CLV James

Miała niespokojne palce, które tańczyły swój własny taniec na stoliku, gdy Julia pochylała się nad stosem wypracowań. W drugiej dłoni leniwie obracała długopis. Nagła przerwa, szybki cios, drobna uwaga na marginesie, moment zawieszenia, powrót do dawnego cyklu.
              
Gdy się skupiała, marszczyła czoło w charakterystyczny sposób. Od czasu do czasu, gdy musiała się dłużej zastanowić nad jakąś kwestią, przygryzała dolną wargę. Czasem pozwalała sobie na parsknięcie pod nosem. Nie zdradzała się przed Jamesem, co ją tak rozbawiło. Tkwiła bowiem w swoim świecie, którego on – James – potencjalnie nie rozumiał. Z tego samego powodu on nie dzielił się z nią swoimi przemyśleniami odnośnie cząstek elementarnych.
              
Siedzieli w milczeniu, lecz było to milczenie najprzyjemniejsze z możliwych. Ona przy stoliku przy oknie z filiżanką wystygniętej herbaty, on na sofie nieopodal z grubym tomiszczem pełnym zawiłej terminologii. Obserwacja pochłonęła go na tyle, że zarzucił czytanie. I tak od dłuższego czasu czytał jedną i tą samą stronę, a wszystkie słowa czmychały mu na boki niczym niesforne ptactwo.
              
Nie starał się wybiegać myślami naprzód, nie chciał, by zmokły na jesiennym wietrze. Zapachy nieśmiało wypływające z kuchni kazały mu sądzić, że na obiad Anna poda swoją słynną pieczeń. Na szczęście Julia nie była wegetarianką i nie interesowały ją dziwne dietetyczne mody. Larissa ciągle czegoś próbowała, pragnąć zgubić kilka zbędnych kilogramów, które przecież wcale jej nie szkodziły. Jadła zatem czasem naprawdę dziwne rzeczy.
- Nie myślałaś kiedyś, żeby rzucić mięso? – spytał bezmyślnie, skoro i tak podążał w tym kierunku.
              
Julia oderwała się na chwilę od pracy.
- A niby po co? – odparła, powstrzymując się przed dezaprobującym pokręceniem głową.
- No wiesz, dobro zwierzątek i takie tam…
- Nie zatrzymywałam się nad tą kwestią. Zresztą i tak za dużo ludzi nadal je mięso, by moja abstynencja miała cokolwiek wnieść.
- Od mięsa się tyje – zauważyła Larissa, przysiadając się do Jamesa. – Jest niezdrowe.

- Słyszałaś kiedyś o takim powiedzeniu: „Jesteś tym, co jesz”? – sarknął James. Zanosiło się na kolejną pogadankę o dietach-cud i magicznych ukrytych terapiach. Że też w rezydencji chowało się takie stworzenie, które każdą naukową teorię potrafiło wywrócić do góry nogami i dopasować do swoich przekonań. – Człowiek zrobiony jest z mięska i mięsko jeść musi.
- Krowa też jest z tego zrobiona, a je trawę – odparła lekko urażona Larissa.
- Cóż, krowa białko pozyskuje z bakterii, które zasiedlają jej układ pokarmowy – wtrącił Julia, kręcąc młynki długopisem. – Twoja teoria wykrzacza się na tym drobnym szczególiku.
- No tak, panna ze wsi wie dużo o krowach…

- Wiem dużo o krowach wiejskich – przyznała Julia, po czym dodała pod nosem: – A jeszcze więcej o krowach miejskich takich jak ty…
- Jules zna się na tych tematach, w końcu robi doktorat z… - James dramatycznie zawiesił głos. – Z czego ty właściwie tam robisz doktorat?
- Bardzo śmieszne – mruknęła Julia. James pokazał jej język jak pięciolatek.
- Czy mi się wydaje, czy schudłaś? – James przyjrzał się córce Grace, kłamiąc jak z nut. Larissa bezskutecznie próbowała schudnąć, lecz ostatnimi czasy wykazywała tendencję wręcz odwrotną.
              
Chwytała się nowych diet, a James śmiał się z niej, że jest na dwóch dietach, bo jedną się nie najada. Być może oszczędzała swój żołądek główny, lecz Larissa miała jeszcze coś takiego jak żołądek deserowy, do którego zawsze coś się zmieściło, nieważne, jak zapchany był żołądek główny. Popadała w złe nawyki, pościła kilka dni, a potem nadrabiała wszystko, co wypościła i to jeszcze z nawiązką. Organizm znajdujący się w stresie, a głód był swego rodzaju stresem dla komórek, zachowywał się irracjonalnie i gromadził zapasy na chudsze dni. Gdyby jeszcze Larissa postanowiła zażywać jakiejkolwiek formy ruchu, byłoby całkiem w porządku. Jedynym zajęciem, podczas którego mogła zgubić jakiekolwiek kalorie, były zakupy z piszczącymi przyjaciółeczkami. Chodziły wtedy po galeriach, aż nogi właziły im w tyłki, popijając kawę ze Starbucksa w międzyczasie.

- Testuję teraz nową dietę, dietę Dukana – rzekła rozradowana Larissa. Przejawiała niezdrowy entuzjazm, gdy James okazywał jej choć odrobinę zainteresowania. James podejrzewał, że miało to coś wspólnego z długimi rozmowami z matką w jakimś ustronnym zaciszu. Miał niejasne wrażenie, że Grace próbuje zeswatać go ze swoją córką, skoro jej samej szło dość opornie z lordem Dashwoodem. Wejście do rodziny umocniłoby jej pozycję i zabezpieczyłoby ją na długie lata.
              
Julia, traktowana przez Larissę jak powietrze, gdy nie sprowadzała jej do poziomu karalucha, parsknęła śmiechem, aż się opluła.
- Ta dieta powstała jakieś dziesięć lat temu, nie jest nowa – powiedziała, poprawiając kartki na swoim stosiku.
- Dziewczyny bardzo ją sobie chwalą, Tina schudła już dwa kilogramy – ciągnęła niezrażona Larissa.
- Licząc od kiedy? – James udał wielkie zainteresowanie.
- Od początku tego miesiąca. Mi idzie trochę gorzej, ale i tak nie jest źle.

- Facet, który wymyślił tą dietę, stracił prawo wykonywania zawodu – wtrąciła Julia. – Choć ciebie to pewnie nie zainteresuje… Wolnoć ,Tomku, w swoim domku…
- Tomek to cię chyba… - Larissa poczerwieniała na twarzy. Łatwo wpadała w złość i ciężko jej było się uspokoić. Była klasyczną histeryczką. Jej matka natomiast uwielbiała robić przedstawienie ze słabnięciem i mdleniem.
- Dajcie spokój! – James wystąpił w roli rozjemcy. – Jules, nie każdy ma tyle szczęścia, by być taką szczapą jak ty…
              
Czy Larissa była zazdrosna o Julię? Z początku wcale nie traktowała jej jako konkurencję. Jej niski status społeczny i fakt, że musiała żyć na garnuszku lorda Dashwooda, sprawiły, że nie trudziła się, by zawracać sobie nią głowy. James jednak ukierunkował swoje zainteresowanie na Julię jako na nowy element w rezydencji, przez co Larissa czuła się nieco pominięta. Nigdy nie zauważyła, że jego zainteresowanie było wymuszone, że nigdy nie czerpał radości z rozmowy i że właściwie się nią bawił, z czego tylko czasami nie był dumny. Cóż, Larissa nie była szczególnie bystra w tych kwestiach. Była przebiegła i wredna, ale gdy chodziło o Jamesa – jawił się jej jako chodzący ideał.

- Myślicie, że powinienem schudnąć? – spytał żartobliwym tonem. Rzecz jasna ominęło to umysł Larissy. – Chyba robi mi się fałda na brzuchu…
- Nie, nie, to mózg ci się wygładza – stwierdziła Julia.
- Jamesowi absolutnie niczego nie brakuje – zaoponowała Larissa, żarcik też ją ominął, jakby zakrzywiała czasoprzestrzeń wokół siebie.
- Bo raczej mu przybywa, głupich pomysłów do głowy. W końcu James Dashwood jest wcieleniem doskonałości. – Julia westchnęła teatralnie. – To najprzystojniejszy mężczyzna, jaki kiedykolwiek chodził po ziemi, do tego najinteligentniejszy. Ten pryszcz na środku czoła tylko dodaje mu uroku.
              
James widział w lustrze czerwoną kropkę już rano. Sądził jednak, że z niewyspania ma omamy, zignorował zatem ową niedoskonałość. Obecnie czuł się tak, jakby wyrósł mu róg, którego widzieli absolutnie wszyscy. A już na pewno Julia, która była niezwykle spostrzegawcza.

- To od tego ciągłego pocierania czoła – wyjaśniła tonem podszytym ironią. Już nie wiedział, czy tłumaczy mu jakiś biologiczny fenomen, czy w ukryciu się z niego nabija. Nie lubił być stawiany w takiej sytuacji. – Robisz to, gdy nad czymś rozmyślasz. Chyba nie rozmyślasz zbyt wiele, skoro obrodziło cię tylko jednym pryszczem.
- Doprawdy zabawne – jęknął bezsilnie.
- Jak to mówią, od myślenia boli głowa. Nie przemęczaj się zatem.
              
Posłał jej krzywy uśmiech i już otwierał usta, by zrewanżować się ciętą ripostą, gdy Grace zawołała ich na obiad. To miał być pierwszy obiad – pomijając tamten epizod, który poskutkował utrwaleniem obecności Julii w rezydencji – na którym Julia postanowiła się stawić. Wyjątkowo nie uciekła do swoich „obowiązków”, zapewne miała zamiar kontynuować swoją tyradę przy stole.
- Gotujesz czasem, Larisso? – zagadnęła ją Julia, gdy ta miała usta pełne ziemniaków.
              
Henry chrząknął znacząco, po czym sięgnął po szklankę wody. James kopnął Julię w kostkę pod stołem. Larissa była niepocieszona, że w ogóle wspomniała o tym aspekcie.
- Jules, od czasu przygody z ciastem fasolowym Larissa ma zakaz wstępu do kuchni – szepnął do niej, zagłuszając swoje słowa grą na sztućcach.
- To nie była przygoda – wtrącił ojciec Jamesa, co samo w sobie było dość zaskakujące. Rzadko kiedy się odzywał podczas posiłków i zwykle mówił o interesach. – To była katastrofa.
- Aj tam od razu katastrofa… - żachnął się James. – To, że wszyscy dostali potem rozwolnienia?
              
Larissa poczerwieniała na twarzy i zwiesiła głowę nad obiadem. Jamesowi nawet trochę nie zrobiło się szkoda dziewczyny.
- Na pewno nie było aż tak źle – Julia stanęła w jej obronie. Jamesa bawiła jej przedziwna niewinność, jakby wcale nie znała ludzi.
- Nie masz się czym przejmować – dodał lord Dashwood, lecz on czynił to tylko z czystej litości. Od tamtego czasu nie rusza żadnego wegańsko-wegetariańskiego szaleństwa. Wolał klasykę, prawdziwe jajka, masło i gluten w każdym wydaniu.
- Jasne, bo ty najdłużej okupowałeś tron… - rzucił James.

- Nie sądzę, by były to szczegóły, które winieneś wspominać przy stole – upomniała go lady Dashwood, machając na niego widelcem. – Na pewno nie w obecności gościa.
- Kiedy to jest szalenie zabawne! Wszyscy się zajadaliście tym ciastem, dopóki Larissa nie powiedziała, z czego je zrobiła.
- Być może fasola nie była pierwszej świeżości, różnie z tym bywa – Julia nie dawała za wygraną.
- Jules, ciasto to ciasto. Jajka, mąka, cukier, masło. Nie jakieś tam fasolowe wynalazki i ksylitol. To już nie jest ciasto tylko jakiś gniot.
              
Larissa nie wytrzymała i dramatycznie wstała od stołu, lekko rozlewając wodę ze swojej szklanki. Grace rzuciła Julii – jakby to ona za tym wszystkim stała – gniewne spojrzenie i pognała za córką, by ukoić jej skołatane nerwy. Henry westchnął przeciągle, dokończył posiłek, po czym jak zwykle zaszył się w swoim gabinecie. Lady Dashwood powstrzymała się od komentarza.

- Coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że nie jesteś zbyt miłym człowiekiem – powiedziała Julia, gdy jadalnia opustoszała. Zabrała się za porządkowanie porzuconych prac.
- Nonsens, Jules – westchnął James przesadnie.
- I ciągle nazywasz mnie „Jules”. To jest dopiero nonsens.
              
James nie miał w zwyczaju traktować innych zdrobnieniami czy przezwiskami. Uważał, że to dziecinne i może zdradzać pewnego rodzaju przywiązanie do takiej osoby. Z jakiegoś powodu uważał jednak, że „Jules” pasowało do Julii. Po kilku monologach w myślach utrwaliło się na tyle, że robił to już nieświadomie.

- Nie próbuj bronić Larissy – powiedział ostro. – Nawet jej nie znasz.
- A ty ją znasz tak dobrze? Mieszka pod tym dachem już kilka lat. Wierz mi, widziałem ją z różnych stron. A może chciałabyś się z nią zaprzyjaźnić?
- Raczej na to nie liczę.
- Więc o co ci chodzi?
- Są pewne granice, James. Przekroczyłeś dziś granicę dobrego smaku. Nigdy bym cię o to nie posądziła.

- Nie oceniaj książki po okładce.
- Jasne, jesteś książką pod tytułem: „Dżentelmen”, a w środku jesteś zwyczajnym dupkiem.
- Jeśli ja jestem dupkiem, to Larissa jest wcieleniem wszelkich cnót – sarknął urażony James. – Ale przecież sama się przekonasz.
- Raczej nie skorzystam z tej propozycji.
- Och, nie chciałabyś mieć przyjaciółeczki?
- Wystarczy, że nacięłam się już kilka razy. Nie zamierzam ryzykować. Najlepszymi przyjaciółmi są psy. Szkoda, że żadnego tu nie mam.
              
Julia bywała nieprzewidywalna. Już lekko się otwierała, rozmawiała z nim swobodniej. Przy takiej tendencji James liczył na to, że pozna ją nieco lepiej. Nagle stawała się niedostępna i skryta, bojąc się zaufać komukolwiek. James wyszedł na nieczułego kretyna, który uwielbiał bawić się czyimś kosztem, lecz Julia nie znała całej prawdy o Larissie. James wolał, by nigdy jej nie poznała, bowiem najpewniej musiałaby doświadczyć podłości córki Grace na własnej skórze. Była jego gościem w rezydencji i dlatego chciał ją chronić.
              
Julia nacięła się kilka razy, czyżby jej dawne zawody były podstawą jej nieufności? Czy może od zawsze taka była? Jaka była, zanim ją oszukano, zraniono? Julia była książką o tytule: „Przeciętna, nieciekawa kujonka”, co skrywało się w środku? Wspaniała opowieść o dziewczynie o wielkim sercu, które stało się ofiarą okrutnej rzeczywistości? Smutna historia aspirującego naukowca, który musi walczyć ze stereotypami?
              
Słowa Julii nie dawały mu spokoju, choć normalnie spuściłby to z wodą. Poczuł potrzebę wytłumaczenia się, by ochronić swój honor. Gdy wszedł do jej pokoju, oberwał kapciem w głowę.
- Znów nie zapukałeś – burknęła dziewczyna.
- Kobieto, masz niezłe oko – stwierdził, pocierając skroń.
- Po co przyszedłeś?
- Chciałem przeprosić.
- To nie mnie powinieneś przepraszać.
- Larissy nie mam zamiaru przepraszać. Zasłużyła sobie.
- Zatem możesz sobie te przeprosiny wsadzić sam wiesz, gdzie.
- Nadal mi nie ufasz?
- To nie ma nic wspólnego z kwestią zaufania.
- Ależ ma! Gdybyś mi ufała, uwierzyłabyś mi na słowo, podczas gdy ty usilnie chcesz się stać ofiarą Larissy.
- A co takiego zrobiła ci Larissa, że tak pragniesz mnie przed nią przestrzec?
              

James westchnął przeciągle. Życie z Julią nie miało należeć do najłatwiejszych.

Komentarze

Popularne posty