CLIII Julia

Późne popołudnia miały jedną zaletę. Nie dlatego, że było ciemno i ludzie niechętnie wychodzili z domów. I nie dlatego, że zwykle późnym popołudniem nadchodziła fala marudnego deszczu, która sprawiała, że ludzie zamykali się w domach, opcjonalnie w pubach lub restauracjach. Tak zrobiłby każdy normalny człowiek. Julia jednak nie uznała się za w pełni normalną osobę. Odstawała nieco od reszty społeczeństwa, lecz nie zamierzała marnować energii, by się tym choć trochę przejmować.


- Sądziłem, że to będzie nieco bardziej… spektakularne – mruknął James, przyglądając się bezładnie porzuconym preparatom mikroskopowym.
- Wiem, nie wygląda zbyt ciekawie – przyznała Julia, otwierając jeden z kartonów z dostawą wyposażenia do laboratorium. – Lecz o wiele lepiej to wygląda, gdy spojrzysz na to pod mikroskopem.
- Tym się tutaj zajmujesz? Gapisz się w mikroskop?
- Przeważnie tak. Zdarzają się wielogodzinne sesje w poszukiwaniu czegoś ciekawego.
- Umarłbym z nudów.
              
Julia podchodziła do tego zupełnie inaczej. Od dziecka uwielbiała badać otaczający ją świat, nie bojąc się przy tym pobrudzić. Swoją przygodę zaczęła z ziemią – nim jeszcze nauczyła się chodzić, pełzła w pobliże dużych donic z kwiatami, które stały w salonie i wyjadała z nich ziemię. Nie smakowała najgorzej. Potem, gdy była już większa, próbowała trawy na dworze, różnych kwiatków i innych rzeczy, które niekoniecznie nadawały się do spożycia przez człowieka. Wtedy poznała rzodkiewnika, choć wtedy jeszcze nie wiedziała, jakie znacznie dla nauki miał ów chwast.
              
Prześladowała mrówki, układając na drodze ich marszu różne przeszkody. Obserwowała żuki toczące swoje kule przed siebie. Podglądała pszczoły przy pracy. Uprawiała w swoim pokoju na parapecie różnego rodzaju zielsko, wyprawiała się na długie spacery, wracając z naręczem roślin, które potem suszyła i oprawiała w albumy. Zwierzęta większego kalibru również ją pociągały. Ciekawiło ją, dlaczego koń i krowa, choć jedzą to samo, tak bardzo się od siebie różnią. Musiała widzieć, jak kura znosi jaja i jak powstaje mleko. Była irytującym dzieckiem, które zadawało wiele pytań, lecz mało kto potrafił na nie odpowiedzieć. Z czasem nauczyła się radzić sama, pytań było mniej, ale nie oznaczało to, że jej ciekawość się wyczerpała. Po prostu zaczęła szukać odpowiedzi w książkach.

- Sądziłem, że twoje stypendium uwzględnia jakieś przełomowe odkrycia – rzucił James, rozglądając się po laboratorium. Było to niewielkie pomieszczenie z kilkoma blatami, na których stały mikroskopy. W kącie znajdowała się komora laminarna, która wyglądała nieco jak dziwna szafka. Prócz lodówki, cieplarki i samotnego laptopa w laboratorium nie znajdowało się nic więcej. Było to jedynie jedno z wielu pomieszczeń w katedrze. Być może Julia powinna była zacząć od centrum dowodzenia, lecz bała się wprowadzić tam Jamesa. W pewnym sensie była to jej świątynia.
- W nauce rzadko się coś dzieje nagle – stwierdziła Julia, rozkładając materiały do odpowiednich szafek. – Trzeba najpierw zgromadzić odpowiednio dużo materiału, by móc cokolwiek na jego podstawie wnioskować.
- To musi być dość nudne i żmudne.
- Wcale nie musi. Wszystko zależy do twojego podejścia. Ty natomiast zachowujesz się jak rasowy ignorant.

- Och, doprawdy? – Brwi Jamesa powędrowały w górę.
- Nigdy nie interesowało cię, z czego jesteś zbudowany? Jak działa twoje serce? Jak to się dzieje, że czujesz ból, jak pracują twoje mięśnie? Nie zastanowiło cię, że z jakich komórek jesteś zbudowany? Z czego twoje komórki są zbudowane? Być może gdybyś zobaczył pod tym jakże nudnym mikroskopem swoje własne chromosomy, własne DNA będące podstawą tego, czym właściwie jesteś…
              
Julia miała gdzieś zdjęcie swoich komórek z widoczną płytką metafazalną z pięknie wybarwionymi chromosomami. Do dziś robiło to na niej szalone wrażenie, choć naoglądała się już takich rzeczy wielokrotnie. To były jej własne chromosomy i to się liczyło.
- Widzisz, ja wnikam jeszcze głębiej – odparł James niewzruszenie. – Dotykam mechanizmów, jakie kierują cząsteczkami, by mogły być tym, co buduje ciebie. To świat, którego nie możesz nijak dotknąć…
- Właśnie, czysta abstrakcja! Nie lepsze jest to, co możesz zobaczyć, dotknąć, poczuć?

- Wiecie, że ten spór nie ma najmniejszego sensu? – wtrącił profesor Duncan, który pojawił się niespodziewanie w laboratorium. Julia podskoczyła przestraszona. Była przekonana, że w katedrze jest tylko dwóch asystentów, którzy zwykle traktowali ją jak powietrze. – To jest jak kłótnia, co jest lepsze: fizyka teoretyczna czy fizyka doświadczalna.
- Profesorze, ja… - zaczęła, czerwieniąc się na twarzy.
- Nigdy nie sądziłem, że spotkam we własnej katedrze młodego Dashwooda – stwierdził profesor. James natychmiast się spiął, poczuł się bowiem jak intruz. – Postanowiłeś zmienić dziedzinę?
- Wolę skończyć to, co zacząłem – odparł chłodno James.
- Skoro zatem zacząłeś rozpakowywanie materiałów, zapewne dokończysz przygotowywanie rzeczy do autoklawowania. Julia pokaże ci, co i jak.
              
Profesor puścił do niej oko, czym wprawił ją w osłupienie.
- Znikam na kilka dni, choróbsko nie daje mi spokoju, więc wolę się ulotnić, nim was wszystkich zaprątkuję – ciągnął dalej profesor. – Miałbym do ciebie prośbę… W moim gabinecie leży teczka z kolokwiami.
              
Nic więcej nie musiał mówić, Julia dobrze wiedziała, jakie zadanie zostało jej powierzone. Profesor zmierzył ją i Jamesa uważnym spojrzeniem, po czym pożegnał się tak, jakby żegnał tylko ją.
- Czyli co takiego mam właściwie zrobić? – zapytał James, budząc Julię.
- Może najpierw skończmy tutaj, co?
              
James Dashwood musiał być rozpoznawalną osobistością, skoro nawet profesor Duncan wiedział, z kim ma do czynienia. Na szczęście profesor postanowił nie komentować tego przedziwnego duetu Dashwood-Middleton, nie sądził bowiem, by było to coś poważnego. Wszyscy w katedrze wiedzieli, że Julia nie nadaje się do kontaktów z innymi ludźmi, a już na pewno do kontaktów z mężczyznami.
              
Skończyli układać tuby z szalkami i materiały do dezynfekcji w odpowiednich szafkach i Julia poprowadziła Jamesa do swojej świątyni. Na szczęście Flip i Flap, jak czasem nazywała dwóch nierozłącznych asystentów, też już poszli do domu, więc mogli się rozbijać po katedrze bez żadnych przeszkód. James dorwał zużytą rękawiczkę lateksową i postanowił ją nadmuchać. Dorysował jej oczy i przedstawił Julii. Był przy tym dumny z siebie jak przedszkolak, który pokazuje mamie swój rysunek.

- To twój nowy pomocnik – rzekł uroczyście. – Nazwijmy go Peter.
- Ta rękawiczka znajdowała się na czyjejś dłoni, a ty tak po prostu ją sobie nadmuchałeś. To niesamowite – odparła Julia z podziwem. James lekko pozieleniał na twarzy, po czym wyrzucił Petera do śmietnika.
              
Powierzyła mu niesamowicie trudne zadanie posegregowania końcówek do pipet. James ożywił się, bowiem chciał wiedzieć, jak taka pipeta automatyczna działa. Kazała mu trzymać się od nich z daleka.

- Tu masz pudełka, a tu masz worek z końcówkami – poinstruowała go. – Możesz zacząć od tych największych.
- Jesteśmy w laboratorium, dlaczego nie mamy zatem fartuchów?
              
Westchnęła ciężko i rzuciła mu pierwszy lepszy fartuch, który zdjęła z wieszaka przy drzwiach. Po swój musiała się pofatygować do innego pomieszczenia.

- Spójrz, jestem Edwardem Nożycorękim! – zawołał James, gdy wróciła. Powtykał sobie największe końcówki na palce, ciesząc się jak dziecko. Mimowolnie się uśmiechnęła. Zamaskowała szybko uśmiech i zaczęła ściągać końcówki z jego palców.
- James, to nie są zabawki. Lepiej bierz się do roboty. Chyba umiesz trafić do dziurki?
              
James zarechotał paskudnie i zabrał się do pracy, która przypominała jedną z prac Kopciuszka. Ten Kopciuszek nie był jednak zbyt uzdolniony manualnie, przez co szło mu to dość opornie. Pozostawiła go na chwilę samego, a gdy wróciła postępy nie były spektakularne.

- W takim tempie zastanie nas noc – rzuciła z rozbawieniem. Przysiadła się do Jamesa i szybkimi, zręcznymi ruchami zaczęła wkładać końcówki do pudełek. Zauważyła, że James robił to na chybił trafił, nie miał żadnego systemu, podczas gdy ona musiała mieć wszystko uporządkowane, układała zatem rząd po rzędzie.
              
Mimo jej wysiłków i tak zastała ich noc. Laboratorium było bowiem miejscem, które zaginało czasoprzestrzeń. Przychodziła czasem tylko niby na chwilę, a wychodziła po wielu godzinach. Pewnego razu spędziła całe dwanaście godzin bez przerwy na jedzenie czy toaletę, tak się wciągnęła. Jej praca nie była ograniczona żadnymi ramami czasowymi. Przychodziła z konkretnym założeniem i nie wychodził, dopóki nie uznała, że zrobiła już wszystko, co miała zrobić. Lubiła też często pomagać w przygotowaniach do zajęć, choć łapała się na tym, że robi to tylko po to, by ktoś uznał ją za pożyteczną.

- Potrafisz tak siedzieć do późna? – spytał James, przerywając nieznośną ciszę zakłócaną jedynie miarowym buczeniem urządzeń podłączonych do prądu. – Nie zdarzyło ci się kiedyś, że ktoś zamknął budynek?
- Owszem, zmuszona byłam kiedyś nocować tutaj – odparła Julia. Sofa w pokoju spotkań okazała się być cholernie niewygodna. – Od tamtego czasu mam jednak swoje klucze.
- Muszą ci bardzo ufać – zauważył James.
- Nieszczególnie, tylko profesor jest wyjątkiem.
- Aż pozostawił ci sprawdzenie kolokwiów. Niezwykły dowód uznania.
              
Rzeczona teczka z kolokwiami zaciążyła Julii w dłoni. James uważał, że profesor ją wykorzystuje, lecz nie znał drugiej strony medalu. Profesor Duncan był z natury nieufny jak ona. Rzadko komu powierzał swoje obowiązki, unikał nawet czegoś tak prostego jak przekazanie prac do sprawdzenia. Uważał, że wszystko może zrobić sam, nie musiał się rozmieniać na drobne. Swoich pracowników trzymał na dystans, z nikim się nie spoufalał.
              
Jej początki były niesamowicie trudne. Ciężko było jej przeciwstawić się stereotypowi wiejskiej dziewczyny, która otrzymała prestiżowe stypendium. Wszyscy uważali, że doszło do strasznej pomyłki i wyróżniono nie tą osobę. Profesor Duncan należał do tej grupy ludzi.
              
Pracowała jednak intensywnie i w końcu ludzie zaczęli zauważać, że była godna stypendium. Profesor ukradkiem podnosił jej porzeczkę, jakby chciał ją sprawdzić. Jak zatem doszło do przełamania lodów między nim a Julią? To była niezbyt przyjemna historia, która nigdy nie zyskała szerszego rozgłosu, była bowiem cokolwiek niesmaczna.
              
Julia miała problem z jednym z asystentów, który był dla niej złośliwy, gdy nikt nie patrzył. Znosiła upokorzenia w milczeniu, uznając, że nie ma prawa się skarżyć. Asystent stał w hierarchii wyżej od niej, poza tym nikt by jej nie uwierzył. Z czasem złośliwości pojawiły się na zajęciach pośród innych studentów. Jego docinki były niby śmieszne, ale mocno godziły w poczucie wartości Julii. Była bliska zrezygnowania ze studiów i chyba taki był zamiar asystenta.
              
Nie spodziewał się, by Julia kiedykolwiek mogła się komuś poskarżyć. W pewnym momencie było jej już wszystko jedno, nawet po cichu marzyła, by profesor pewnego dnia jej powiedział, że się po prostu nie nadaje. Pewnego razu naszła ją jednak pewna myśl. Skoro było jej wszystko jedno, dlaczego miała nie zaryzykować? Asystent doprowadził ją do takiego stanu, że nie mogła jeść, nie mogła spać, a skupienie przychodziło z trudem. Popadła w paranoję, wydawało jej się, że śledzi ją na każdym kroku.
              
Miarka się przebrała, gdy upokorzył ją tak, że wszyscy na zajęciach się z niej śmiali, a przecież niczego nie zrobiła. Nie odezwała się ani słowem. Zebrała swoje notatki i wybiegła z sali. Miała do wyboru dwie opcje – mogła rzucić się z pierwszego lepszego mostu, albo dać upust swojemu wzburzeniu. Wybrała drugą opcję, wparowując bez pukania do gabinetu profesora Duncana.

- Mam dość tego, że ten pyszałkowaty kretyn ciągle się ze mnie nabija, jakbym urwała się z innego drzewa niż on! – wykrzyczała ze złością, czym wprawiła profesora w osłupienie. Nikt bowiem tak się nie wyrażał w jego obecności.
              
Bała się, że przekreśliła swoje ostatnie szanse, profesor jednak się zasępił. Musiał podejrzewać, że coś jest nie tak.

- Uważasz się zatem za lepszą od niego? – spytał z przedziwną powagą.
- Pod względem bycia człowiekiem owszem. Nie przyklejam ludziom łatki, a już na pewno nie traktuję innych jak śmieci tylko dlatego, że mieli gorzej w życiu.
- Trent jest świetny w tym, co robi.
- I to daje mu przywilej upokarzania mnie na każdym kroku?
- Dlaczego z nim o tym nie porozmawiasz?
- Wyborne wyjście z sytuacji. Doprawdy.
              
Profesor podał jej artykuł napisany przez wspomnianego asystenta. Był świetny, ale nie dlatego, że Trent go napisał. To były jej własne słowa, dokładnie co do jednego. Wyciągnęła z torby wypracowanie ocenione przez asystenta na „mierny” i rzuciła profesorowi na biurko.
- Tu ma pan swój artykuł. Miłej lektury.
              
To był ostatni raz, gdy była taka obcesowa wobec kogokolwiek, pomijając rzecz jasna dość oczywisty sarkazm w stosunku do innych ludzi. Julia opuściła katedrę z przeświadczeniem, że właśnie wyleciała z uczelni. Następnego dnia odwiedził ją profesor, by oficjalnie ją przeprosić. Trent wyleciał z hukiem, ponieważ nikt nie tolerował nieuczciwości i plagiatu. Kwestia upokorzeń Julii była sprawą drugorzędną. Lepiej się stało, że ten aspekt nie wypłynął na wierzch, bowiem tym bardziej nikt by jej nie polubił. Osobiste przeprosiny profesora były jedynym świadectwem prawdziwego zwolnienia asystenta.
              
Nigdy tego nie powiedział, ale podziwiał ją za tamten moment, gdy zdecydowała się powiedzieć otwarcie o swoim problemie. Wymagało to od niej nie lada odwagi, którą wszyscy tracili zaraz po przekroczeniu progu gabinetu profesora. Od tamtego czasu doszło do subtelnej zmiany w ich stosunkach. Duncan nie bał się jej zaufać, podświadomie obierając ją za swojego asystenta.

- Nie spodziewam się, że to zrozumiesz – rzuciła Julia do Jamesa, gdy opuszczali budynek wydziału.
- Może mnie zatem oświecisz? – zaproponował Dashwood.
- Może kiedyś. A może nigdy.
- Nie ufasz mi?
- A powinnam? Przyprowadziłeś mnie do swojego domu jak śmieszne zwierzątko ku uciesze innych.
- Gdybym cię nie przyprowadził, twój los byłby cokolwiek żałosny.
- To twój ojciec…
- Ale gdyby nie ja, nie spotkałabyś go ponownie.

- Posłuchaj mnie, po prostu męczy mnie to, że ludzie traktują mnie jak coś gorszego. Czy różnię się czymkolwiek od ciebie lub Grace? Coś jest nie tak z moim wyglądem? Mówię jakoś inaczej?
- Mówisz i wyglądasz tak, jakbyś się tu urodziła. Wiesz, w czym tak naprawdę jest problem? W tobie samej. To ty wmówiłaś sobie, że ludzie cię traktują, jak cię traktują. Jesteś w stanie na chwilę o tym zapomnieć?
- A ty jesteś w stanie?
- Nie wiem. Przekonajmy się.


Komentarze

Popularne posty