Darcy, nie powinno w tym być niczego dziwnego. Lord Dashwood przyznał się do
tego, że wspiera kilka instytucji w mieście i jej uczelnia znajdowała się na
jego liście. Pośrednio zatem wspierał jej badania, za co była mu wdzięczna.
Szkoda tylko że władze uczelni uznały studenta z wymiany za ważniejszego od
osoby, która podnosiła rangę uczelni na arenie międzynarodowej.
- A cała
reszta umarłaby z nudów – westchnęła Larissa, po czym zajęła Henry’ego
opowieścią z akademii, w której się uczyła. Julia zrozumiała tylko, że
zajmowała się projektowaniem, ale czego, to już zginęło w paplaninie
dziewczyny.
- Jest nudna
jak flaki z olejem – szepnął James do Julii.
- Dla niej
to ty musisz być piekielnie nudny – odparła równie cicho. – Wygląda na to, że
ma artystyczną duszę, a ty jesteś fizykiem. Do tego teoretycznym. Twojej nauki
nie da się dotknąć.
- Uważasz,
że jestem nudny?
- Nie mam
wyrobionego poglądu, bowiem nie wdaliśmy się jeszcze w żadną akademicką
dyskusję.
- A gdybyś
musiała przedstawić mnie znajomym? Powiedziałabyś: „Poznajcie Jamesa, niezwykle
ciekawą personę”?
-
Powiedziałabym: „Poznajcie Jamesa Dashwooda, najbardziej zadufanego w sobie
człowieka, jakiego znam”.
- To też
dobre – zaśmiał się James, choć Julia wiedziała, że nieco go uraziła. Nie
zamierzała jednak przepraszać za oczywiste.
Gdyby
chciała wkupić się w łaski tej rodziny, uśmiechałaby się od ucha do ucha i
śmiała z każdego żartu, nawet tego suchego niczym zeszłotygodniowy chleb. James
był jednak przypadkowo poznanym mężczyzną, który zaprosił ją do siebie tylko
chyba z litości, bowiem nie znalazła żadnego innego wytłumaczenia. Gdyby
chciała zrobić dobre wrażenie, pokazywałaby się z jak najlepszej strony. Na
pewno nie wspominałaby o beztroskich latach spędzonych w gospodarstwie w
Kornwalii. Nie opowiadałaby o swoim ulubionym koniu Berniem, który był za duży,
by dorosły człowiek samodzielnie na niego wsiadł z ziemi, a już tym bardziej
mała dziewczynka. Pominęłaby kwestie pomocy w gospodarstwie, nie mówiłaby o
przejażdżkach traktorem i na pewno nie wspomniałaby o tym, jak kiedyś owce
wyprowadziły ją w pole. Uznała jednak, że nie ma co się przejmować, jedynie
rozmowa na znane jej tematy sprawiała, że czuła się mniej skrępowana, Henry
podsycał konwersację zadając pytania przyjemnym miękkim głosem. Po wszystkim
George odwiezie ją do akademika i już nigdy nie spotka tych ludzi. James
natomiast nigdy się do niej nie zbliży na uczelni.
Lady
Dashwood chciała jej pokazać swoje najcudowniejsze okazy w oranżerii, ściemniło
się jednak i nic z tego nie wyszło. Fifi i Fiora krążyły gdzieś w pobliżu i
korzystały z każdej okazji, by narzucić się jej ze swoim towarzystwem. Julia
nie miała nic przeciwko, w zasadzie dwie pudlice były najmilszymi członkami rodziny.
- Lord
Dashwood prosi do gabinetu. – George nachylił się tuż nad ramieniem Julii, gdy
spoczęła na kanapie i zajęła się kudłatymi pannami. Zaskoczona podreptała
posłusznie za Georgiem do gabinetu Henry’ego.
Było to
niezbyt duże, choć przytulne, pomieszczenie, którego ściany pokryte były
drewnianą boazerią. Henry posiadał imponującą kolekcję książek poupychanych po
regałach sięgających ścian. Henry poprosił, by zamknęła drzwi i usiadła przy biurku.
- James
wspominał mi o twoich problemach z kwaterunkiem – zaczął Henry ostrożnie.
- Nie
powinien się do tego mieszać – mruknęła Julia z niezadowoleniem. Należał mu się
za to solidny kopniak w kostkę.
- Podobno
uczelnia dała ci niewiele czasu na znalezienie sobie nowego lokum. Masz już coś
na oku?
- Dopiero
dziś dostałam pismo, znalezienie czegoś w tydzień graniczy z cudem.
- Ale masz
jakichś znajomych, którzy mogliby cię wesprzeć?
- Absolutnie
żadnych.
- Co zatem
zrobisz?
- Moje
stypendium nie zagwarantuje mi utrzymania w żadnym miejscu zbyt długo. Skończę
na ulicy czyli będę musiała wrócić do domu.
- Chcesz się
poddać? Gdy jesteś już w połowie swojej drogi?
- A mam
jakiś wybór?
- Mam dla
ciebie pewną propozycję… - Henry zamyślił się na chwilę. – Oczywiście nie
musisz dawać mi odpowiedzi już teraz.
- Co to za
propozycja? – spytała przestraszona Julia.
- Mogłabyś
zamieszkać tutaj. Na jakiś czas… Część pokojów jest nieużywana…
Serce Julii
nagle przyspieszyło, na twarzy rozlała się fala gorąca.
- Nie
miałabym, czym panu zapłacić – wydusiła z siebie.
- Nie,
chciałbym, żebyś pozostała tutaj jako mój gość, a w międzyczasie może uda mi
się znaleźć dla ciebie coś innego.
- Dlaczego…?
- Dlaczego?
– powtórzył głupio Henry.
- Jestem dla
pana obcą osobą, zwykłą dziewczyną ze wsi bez krzty ogłady.
- Gdy
opowiadałaś mi o swojej pracy… Uznałem, że byłoby wielką szkodą, gdyby taki
talent się zmarnował. Poza tym już kiedyś się spotkaliśmy.
Lord
Dashwood otworzył jedną z szuflad biurka, chwilę w niej pogrzebał i wyciągnął
książkę.
- Myślałam,
że ją zgubiłam – powiedziała wstrząśnięta Julia. Boleśnie przeżyła stratę
„Zarysu fizjologii człowieka”. – Przeczytał ją pan?
- Tylko
kilka akapitów, nie jestem w tym szczególnie dobry.
Julia
odebrała swoją książkę, jakby odbierała jakieś cenne trofeum. Nigdy by nie
pomyślała, że kiedyś odzyska ją z rąk samego lorda Dashwooda.
- Sama więc
widzisz, że nie jesteśmy sobie tak całkiem obcy – ciągnął Henry. Chwycił swoją
wizytówkę i odręcznie wpisał numer telefonu. – To mój prywatny numer. Zadzwoń,
gdybyś się zdecydowała. George pomoże ci zabrać rzeczy.
Przejęła
wizytówkę drżącą ręką. Lord Dashwood uśmiechnął się na pożegnanie.
- Obyśmy
jeszcze się spotkali.
Jego słowa
odbijały się echem w jej głowie, gdy James pomagał jej włożyć płaszcz.
- Muszę cię
przeprosić – rzekł ze skruchą. – Niepotrzebnie naraziłem cię na ten cały cyrk.
Grace była dla ciebie stosunkowo niemiła.
- Stosunkowo
– prychnęła Julia. Pożegnała się sztywno z Jamesem, po czym wsiadła do
samochodu zaparkowanego tuż przy drzwiach domostwa. Lord nie zamierzał dopuścić
do tego, by wracała sama pieszo po ciemku.
- Mam
nadzieję, że pani Grace i jej córka nie były dla panienki zbyt uszczypliwe –
rzucił George, gdy wyjechali na ulicę.
Julia
walczyła ze sobą, by się nie rozpłakać.
- Uważają
mnie za człowieka drugiej kategorii – powiedziała, pociągając nosem. – Tylko
dlatego, że nie urodziłam się z przywilejami, które one dostały tak po prostu.
- A więc
jednak… Strasznie mi przykro z tego powodu. Ale sam lord to porządny człowiek.
- Nie mogę
nic zarzucić lordowi. Zaproponował mi nawet kąt, gdy dowiedział się, że jestem
na skraju eksmisji.
- Przyjęła
panienka jego propozycję?
- Nie
odważyłam się, jestem w końcu człowiekiem drugiej kategorii. Nie zasługuję na
szansę.
- Lord nie
złożyłby panience takiej propozycji, gdyby w panienkę nie wierzył.
Czy to
strach był przyczyną jej wahania? Oczywiście, byłaby to całkiem nowa sytuacja,
a ona niezbyt dobrze znosiła tak drastyczne zmiany. A może to jej własna duma
przeszkadzała jej w proszeniu o pomoc i przyjmowaniu jej od obcych ludzi? Julia
miała wrażenie, że między nią a Henrym zrodziła się delikatna nić porozumienia.
Być może przypominała mu kogoś. Kogoś wartościowego w jego życiu. A może
pragnął zrobić na przekór wszystkim i wprowadzić element życia plebejskiego na
własne salony. Wciąż słyszała jego miękki głos, pełen powagi i elegancji. „Nie
jesteśmy sobie tak całkiem obcy”.
Oczy mu się
zaświeciły, gdy wspomniała o Kornwalii. Kiwał głową, gdy opowiadała o swojej
pracy, orientował się zatem jako tako w terminologii. Skoro znał doktor Elizabeth
Darcy, to pewnie ona wprowadziła go w tajniki biotechnologii.
-
Nieuprzejmością byłoby zwlekać z odpowiedzią – rzucił George zza kierownicy.
- Uważa pan,
że powinnam przyjąć propozycję lorda Dashwooda? – zdziwiła się Julia.
-
Oczywiście! Lord nie składa takich propozycji każdemu. Musi być panienka
wyjątkowa.
- Grace się
wcale nie ucieszy…
- Cóż, pani
Grace nie jest panią rezydencji.
Julia
spojrzała na numer na wizytówce. Cóż, stanie się, co się ma stać, pomyślała,
wybierając numer.
Komentarze
Prześlij komentarz