CLIV Sophie

Ważne wydarzenia w życiu sprawiały, że sen przychodził z dużym opóźnieniem lub nie przychodził wcale. Sophie Miles leżała w ciepłym łóżku, nie chcąc wystawić z niego nawet stopy. Wiedziała jednak, że w końcu będzie musiała wstać, ubrać się i wyruszyć do nowej pracy.
              
Wielki dom, w którym mieszkała od niedawna, nie należał od zawsze do niej. Czasem tęskniła za swoim dawnym przytulnym mieszkankiem, bowiem każdy, nawet najdrobniejszy szczegół, dawał jej poczucie tego, że jest w domu. Obecnie znajdowała się w budynku, którego nie znała dokładnie, skrywał przed nią jeszcze wiele tajemnic. Nie za bardzo miała ochotę na ich odkrywanie.
              
Wywlekła się w końcu z łóżka i podreptała na dół do drzwi frontowych. Listonosz wpychał właśnie przez szparę kolejną porcję makulatury. Kilka magazynów, trochę ulotek i tradycyjne listy z kancelarii Smith&Smith wzywające ją do uregulowania spraw związanych z testamentem. Wyrzucała je do kosza, nawet ich nie otwierając.
              
Z kubkiem świeżej kawy z ekspresu usadowiła się w salonie przed komputerem, by przejrzeć maile. Od wielu dni wpływały do niej wiadomości z pogróżkami, które automatycznie usuwała. Na początku strasznie się tym wszystkim przejmowała, ale odkąd jej prawnik powiedział, że rodzina jej męża niczego od niej nie może wymagać, pozwoliła sobie na pewną obojętność w tej kwestii. Henry Dashwood był człowiekiem godnym zaufania, nigdy nie zdołała podziękować mu za całe wsparcie, jakie jej okazał.
              
Gdy kawa w filiżance dobiegła końca, udała się do swojej garderoby, by wybrać strój na pierwszy dzień w nowej pracy. Niczym typowa kobieta nie mogła się zdecydować, czy pójdzie w sukience, a może w spodniach i po kilku minutach namysłu stwierdziła, że woli spodnie. Nie była w nastroju na siłowanie się z rajstopami. Zarzuciła jeszcze na siebie białą bluzkę i granatową marynarkę i w zasadzie była gotowa do wyjścia.
              
Do szpitala dotarła o wiele przed czasem, postanowiła zatem przygotować się mentalnie w samochodzie. Nie była pewna, czy dyrektor Cormick będzie w swoim biurze na pół godziny przed planowanym spotkaniem.
              
Gdy przekroczyła próg szpitala, uderzyły ją wspomnienia z poprzedniego miejsca pracy, skąd musiała odejść z powodów wizerunkowych. Na szczęście Cormick nie wnikał dokładnie, co to były za powody. Przez trzy miesiące nie mogła znaleźć pracy, choć w zasadzie nie musiała jej szukać. Za pieniądze pozostawione przez męża mogła wieść spokojne i w miarę dostatnie życie. Nie po to jednak studiowała tyle lat, by jej wiedza i umiejętności miały się zmarnować.
              
Sekretarka zaprowadziła ją do gabinetu dyrektora Cormicka, który prowadził burzliwą rozmowę przez telefon. Jej zwieńczeniem było rzucenie słuchawki na widełki.
- Doktor Miles! – zawołał na jej widok. Zerwał się z miejsca, by uścisnąć jej dłoń. – Cieszę się, że się pani nie przestraszyła naszych warunków!
              
Warunki były takie, że nie mogła trafić od razu na neurochirurgię. Doszło do małego nieporozumienia i lekarz, który miał odejść na emeryturę, miał tam pozostać jeszcze przez pół roku. Na więcej etatów nie było środków. Sophie uznała jednak, że pół roku to stosunkowo niewiele czasu i postanowiła, że jakoś się przemęczy. Cormick zaproponował jej etat na oddziale ratunkowym, który zawsze cierpiał z powodu niedoborów. Sophie postanowiła, że nie będzie wybrzydzała, poza tym przyda jej się każdy rodzaj doświadczenia.
- Zrobimy sobie małą wycieczkę, co? – zaproponował Cormick.
              
Trafili zatem na oddział ratunkowy, który wyglądał tak, jakby ktoś wrzucił granat. Pacjenci czekali w kolejce, kłębiąc się przy rejestracji. Pielęgniarki ganiały z gabinetu do gabinetu. Przez sam środek izby przyjęć paradował jegomość z mopem. Z jednego z gabinetów zabiegowych wyłonił się lekarz ze zwichrowanymi blond włosami, rzucił teczkę na kontuar i pstryknął palcami na pulchną pielęgniarkę, która tłumaczyła coś pacjentowi.

- Chcę pełną historię choroby tego pacjenta – powiedział surowym tonem.
- Zaraz, doktorze – jęknęła pielęgniarka. – Muszę się uporać z… tym wszystkim.
- Chcę tą historię na wczoraj.
              
Sophie znała wielu takich lekarzy, którzy uważali się za bóstwa i myśleli, że mają prawo oczekiwać od innych cudów. „Na wczoraj” było ich ulubionym tekstem.

- Jonathan! – zawołał Cormick, gdy lekarz próbował połapać się w kartach zgłoszeniowych nowych pacjentów. – Chodź, poznaj…
- Nie mam czasu – rzucił tylko mężczyzna. Sophie poczuła się lekko urażona, lecz w duchu dziękowała, że nie będzie miała z tym panem więcej do czynienia.
- To nowy pracownik – nalegał dyrektor. Lekarz westchnął ciężko, jakby zmuszano go do tytanicznego wysiłku.
- Dobra, miejmy to już za sobą…
- Przedstawiam ci Sophie Miles, nowego neurochirurga.
- To dlaczego jest tutaj?
- Ponieważ zacznie od tego oddziału.

- Aha. – To była cała odpowiedź tego mężczyzny. Sprawiał wrażenie dżentelmena, lecz była to tylko foliowa otoczka, która skrywała niezłego gbura z nieco przerośniętym ego. Sophie nie była pewna, czy chce w ogóle poznać imię tego gbura. Cormick jednak wyszedł naprzeciw jej potrzebom.
- To doktor Jonathan Cavendish. Ordynator tego oddziału – zaanonsował. – Myślałem, że lepiej ci to pójdzie. – Cormick rozejrzał się po wszechobecnym chaosie.
- Jestem tu drugi dzień, chyba nie spodziewałeś się, że w dwa dni to wszystko ogarnę? – Cavendish uniósł brwi w pytającym geście.
              
Dyrektor uznał, że zapoznał Sophie wystarczająco, resztę postanowił zrzucić na barki doktora Cavendisha. Życzył jej wszystkiego najlepszego, po czym się ulotnił w ekspresowym tempie. Niemal się wywrócił na świeżo umytej podłodze w okolicy windy.

- Witamy w zespole – rzucił Cavendish, po czym zebrał karty pacjentów i zaprosił jednego do gabinetu. Sophie pozostała na samym środku izby przyjęć oniemiała. Rozumiała, że miał dużo pracy, ale jako ordynator odpowiadał za wprowadzenie jej w procedury. Najwidoczniej miał to w nosie.
- Pani doktor? – spytała pulchna pielęgniarka zza kontuaru. Sophie odetchnęła z ulgą. Więc jednak nie była niewidzialna. – To pani jest tym nowym lekarzem?
- Najwidoczniej nie jestem tu zbyt mile widziana – jęknęła Sophie, czując, że jej pewność siebie, którą ładowała w samochodzie, spada do zera.
- Ktoś powinien panią oprowadzić… Doktorze Atkins!
              
Młody rezydent poprawiający krawat podskoczył w miejscu. Szukał czegoś w szafie z dokumentami, ale jak dotąd tego nie odnalazł.
- Może mógłby pan oprowadzić nową panią doktor?
              
Doktor Atkins zlustrował Sophie od stóp do głów, bacznie ją oceniając. Sophie zdała sobie sprawę, że z tego wszystkiego nie zrobiła sobie makijażu i dlatego musiała wyglądać nieciekawie. Sama siebie nie lubiła bez odrobiny podkładu na twarzy.
- Dlaczego ty nie możesz tego zrobić? – odciął się Atkins. Zatem ocena była negatywna. Młodzi lekarze zwykle skakali wokół niej i mężnie się prężyli, by choć trochę jej zaimponować. To oczywiście było w poprzednim szpitalu, jakby w innym życiu. No i wtedy codziennie się malowała.
              
Atkins wrócił do swoich bezowocnych poszukiwań, choć wedle Sophie w tym czasie mógłby zająć się przyjmowaniem pacjentów. Na pewno usprawniłoby to pracę oddziału.

- W takim razie jak to zrobię – rzekł rosły Hindus z idealnie wyrównanym zarostem, jakby był modelem, a nie pielęgniarzem. W bordowym stroju prezentował się niemal pociesznie. – Jestem Ranjit i dziś będę pani przewodnikiem.
              
Mężczyzna wyciągnął do niej dłoń, którą uścisnęła po chwili wahania. Jego uścisk był mocny i zdecydowany, co tylko dobrze o nim świadczyło. Sophie w swojej praktyce nie spotkała zbyt wielu pielęgniarzy, mimo wszystko był to zawód zdominowany przez kobiety. Co w takim razie robił tu ten ogromy mężczyzna?
              
Ranjit pielęgniarz oprowadził Sophie po najważniejszych zakątkach oddziału, okraszając wszystko zabawnym komentarzem. Mimo swoich wad, jego praca miała w sobie wiele uroku i na każdym kroku się z tego cieszył. W końcu zasiedli w kolorowym pokoju pielęgniarek nad herbatą.

- To rysunki pacjentów? – spytała Sophie, przyglądając się szkicom na tablicy korkowej.
- Skądże! To moje własne! – zaśmiał się Ranjit serdecznie. – Tutaj pacjenci raczej nie mają głowy do rysunków.
- Lekarze chyba też nie za bardzo…
- A to dlaczego? Wiem, że to wygląda tak… chaotycznie, ale doktor Cavendish robi, co może. Zanim się tu pojawił… To dopiero był chaos!
- Czyli to jest lepsza wersja oddziału?
- Gdy dwóch lekarzy konkuruje, by przejąć pałeczkę pierwszeństwa, wszystkim to wychodzi bokiem. Brakuje zdecydowanego przywództwa i wszyscy robią, co chcą. Oczywiście, minie chwila, nim przyzwyczają się do reżimu doktora Cavendisha.
- Nie sprawia wrażenia zbyt miłego – zauważyła Sophie. Wedle jej opinii Jonathan był zwykłym dupkiem.
- Och, też byś nie była miła, gdyby zmuszono cię do pobytu tutaj. To smutna historia. Doktora wykopano z jego oddziału, dlatego chodzi taki nabzdyczony. Jest świetnym fachowcem, lecz niekoniecznie potrafi współpracować z innymi…
              
O wilku mowa, a wilk tu, jak mawiali niektórzy. Rzeczony doktor Cavendish wyrósł nagle za plecami Ranjita, a minę miał grobową. Sophie zaczęła pokazywać pielęgniarzowi, najwidoczniej zbyt subtelnie, że doktor jest z nimi w pomieszczeniu i mógłby w końcu zewrzeć usta.

- Pogawędki? – spytał chłodnym tonem, aż Ranjita przeszły ciarki. – Pacjent z trójki wymaga wymiany cewnika. W dwójce zmiana pościeli. Och, a w ósemce chyba doszło do „awarii”.
              
Ranjit udał odruch wymiotny, lecz doktor Cavendish nie wyglądał na uradowanego. Pielęgniarz zerwał się z miejsca i pognał do swoich obowiązków.
- A pani to by się mogła wziąć do roboty – syknął doktor, po czym ostentacyjnie trzasnął drzwiami. Sophie uniosła dłonie w bezradnym geście.
              
Nie chciała wracać na izbę przyjęć. Czuła się bowiem niczym żółtodziób. Nie wiedziała, co gdzie jest i kogo powinna poprosić o pomoc. Zbyt dużo rzeczy bombardowało jej mózg, a znajdując się w ciągłym stresie, nie nadążała za przerabianiem informacji.
- Pani doktor! – pielęgniarka imieniem Emma wyrwała Sophie z otępienia. – Ten pacjent czeka już stanowczo za długo…
              
Emma wskazała na mężczyznę siedzącego spokojnie w kącie pomieszczenia. Nie wyglądał na szczególnie zbolałego, wręcz przeciwnie, uśmiechał się promiennie. Wszystko byłoby w porządku, gdyby z jego ramienia nie wystawała strzała z łuku.
- Dobry boże… - westchnęła Sophie i zaprosiła pacjenta do gabinetu zabiegowego.
              
Po zebraniu szczegółowego wywiadu, pobraniu krwi do badań, Sophie uzgodniła z chirurgią przejęcie pacjenta. Tam mieli się nim należycie zaopiekować.

- Skoro już wie pani, jaką mam grupę krwi, to może dałaby się pani zaprosić na małą kawę? – zaproponował mężczyzna, którego radość ani na chwilę nie zmalała.
- Dopiero gdy nauczy się pan celnie strzelać – odparła Sophie, pragnąc pozbyć się tego niepokojącego jegomościa. Na wszelki wypadek zleciła testy na obecność substancji psychoaktywnych.
- Pierwszy dzień, pierwsze zaproszenie, nieźle – skwitowała Emma, uśmiechając się pokrzepiająco. – Przyzwyczai się pani.
- Nie jestem pewna, czy chcę się przyzwyczajać – mruknęła do siebie Sophie.
              
Po ośmiu godzinach, bez przerwy na cokolwiek, głód zżerał Sophie od środka, pęcherz nachalnie domagał się uwagi, a w ustach miała pustynię. Schowała się w niewielkim gabineciku, który oddano jej do dyspozycji i w końcu odetchnęła z ulgą.
              
Po raz kolejny poczuła, że się do tego nie nadaje. Zmarnowała ciężkie lata na studia, które dawały jej możliwość spełniania się jako parobek od nieszczęśliwych wypadków, upadków, poślizgnięć i urojonych bólów wszelakiej maści. Upomniała się jednak, że sama przystała na takie warunki.
- Nowe doświadczenie, dobre sobie…
              
Nowe doświadczenie było takie, że Jonathan Cavendish był kosmicznym dupkiem. Upadłym królem, który musiał przebywać wśród plebsu i opatrywać trywialne rany. Sophie podejrzewała, że gdyby nie Cavendish, ten dzień wyglądałby zupełnie inaczej. Zupełnie inaczej wyglądałaby praca, gdyby to wesoły Ranjit był szefem wszystkich szefów.

- Ma pani ochotę na małą kawę, tak po pracy? – zagadną Ranjit, który także zakończył swoją zmianę.
- Obawiam się, że będę potrzebowała czegoś mocniejszego – jęknęła Sophie.
- To się da załatwić.


Komentarze

Popularne posty