CXLVIII James

James spojrzał spode łba na swojego ojca, który zajął się porządkowaniem papierów na biurku, a robił to tylko po to, by zająć czymś swoje ręce. Tak naprawdę wszystko zawsze było uporządkowane, a Henry teraz przekładał kartki z jednej kupki na drugą.

- Ty chyba nie mówisz poważnie – powiedział w końcu z niedowierzaniem w głosie.
- Wyglądam, jakbym żartował? – odparł Henry beztrosko, brzmiąc nieco jak buntownik.
- To jakiś absurd – rzuciła Grace oparta plecami o drzwi.
- Dlaczego właściwie? – James nie rozumiał powodów, które kierowały jego ojcem.
- To by się nie stało, gdybyś jej tu nie przyprowadził – stwierdził Henry. – Jesteś w stanie mi powiedzieć, dlaczego to zrobiłeś?
              
Punkt dla lorda Dashwooda. James nie wiedział, dlaczego zdecydował się zaprosić Julię do rezydencji. Czy kierowała nim zwyczajna litość? W końcu wyglądała cokolwiek żałośnie, gdy ujrzał ją w bibliotece. Była wobec niego nieufna, całkiem słusznie, i nie chciała zdradzić powodu swojego wzburzenia. Oczywiście zainteresowało go ta kwestia. Ot, zwykła ludzka ciekawość.
              
Musiał przyznać, że Julia Middleton mocno go rozczarowała. Widywał ją na zdjęciach z licznych konferencji. Wtedy wyglądała poważnie i elegancko, była nawet całkiem ładna. Nie spodziewał się, że codzienna Julia Middleton będzie zapłakaną kluchą, która dobrze sprawdziłaby się jako trębacz w zespole jazzowym. Sądził, że będzie przebojową osobą o dobrze ugruntowanej pozycji, a tymczasem ciekała przed multikulturowym trio, które traktowało ją jak śmiecia. Uczelnia najwidoczniej też miała ją w poważaniu, skoro postanowiła wyrzucić ją na bruk. A może władze myślały, że była na tyle zaradna, że powinna była już dawno odciążyć budżet i znaleźć sobie własne miejsce do mieszkania?
              
Było w niej jednak coś, co dawało nadzieję na przyszłość. Niewielki pączek, który kiedyś mógł przekształcić się w piękny kwiat. Miała nieskończone pokłady sarkazmu, a tekst o szpachelce naprawdę go rozbawił. Była pochmurną, zgorzkniałą osóbką, która potrafiła się odciąć, gdy tylko tego chciała. Stanowczość, z jaką wywlekła go z biblioteki, zaskoczyła go. Pod wpływem chwili zaproponował jej obiad, a ona pod wpływem chwili się zgodziła.

- Nie mam najmniejszego pojęcia – przyznał szczerze James.
- Ale zrobiłeś to i to po tym, jak wielokrotnie rozmawialiśmy, by nie sprowadzać tutaj dziewcząt – dodała od siebie Grace.
              
James przymknął na chwilę oczy. Zdarzyło mu się to raptem raz, gdy schlał się nieco na imprezie kolegi, wyrwał dziewczynę i nie miał, co z nią zrobić. Popełnił ten błąd i zakłócił porządek, jaki panował w rezydencji Dashwoodów. Grace urządziła mu z tego tytułu piekło, a ojciec nie zamierzał interweniować. Od tamtego czasu nie wolno mu było sprowadzać dziewcząt, a jedynym gościem, jakiego mógł sobie zapraszać, był Charles. Nic dziwnego, że Grace nie była zadowolona z tego, że zaprosił Julię do rezydencji. Powinna była jednak wiedzieć, patrząc na całokształt Julii, że nie miał wobec niej żadnych zamiarów.
              
Co ciekawe, Henry Dashwood tylko z początku był niezadowolony. Przyjrzawszy się uważnie Julii, zaaprobował jej obecność w rezydencji, co więcej – był dla niej przedziwnie uprzejmy.

- Spotkałeś ją już wcześniej, prawda? – James zaryzykował stwierdzenie.
- Owszem, wpadliśmy kiedyś na siebie pod szpitalem – odparł lord Dashwood. – Niechcący zabrałem jej książkę.
- Mogłeś ją dziś po prostu oddać, bez tych wszystkich niedorzeczności – burknęła Grace.
- Nie warto się roztrząsać nad tą kwestią. – Telefon na biurku lorda zabrzęczał cicho. Henry odebrał, lecz była to krótka rozmowa. – A więc zostało postanowione.
              
Henry uśmiechnął się do siebie.
- Henry, tak nie może być! – obruszyła się Grace. James wiedział już, że popełniła straszliwy błąd.
              
Henry Dashwood był uosobieniem brytyjskiej flegmy. Zawsze uprzejmy, rzadko kiedy się unosił, a gdy już to robił, biedaczyna, który do tego dopuścił, mógł właściwie spisywać testament.
- Grace, tak może być i tak właśnie będzie – odparł Henry spokojnie, po mistrzowsku panując nad gniewem. – George jutro przywiezie rzeczy Julii, a twoim zadaniem, James, będzie wprowadzenie jej w zwyczaje panujące w tym domu.
              
James nie miał najmniejszego zamiaru spierać się z ojcem w tej kwestii. Pod nieobecność ojca to on sprawował pieczę nad domem.
- Chcesz zatem wprowadzić kogoś z plebsu… - podjęła znowu Grace.
- Litości, nie żyjemy w średniowieczu – prychnął lord. – Julia jest osobą w potrzebie i nie zamierzam odmówić jej pomocy. Przypominam jednocześnie, że ty również jesteś tu gościem i na wiele ci pozwalam. Jeśli jednak nie odpowiada ci obecna sytuacja, nic nie stoi na przeszkodzie, żebyś się stąd wyniosła.
              
To był szybki cios między oczy, szybki i zabójczy niczym cios karate. Zdołał zamknąć usta Grace, która opuściła gabinet, ostentacyjnie trzaskając drzwiami.
- Czy ktoś jeszcze chciałby zgłosić jakieś wątpliwości?

***

Razem z Georgiem wnieśli skromny dobytek Julii na piętro. Henry oddał do dyspozycji pokój położony w mniej używanej części budynku, którego okna wychodziły na ogród. Uznał, że dzięki odosobnieniu i bliskości natury nie będzie się czuła tak skrępowana.
              
Julia miała dwie walizki i kilka pudeł, w których trzymała swoje skarby.
- Śniadanie jemy o ósmej, obiad o trzeciej, kolację o siódmej – rzekł James. – Twój pokój ma swoją łazienkę. Wszelkie braki zgłaszaj Marcie.
              
Uznawszy, że powiedział już wszystko, ukłonił się grzecznie niczym boy hotelowy i wyszedł z pokoju, pozostawiając Julię samą z tym majdanem.
- Żartowałem – powiedział, powróciwszy do pokoju. – Przecież nawet nie wiesz, kim jest Marta.
              
Zachowywał się nieracjonalnie. Z jednej strony chciał ją zostawić w spokoju, by nie narzucać się ze swoim towarzystwem, z drugiej strony czuł się za nią odpowiedzialny. Jako pan domu powinien dbać o swoich gości.
              
Poprowadził zatem Julię na parter, by jeszcze raz pokazać jej salon oraz jadalnię. Zahaczyli o czytelnię, w której roiło się od różnorakich książek gromadzonych przez pokolenia.

- Wyglądasz mi na mola książkowego, zatem się nie krępuj. Książki są do twojej dyspozycji.
- Znów się ze mnie nabijasz – burknęła Julia, wpychając ręce głębiej w kieszenie bluzy.
- Cóż, to moja nowa rozrywka – odparł, szczerząc się bezczelnie.
- Ile z tych książek przeczytałeś?
- A musiałem?
- Wielu ludzi dałoby się pochlastać za taką bibliotekę.
- Złociutka, to kolekcja klasyki. Na co to fizykowi?
- Żeby rozwijać się w różnych kierunkach chociażby. Poszerzać horyzonty. I mieć o czym rozmawiać ze zwykłymi ludźmi.
- Żeby rozmawiać z tobą, nie muszę przecież przechodzić przez męki z Jane Austen, prawda?
              
Julia przewróciła oczami. James następnie poprowadził ją do kuchni, która znajdowała się poziom niżej. Ich nadejście wyciszyło rozmowę między Georgiem, Martą, która sprzątała w rezydencji, i Anną, kucharką. James przedstawił sobie wszystkich, a atmosfera była sztywna niczym galareta, do której ktoś dał za dużo żelatyny. Wycieczkę zakończyli w pokoju Julii.

- Nie rozpakujesz się? – spytał James, gdy Julia przysiadła na skraju łóżka niepewna, co zrobić dalej.
- Mam jeszcze czas – odparła obojętnie. James uznał, że nie ma czasu do stracenia. Otworzył pierwszą walizkę z brzegu. – Hej, zostaw to w spokoju!
- A co? Nadzieję się zaraz na jakąś fikuśną bieliznę? – zarechotał paskudnie. Zamiast tego oberwał jakimś szarym zwitkiem. – Uuu, skarpety! Babcia dziergała ci na drutach?
- Zostaw moje rzeczy w spokoju!
              
Nie przejął się zbytnio jej płaczliwym tonem i zabrał się za rozbrajanie walizki. Brał rzeczy do rąk, po czym wyrzucał je za plecy.
- Nudne, nudne, paskudne, obrzydliwe… - Wyliczał, a stos za jego plecami rósł. – Ukradłaś to babci? – Pokazał Julii duży szary sweter.
- Co się tak uczepiłeś mojej babci?
- Nie znalazłem ani jednej sukienki, to karygodne. Jak mam cię odróżnić od facetów?
- Należysz do tych kretynów, którzy nie potrafią w oparciu o cechy fizjonomiczne określić płci danego osobnika?
- Płeć to tylko konstrukt społeczny. W końcu jest ich dwadzieścia parę…
- Są tylko dwie, o czym na pewno uczono cię w szkole na biologii.
- Zatem nie masz żadnej sukienki?
- Nie przekopałeś jeszcze drugiej walizki.
              
Natychmiast tego pożałowała, bowiem i ją przekopał w ten sam sposób.
- Masz stosunkowo mało ubrań – stwierdził. – Wystarcza ci to?
- Wyobraź sobie, że istnieje coś takiego jak pralka – sarknęła Julia. – Poza tym i tak nikt nie zwraca na mnie uwagi. A w laboratorium noszę fartuch.
- Dobra, rozbroiłem walizki. Teraz czas na pudła.
- Baw się dobrze z moimi książkami.
- Fuj, książki. Okropieństwo.
- Nie zostawisz mnie w spokoju, prawda?
- Czyżbyś była zmęczona? W takim razie na pewno nie wyjdę.
              
Rzucił się na łóżko obok Julii, aż nieprzyjemnie skrzypnęło. Wyrwał jej z dłoni telefon, chwilę postukał, po czym oddał, wsuwając z powrotem w jej dłonie.
- Co zrobiłeś? – spytała podejrzliwie.
- Zapisałem swój numer – odparł niewinnie. – Wifi nie jest zabezpieczone. Korzystaj do woli.
- Czym prędzej opublikuję wpis na Facebooku: „James Dashwood jest prawdziwym bucem”. Kilka polubień się znajdzie.
- Nie zrobisz tego…
              
Jego własny telefon zawibrował, oznajmiając, że został oznaczony w poście Julii Middleton. Co najgorsze, kilka osób zdążyło już polubić ów status.
- Wiesz, że ci ludzie myślą, że byłaś ze mną na randce i poszło naprawdę źle? – spytał James, czując, że trafił wreszcie na godnego przeciwnika.
- A co za różnica? – Julia wzruszyła ramionami. – Poziom żenady naszej konwersacji zapewne byłby taki sam, gdybyśmy poszli na randkę.
- Więc umówiłabyś się ze mną?
- Zastanówmy się… Gdybym miała wybierać: randka z tobą albo sprzątanie psich kup przez miesiąc, wybrałabym sprzątanie kup przez miesiąc. I robiłabym to z uśmiechem na ustach.
- Teraz mi dowaliłaś. Nie pozbieram się nigdy po takiej zniewadze. Zostawię cię teraz, żebyś przemyślała swoje zachowanie.
              
Odetchnął z ulgą dopiero za drzwiami pokoju. Schodząc po schodach, doszedł do wniosku, że zrobił z siebie ostatniego kretyna. Nie tak powinno zawierać nowe znajomości. Niestety nie mógł już cofnąć czasu. Musiał jakoś żyć ze świadomością, że się wygłupił. Tylko dlaczego się tym przejmował? Co takiego było w Julii, że czuł wyrzuty sumienia? Julia nie starała się mu podlizać jak wiele innych osób z jego otoczenia. Była niemiła, burkliwa i trzaskała sarkazmem na prawo i lewo.
              
Nogi bezwiednie poprowadziły go do czytelni. Ostatnimi czasy zaniedbał lekturę. Skupiał się na książkach związanych ściśle z fizyką, w rezultacie potrafił rozmawiać jedynie o fizyce. Wychodził zatem na kompletnego nudziarza. Kiedy ostatnio był w kinie czy w teatrze? Kiedy oglądał wyścigi konne? Kiedy brał udział w polowaniu?
              
Musiał zacząć coś ze sobą robić. Dziwne, że uświadomił to sobie dopiero, gdy poznał Julię Middleton.


Komentarze

Popularne posty