CLXIX Julia
Miała do
lorda wiele szacunku, głównie dlatego że uratował ją przed bezdomnością. Nie
mogła jednak pojąc, dlaczego postanowił odizolować Kitty. To wcale nie
rozwiązywało problemu. Była to jednak decyzja lorda, choć Grace na pewno miała
w tym wszystkim niemały udział. Julia poczuła nagłą potrzebę wyrwania się z
rezydencji, która mogła skrywać jeszcze więcej tajemnic.
Przy wyjściu
zatrzymał ją lord Dashwood z miną zbitego pieska.
- Miałabyś
chwilkę? Chciałbym porozmawiać o tym, co dziś zaszło.
- Proszę
wybaczyć, mam kilka spraw do załatwienia – odparła, siląc się na uprzejmość.
Pod pachą trzymała torbę z książkami, które zamierzała oddać do biblioteki. –
Chyba szybko nie wrócę. – Przypomniała sobie, że miała jeszcze przejrzeć
odczynniki w laboratorium.
- Mogę cię
podrzucić – zaoferował Henry.
- Dziękuję,
przejdę się.
- Mimo
wszystko nalegam.
Zbolała mina
zdołała wzruszyć Julię, ponadto doszła do wniosku, że im szybciej będą to mieli
za sobą, tym lepiej. Poczłapała zatem za lordem do garażu, by po chwili wsiąść
do czarnego SUVa, który dziwnie pachniał jakimiś kwiatkami. Ledwie wyjechali z
garażu, rozpadało się tak mocno, że wycieraczki nie nadążały ze zbieraniem
wody. Jechali zatem powolutku, by nie spowodować wypadku. Lord milczał, jakby
zbierał się w sobie. Julia postanowiła mu pomóc.
- Kitty
opowiedziała mi o tragicznym wypadku – zaczęła. Miała świadomość tego, że Henry
stracił swojego brata, zatem dla niego temat był również drażliwy.
- Tak, to
była ogromna tragedia – przyznał sztywno Henry.
- Dlatego
Kitty trafiła do rezydencji?
- Owszem,
jako jej stryj…
- To pan
wpadł na ten genialny pomysł, by zamknąć ją w pokoju? I by zajmowała się nią
tylko Grace?
- Sądziłem,
że moja bratanica potrzebuje czasu, by do siebie dojść…
- Mogłaby do
siebie dojść, gdyby ktoś z nią rozmawiał.
-
Próbowałem, ale nijak mi to nie wychodziło.
- Podjął pan
jedną próbę, a potem się poddał? No, wspaniale…
-
Próbowałabyś dalej, wiedząc, że nic nie
wskórasz?
- Jeśli nie
ja, to poprosiłabym kogoś innego o pomoc. Kitty potrzebuje pomocy specjalisty.
Psychologa, kogoś, kto się na tym zna.
- Czyli
powinienem był poprosić Charlesa o pomoc… - westchnął Henry.
- Kim jest…
Możemy się na chwilę zatrzymać?
Henry uniósł
brwi, lecz grzecznie zjechał na pobocze. Julia wyskoczyła z samochodu z
niewielkim pakunkiem. Zawinęła z kuchni nieco resztek z obiadu, a wiedząc, że
będzie przechodziła obok zaułka Rochestera, postanowiła zabrać je ze sobą. Całe
szczęście Henry postanowił jechać jej trasą.
Włochaty
wilczur wyglądał gorzej niż zwykle. Był brudny niemal po sam nos. Na widok
Julii wygramolił się ze swojego kartonu, który nasiąkł już wodą. Nieśmiało
zamachał ogonem, widząc Henry’ego w samochodzie nieopodal. Obawiał się, że ktoś
przyszedł zabrać go do miejsca, w którym będzie mu gorzej niż na śmietniku.
Julia podsunęła mu jedzenie, z czego bardzo się ucieszył. Zawsze się cieszył,
gdy mogła mu coś przynieść.
- Co to
było? – spytał lord Dashwood, gdy znalazła się z powrotem w samochodzie.
- To był
pies – odparła głupio Julia, próbując zamaskować swój smutek z powodu
Rochestera. – Gdyby nie pan, dołączyłabym do niego w tym kartonie. Dokończmy
zatem, kim jest Charlesa?
- To
przyjaciel rodziny, psycholog.
- Zatem
trzeba było poprosić go o pomoc.
- Dlaczego
przynosisz mu jedzenie?
- Bo jest
bezdomny i głodny. Niech pan nie próbuje zmieniać tematu.
- Proszę,
mów mi „Henry”.
- Grace by
mnie zabiła.
- A co ma do
tego Grace? To ja ci pozwalam tak do
siebie mówić.
- Ale to
trochę dziwne…
- Nonsens.
Skoro masz mnie rugać, to pozbądźmy się tego niedorzecznego „pan”.
-
Przepraszam, jeśli zabrzmiałam…
- Nie, nie,
nie przepraszaj mnie! – zaśmiał się Henry. – Boże, jakim głupcem musiałem być,
byś musiała udzielać mi reprymendy. Czuję się jak uczniak…
- Poczuje
się pan jak kryminalista, gdy przejedzie zaraz na czerwonym świetle… -
zauważyła Julia. Henry gwałtownie zahamował.
- Chyba
wyraziłem się jasno co do tego „pan”, prawda?
- Ale…
- Żadnego
„ale”!
- Dobrze,
jak tam sobie chcesz… - Julia pokazała język dzieciakowi, który pomachał do
niej środkowym palcem.
- Zatem
postaram się, żeby Charles w najbliższym czasie nas odwiedził – zawyrokował
Henry. – Spodoba ci się.
- Chcesz
mnie swatać?
- Nie,
Charles jest żonaty, więc raczej nie. Ale na pewno się dogadacie, Charles też
mi pewnie zmyje głowę.
- Każdy
popełnia błędy.
- Podobno
tacy jak ja nie mogą sobie na nie pozwolić.
- Nie
rozumiem, czym takim się różnisz od innych.
-
Zasobnością portfela, tytułem szlacheckim oraz poważaną profesją. Muszę być
człowiekiem idealnym.
- To smutne,
Henry. Nawet najdrobniejszy błąd urasta do rangi zbrodni przeciw ludzkości.
- Mniej
więcej.
- Żeby nie
było, kwestia Kitty nie jest najdrobniejszym błędem.
- Mam tego
świadomość – przyznał Henry zbolałym głosem.
Przez resztę
drogi Julia zastanawiała się, jak doszło do tego, że obecnie z Henrym byli na
„ty”. Cóż, miała prawo powiedzieć, co sądzi o kwestii Kitty, lecz to jeszcze
nie obligowało lorda do zacieśniania więzi. Najpierw dał jej dach nad głową, a
teraz pragnął zostać jej przyjacielem? Henry sprawiał wrażenie, jakby zżerało
go poczucie winy i dobrocią wobec Julii starał się zagłuszyć wyrzuty sumienia.
Jednakże nie sprawiał wrażenia, jakby robił cokolwiek na siłę. Wszakże wiele
ryzykował, przeciwstawiając się Grace.
Julia
podejrzewała, że całkiem nieświadomie wywołała efekt domino. Jej nagłe
pojawienie się w rezydencji Dashwoodów sprawiło, że doszło do drastycznych
zmian w życiu rodziny. Henry, uwiązany zobowiązaniami, zaczął przeciwstawiać
się Grace. James, rozpamiętujący przeszłość, skupił się na odnajdywaniu w
teraźniejszości. Kitty, dotychczas uwięziona w domowym areszcie, zaznała
odrobinę wolności i radości. Pośrodku tego wszystkiego stała Julia, która z
każdym dniem miała coraz więcej pytań. Nikt nigdy nie nawiązał z nią
przypadkowej znajomości tak, jak to zrobił James. Nikt nigdy nie zaoferował jej
tak kompleksowej pomocy, jak uczynił to Henry.
Lord
towarzyszył jej w bibliotece, gdzie ludzie się za nim oglądali. W końcu
niecodziennie starszy Dashwood pojawiał się na uczelni, choć był jej patronem.
- Hej,
Middleton, widzę, że znalazłaś sobie nowego ochroniarza! – rzucił tubalny głos,
stanowczo za głośny na standardy biblioteki. Kilka osób zachichotało. –
Wymieniłaś młodszego Dashwooda na starszego?
Percy nawet
nie starał się być subtelny, a przecież Henry stał nieopodal Julii, rozglądając
się z zaciekawieniem po bibliotece. Zawiesił wzrok na ozdobnym sklepieniu, a
usłyszawszy docinek murzyna, zmarszczył brwi.
- Muszę
przyznać, że nieźle sobie poczynasz – ciągnął Percy niefrasobliwie.
- Zamknij
się, Percy – warknęła Julia, czerwieniąc się. Czuła na sobie spojrzenie niemal
wszystkich osób w bibliotece. O pobraniu nowych pozycji mogła zapomnieć.
- Szanowny
lordzie, w tym mieście jest milion zdolniejszych osób od szarej Middleton,
dlaczego wybrał pan akurat ją? – spytał murzyn, gdy udało mu się przywołać
uwagę Henry’ego, choć ten starał się ignorować bibliotecznego dupka.
- Och, szara
Middleton wie, jak należy się zachować w bibliotece – odparł Henry, uśmiechając
się z politowaniem. – Percy Wallace, tak? – Murzyn nagle się spłoszył. – Widzę
się z twoim ojcem w przyszłym tygodniu, na pewno chętnie posłucha, jak niemiły
byłeś dla mojej podopiecznej.
Percy zaczął
się gorączkowo tłumaczyć, lecz Henry postanowił, że nie będzie go słuchał.
Julia wyszła za nim z biblioteki, a wszyscy studenci wrócili do swoich zadań,
jakby nic się nie stało.
-
Pretensjonalny dupek – mruknął lord Dashwood. – Zawsze cię tak dręczy?
- Przyczepił
się do mnie, bo nie może znieść, że jestem lepsza od niego – odparła Julia
nieskromnie.
W
laboratorium czekały na nią złe wieści. Profesor poinformował ją, że jedną z
lodówek trafił szlag. Była to lodówka, w której trzymała swoje próbki, które
nadawały się jedynie do kosza. Julia podejrzewała, że był to kolejny sabotaż
mający na celu wygryzienie jej z wyścigu szczurów. Nie miała szans na zdobycie
nowej lodówki, bowiem profesorowi Duncanowi obcięto nieco fundusze i musiał się
skupić na dokończenie już zaczętych badań. Julia nie miała szans na rozpoczęcie
swoich własnych. Jej stypendium nie było wystarczające, by z własnej kieszeni
pokryć koszty nowej lodówki i nowych odczynników.
- Chciałbym
móc ci pomóc, lecz rektor był pod tym względem nieugięty – powiedział profesor
z lekkim podenerwowaniem. Obecność Henry’ego sprawiła, że poczuł się niepewnie
na własnym terytorium.
- W porządku
– odparła Julia zrezygnowanym tonem. – Rektor mógłby odnaleźć swoje jajka, by
powiedzieć mi, że już mnie nie chce. Myślałam, że dobrze nas zaprezentowałam na
konferencji w Manchesterze, ale najwidoczniej to nie wystarczy.
- Chyba nie
zamierzasz się poddać, co? – spytał lord Dashwood.
- Nic innego
mi nie pozostało, skoro wszyscy rzucają mi kłody pod nogi…
- Wystarczy
nad nimi przeskoczyć w odpowiednim momencie. Przy odrobinie szczęścia…
- Tego
akurat troszkę mi brakuje ostatnimi czasy – powiedziała Julia, mrużąc oczy.
- Z tym się
akurat nie zgodzę. W końcu trafiłaś na mnie.
- Taaak,
zaskakujący zbieg okoliczności…
Henry
znalazł rozwiązanie jej problemu, postanowiła zatem nie wtrącać się do twardych
negocjacji między nim a profesorem Duncanem. Obydwaj rozmawiali tak, jakby się
znali, lecz żaden nie zamierzał się do tego przyznawać otwarcie. Skończyło się
na tym, że profesor zamówi nową lodówkę i nowe odczynniki dla Julii, a faktura
zostanie przesłana do rezydencji Dashwooda, by lord mógł rozliczyć te wydatki.
- Hej,
znajdź mi też takiego Dashwooda, co? – rzucił półgębkiem profesor, gdy zbierali
się do wyjścia.
- Rany, o co
w tym wszystkim chodzi? – zawołała Julia, gdy znaleźli się poza katedrą.
- Powinnaś
mi dziękować – zauważył Henry.
- Kiedy ja
się czuję jak w jakiejś ukrytej kamerze! Zaraz się okaże, że to wszystko to
tylko jakiś okropny żart!
- Kiepsko
sobie z tym wszystkim radzisz…
- Oczywiście
że kiepsko! To dla mnie za dużo…
- Pójdziemy
na kawę?
- Pragnę
zauważyć, że całą noc nie spałam. Marzę teraz, żeby się przykleić do poduszki i
nie wstawać aż do obiadu.
Henry
przyznał jej rację, lecz droga do rezydencji nie przebiegła w sposób
niezakłócony. Wracali tą samą trasą, więc musieli przejechać obok zaułka
Rochestera. Henry zaparkował na poboczu i wysiadł z samochodu. Przechodząc na
drugą stronę ulicy, zdjął krawat, by po chwili zawiązać go w pętlę. Julia
pospieszyła za nim. Henry podszedł do psa, który spłoszył się na jego widok.
- Co ty
wyprawiasz, Henry? – spytała Julia z przestrachem.
- Chyba nie
sądzisz, że chcę go udusić? – zakpił lord.
- Rany, już
wiem, po kim James ma tendencję do głupich żartów…
Pojawienie
się Julii sprawiło, że Rochester wychylił się ze swojego kartonu.
- A tak na
poważnie: po co ci ten krawat?
- Chciałem
przyozdobić naszego nowego przyjaciela. Będzie w nim wyglądał jak prawdziwy
dżentelmen.
Henry
zarzucił pętlę krawata na szyję Rochestera i zaczął go wyciągać z jego
prowizorycznego domku. Wilczur był oporny, ale dzięki zachętom Julii wygramolił
się z kartonu. Wepchnęli go na tylne siedzenie samochodu, Henry niewiele
przejmował się ubrudzoną tapicerką. Z zadowoleniem przywiózł psa do jego nowego
domu.
W gruncie
rzeczy Henry niewiele różnił się od Julii. Też miał dobre serduszko, które
musiał ukrywać przed całym światem, by nie zostało okrutnie wykorzystane.
Najwidoczniej lubił znosić do domu bezbronne zwierzątka, by otoczyć je swoją
opieką. Jednego dnia był to pies, innego zagubiony człowieczek.
Weszli
tylnym wejściem, by uniknąć konfrontacji z Grace. Po cichutku przeszli na
piętro do pokoju Julii i zamknęli się w łazience. Dobrą chwilę zajęło im
przekonanie Rochestera, że kąpiel tylko mu się przysłuży. Nie był zbyt chętny,
by wchodzić do wanny. Dał się w końcu przekonać i nie pożałował tego. Masaż
pleców tak mu się spodobał, że domagał się poprawki. Swoją wielką łapą
szturchał Henry’ego w pierś.
- Zdaje się,
że to wilczarz irlandzki – powiedział Henry, drapiąc psa za uchem, podczas gdy
Julia spłukiwała pianę z grzbietu. – Zawsze chciałem takiego mieć.
- To
dlaczego nigdy nie miałeś? – spytała Julia, sprawdzając co chwila, czy woda nie
jest za gorąca.
- Moja matka
woli pudle, a Grace nie cierpi psów.
- Nie za
bardzo pojmuję, dlaczego Grace układa ci życie.
- Może
uznałem, że tak będzie mi łatwiej…
- A jest ci
łatwiej? – Henry pokręcił głową. – Sam widzisz, na własne życzenie komplikujesz
sobie życie.
- Kiedyś
przyjdzie taki moment, że będę miał jej dosyć.
Rochester
wyleciał cały mokry z łazienki, nim zdołali go porządnie wytrzeć ręcznikami.
Henry wyglądał, jakby brał prysznic w ubraniu, jego koszula nosiła znamiona
brudu zbieranego przez psa w trakcie jego kartonowej egzystencji. Julia wcale
nie wyglądała lepiej. Włosy miała zmierzwione, jakby wpadła w oko cyklonu,
ponadto obydwoje cuchnęli mokrym psem.
Pies
natomiast poczuł potrzebę wytarcia się w absolutnie wszystko: w dywan, łóżko,
fotel, nogi Henry’ego… Był przy tym niezwykle żywotny jak na psa, który część
swego życia spędził, grzebiąc po śmietnikach. James, który nagle wszedł do
pokoju, stał się ofiarą szalejącego psa.
- Co do…? –
wydusił z siebie, podnosząc się z podłogi.
- Poznaj
Rochestera – rzuciła Julia, próbując doprowadzić się do porządku. Wilczarz
biegał wokół niej jak oszalały, wesoło merdając ogonem.
- Że niby
kogo? Jules, to że mój ojciec…
Henry
wyłonił się z łazienki, wycierając dłonie w ręcznik.
- No jasne,
maczałeś w tym swoje palce? – James przetarł twarz dłonią.
-
Własnoręcznie zatargałem go do samochodu – powiedział dumnie Henry. – Musisz
zorganizować odpowiednie akcesoria dla nowego członka rodziny.
- Ja muszę?
Ty przyprowadzasz psa do domu, a ja muszę się nim zajmować?
- Zajmować
się będzie Julia, ty masz tylko skombinować karmę i takie tam.
- Tato…!
Lecz Henry już
go nie słuchał. Klepnął tylko syna w ramię i ulotnił się z miejsca zbrodni.
Rochester podszedł do Jamesa i obwąchał go uważnie.
- Fuj,
cuchniesz mokrym psem. – Gdyby umiał, pies na pewno by się uśmiechnął.
- Twój
ojciec to prawdziwy dobroczyńca – rzekła Julia.
- Kompletnie
mu odbiło… Co ty z nim zrobiłaś?
- Hej, ja
nic mu nie zrobiłam. Przypominam, że wszystko zaczęło się od ciebie.
- Chyba
zacznę tego żałować… - westchnął James. Przyciągnął Julię do siebie i pociągnął
nosem. – Ty też cuchniesz mokrym psem.
Komentarze
Prześlij komentarz