CLXXII Charles
Elizabeth
bywała perfekcjonistką, ale gdy się pakowała, wywracała cały dom do góry
nogami. Charles błądził zatem w morzu skarpet, które czekały na dobranie w
pary, w spodniach, koszulach… Potknął się o wysuwaną rączkę od walizki, by po
chwili uderzyć dużym palcem stopy o nogę łóżka.
- Elizabeth!
Czy mi się wydawało, czy wyjeżdżasz tylko na trzy dni? – zawołał na cały dom.
Nie miał pewności, gdzie obecnie się znajdowała.
- To są aż trzy dni, mój drogi Charlesie –
odparła Liz, wyłaniając się z łazienki. – Nie mogę się zdecydować, co zabrać.
- To jest
konferencja naukowa, a nie pokaz mody… - westchnął Charles, czując, jak ręce
Elizabeth oplatają go od tyłu.
-
Najważniejsze, to dobrze się zaprezentować.
-
Najważniejsze, to dobrze się zaprezentować merytorycznie. Jeśli zainteresujesz
widownię, to możesz sobie nawet wyglądać jak kloszard.
- Póki co to
ty wyglądasz jak kloszard. Ludzie w szpitalu się ciebie nie boją? Rudy
orangutan.
- Jesteś
wredna. Wprost nie mogę uwierzyć, że wziąłem sobie za żonę taką wredną babę.
Zaśmiała się
cicho i zaproponowała, że zrobi śniadanie, podczas gdy on będzie się
doprowadzał do porządku. Miał dziś umówione ważne spotkanie, chciał zrobić
dobre wrażenie, a rzadko kiedy robił dobre wrażenie z mnóstwem włosów na
twarzy.
Charles bał
się nieco wypuszczać Elizabeth na kolejną konferencję naukową. Gdy się od niego
oddalała, zamęczał się mrocznymi scenariuszami. Kto jej pomoże, gdy zasłabnie
na lotnisku w Genewie? Gdy poczuje się gorzej w Nicei? Charles odegnał od
siebie ponure myśli. Musiał myśleć pozytywnie, na razie wszystko było w
porządku. Nic nie zapowiadało nawrotów choroby.
Z obawy
przed Michaelem, który wywinął się od kary więzienia, przed Harriett, która
lada moment miała urodzić, przed wszystkimi, którzy kochali doktora Wrighta i
pragnęli wyrazić bezpośrednio swoje niezadowolenie, Charles i Elizabeth uciekli
z Cambridge, by skryć się w Londynie. Tylko kilka zaufanych osób dysponowało
ich nowym adresem, by uniknąć nieprzyjemnych niezapowiedzianych wizyt. Mieli
także zdecydowanie bliżej do kliniki, gdyby doszło do wystąpienia niepożądanych
objawów.
Elizabeth
nie zamierzała się zatrzymywać, miała dość bezsilności. Nie chciała, by Charles
traktował ją jak szklaną figurkę. Spełniała się zawodowo, a Charles nie
pozostawał w tyle. Znalazł zatrudnienie w szpitalu, gdzie realizował część
szkolenia na psychologa klinicznego. Pełnił głównie rolę mediatora w
konfliktach rodzinnych, czasem wpadał do niego ktoś z personelu. Miał też w
mieście swój mały gabinecik, w którym przyjmował popołudniami kilka razy w
tygodniu. Niby niewiele, ale zawsze miał pełny grafik.
Zjawił się w
salonie idealnie uczesany, ogolony, zawiązując krawat pod szyją. Elizabeth
przez chwilę przyglądała się jego wysiłkom. Zadanie było zawsze trudniejsze,
gdy ktoś się na niego gapił. W końcu Liz westchnęła i pomogła mu zawiązać
krawat. Wystarczyłoby, by odwróciła wzrok, wtedy szybko by się z tym uporał.
- Przez
ciebie jestem niepełnosprawny – sarknął Charles.
- To ty tak
twierdzisz, mój drogi Charlesie – odparła Elizabeth. – Gdybyś się tak nie
peszył na mój widok…
Nie pozwolił
jej dokończyć. Objął ją delikatnie, jakby była kruchą istotą, i pocałował.
Elizabeth zaśmiała się pod nosem. Uważała, że ostatnio wszystkie problemy tak
rozwiązywał. Gdy tylko była dla niego złośliwa, gdy była smutna i gdy była zbyt
wesoła, Charles obejmował ją i całował ją, jak gdyby jutra miało nie być. To
najczęściej rozwiązywało wszystkie problemy, lecz Charles nie powinien się
zbytnio przyzwyczajać. Przyjdzie czas, że i ten sposób zawiedzie.
- Znowu się
na mnie gapisz – stwierdził Charles, smarując tost grubą warstwą masła.
- Za dużo
cholesterolu – mruknęła pod nosem Elizabeth.
- Mam coś na
twarzy? Wyskoczył mi pryszcz? Zaciąłem się przy goleniu?
- Dlaczego
musisz być taki krytyczny? – Elizabeth zmarszczyła czoło. – Lubię na ciebie
patrzeć. Nie lubisz, gdy na ciebie patrzę?
- Och,
lubię. Nie lubię, gdy patrzysz na mnie w ten
sposób, Liz. Mam bolesną świadomość tego, że zaraz będę musiał odwieźć cię
na lotnisko.
- A co ma
jedno do drugiego?
- Już ty
dobrze wiesz, co ma – zaśmiał się Charles.
Na lotnisku
pocałował ją długo i namiętnie, aż ludzie się na nich oglądali. Ze smutkiem
pomachał jej na pożegnanie, by powrócić do swojego smutnego samochodu.
Smutnego, bo nie było w nim Elizabeth.
Pojechał
prosto do rezydencji Dashwoodów, zastanawiając się, jaką to ważną sprawę miał
do niego Henry. Przez telefon brzmiał bardzo poważnie, o wiele poważniej niż
zwykle. Nie miało być to zatem czysto towarzyskie spotkanie.
Gdy wysiadł
z samochodu na podjeździe, przywitały go Fifi i Fiora. Zaczął się od nich
odganiać, by nie pobrudziły mu świeżutkich spodni. Nie chciał wyglądać jak
obwieś z ulicy. Lady Dashwood nadeszła od strony ogrodu, skinęła mu jedynie
głową i zawołała swoje pudlice.
Charles
zadzwonił do drzwi, a otworzył mu Henry we własnej osobie. Jak długo czekał na
niego w holu? Henry zaprosił go do swojego gabinetu, George przyniósł herbatę i
szybko się wycofał. Zasiedli w fotelach. Charles jednak musiał chwilę poczekać,
aż Henry zbierze się w sobie.
- Dwa
miesiące temu straciłem brata – powiedział w końcu Henry, sypiąc do filiżanki
zdecydowanie za dużo cukru. – On i jego żona zginęli w katastrofie lotniczej.
Charles
zamarł w niemym oczekiwaniu. Rzecz jasna od razu zrobiło mu się przykro z
powodu straty Henry’ego. Lord Dashwood należał do skrytych osób, jeśli dzielił
się z kimś swoimi uczuciami i problemami, musiał mu niezwykle ufać.
-
Zdecydowanie zbyt długo z tym zwlekałem – ciągnął Henry. – Dopuściłem się…
Popełniłem błąd, przez który straciłem w czyichś oczach.
- W czyichś
oczach? – zdumiał się Charles. – To jest ktoś, o kogo względy zabiegasz?
- To nie
jest to, o czym myślisz, mój drogi – zaśmiał się Henry. – Mój brat miał córkę,
którą zdaje się zaniedbałem. Pozwoliłem, by Grace się nią zajęła.
- Henry,
rozumiem, że strata brata była dla ciebie traumatycznym przeżyciem, a obecność
jego córki tylko by ci o nim przypominała, ale Grace…
- Nie jest
odpowiednią osobą, by zajmować się kimkolwiek. Nie musisz mi tego tłumaczyć.
Już się nasłuchałem. Chciałbym, żebyś mi pomógł. Żebyś pomógł mojej bratanicy.
To ona na tym wszystkim najbardziej ucierpiała.
- Od tego
właśnie jestem, Henry.
Charles miał
wobec niego niewyobrażalny dług, który starał się spłacać każdego dnia, lecz
Henry rzadko kiedy prosił go o pomoc. Częściej to właśnie Henry oferował ją
Charlesowi, by ten mógł stanąć o własnych siłach po rodzinnej tragedii. Henry
zorganizował przeprowadzkę, Henry załatwił mu wejście w kilka miejsc, Henry,
Henry, Henry… Charles cieszył się, że w końcu będzie mógł zrobić coś, by mu się
za to wszystko odpłacić.
Bratanica
Henry’ego nazywała się Kitty i nie chciała nikogo wpuścić do swojego pokoju.
Zawołali jeszcze Jamesa, lecz i on nie zdołał przekonać Kitty do wyjścia.
- Jest
uparta – skwitował Charles, zastanawiając się, jakich argumentów użyć, by
wykurzyć dziewczynę z pokoju. – To chyba u was rodzinne.
- Zabawny
jesteś, Charles – sarknął James. – Nie mamy jednak czasu na żarty.
- Masz jakiś
pomysł?
- Wydawało
mi się, że to ty miałeś mieć jakiś pomysł.
- Dopóki nie
wyjdzie z pokoju i nie zechce ze mną porozmawiać.. – Charles rozłożył ręce. –
Nic nie mogę zrobić.
- Jest ktoś,
kto ją przekona.
Charles
obserwował Jamesa, jak rozmawiał z kimś cichym głosem. Zauważył, że jego
przyjaciel się spiął. Rozmawiał niby żartobliwie, używał sarkazmu, lecz w jego
głosie wyczuł dziwną, niemal niedostrzegalną nutę. Prawdopodobnie nawet sam
James nie zdawał sobie sprawy z jej istnienia.
- Pomoc
niedługo przybędzie – oznajmił James z zadowoleniem. – Do tego czasu może damy
jej spokój?
Nastąpiła
kolejna przerwa na herbatę poprzetykana jedynie okazjonalnymi chrząknięciami.
Tego dnia rozmowa wyjątkowo się nie kleiła. Charles był tu w celach zawodowych,
co wprowadziło pewien element niezręczności.
- Zaraz
oszaleję – stwierdził Charles po kilku minutach. – Rozumiem, Henry, że jesteś
milczkiem, ale Jamesowi zwykle gęba się nie zamyka. Jest jeszcze coś, o czym
powinienem wiedzieć?
- Powinieneś
wiedzieć, że mojemu ojcu kompletnie odbiło – odparł James z krzywym uśmiechem.
Henry ostentacyjnie przewrócił oczami. – Założył tu schronisko dla kobiet.
- To wcale
nie jest schronisko dla kobiet – obruszył się lord.
- No tak, bo
jeszcze schronisko dla psów!
- Moja matka
jakoś nie protestowała.
- Nie
protestowała też, gdy przygarnąłeś tą jędzę Grace.
-
Oczywiście, że nie protestowała! To ona ją tu przytargała!
- Grace i
Larissa to jedno. Masz wpływy, mogłeś załatwić Julii ten akademik, ale zamiast
tego wolałeś dać jej pokój w rezydencji. I do tego ten pies! Poślizgnąłeś się
na mydle i uderzyłeś w głowę? Bo już nic z tego nie rozumiem…
- Pragnę ci
przypomnieć, mój drogi synu, że to ty przyprowadziłeś Julię do rezydencji.
Gdybyś tego nie zrobił, nie miałbym jak zaproponować jej pokoju.
- No jasne,
jak zwykle moja wina.
- Jaki
ojciec, taki syn – przerwał ten mecz Charles, hamując rozbawienie. – Kim jest
Julia?
Znów
odpowiedziała mu cisza.
- Wspaniale,
znów zapomnieliście języków w gębach.
- Jak
pomachasz swoją różdżką, to może się nam odnajdą – zakpił James, krzyżując ręce
na piersi tak, jak to zwykł czynić jego ojciec.
- Mam się
dopatrywać jakichś podtekstów w tym stwierdzeniu?
- To ty
jesteś od czytania między wierszami, nie ja.
Charles
podrapał się po nosie, nie wiedząc, jak ma ugryźć ten temat. Rzadko kiedy się
zdarzało, by ojciec i syn byli tacy zgodni.
- Uwielbiam
was, chłopcy – westchnął Charles. – Ta wasza chęć współpracy mnie powala. Na
szczęście siedzimy. Dowiem się, kim jest Julia?
- Julia to…
- zaczęli jednocześnie Henry i James. Przez chwilę spierali się, który zacznie,
postanowili, że pierwszeństwo ma James, bowiem to od niego wszystko się
zaczęło.
Tak Charles
poznał historię o zwyczajnej, szarej dziewczynie z wioski gdzieś w Kornwalii,
która wyrwała się na studia do Londynu. Z uwag Henry’ego Charles zrozumiał, że
dziewczyna przejawiała ogromy potencjał, wchłaniała wiedzę jak gąbka i dlatego
dostała stypendium oraz indywidualny program nauczania, który pozwolił jej
powalczyć o doktorat. Ta postawa przypominała mu kogoś innego i Charles
zaczynał rozumieć, dlaczego Henry uznał za stosowne ją wspomóc.
Charlesa
zbulwersowało stanowisko uczelni, pochwalił za to wkład Henry’ego. Takie
talenty nie mogły się marnować. Nie mógł jednak pojąć, dlaczego do tego
wszystkiego doszło. James nie miał tak miękkiego serduszka jak jego ojciec. Dlaczego
zatem zainteresowała go zasmarkana dziewczyna z biblioteki? Okazało się jednak,
że James już kiedyś o niej słyszał, w zasadzie nie było na tej uczelni nikogo,
kto nie słyszałby o Julii Middleton. James miał nadzieję poznać przebojową
dziewczynę, taką ją sobie wyobraził. Być może uznał, że sprostałaby jego
wymaganiom, co pchało go bezpośrednio w ślepą uliczkę o nazwie: „Ann”.
- Tak
naprawdę nie wiem, co sobie pomyślałem – wyznał James z zakłopotaniem. – Może
obudziła się we mnie jakaś delikatna nuta. W końcu niedaleko pada jabłko od
jabłoni…
- Nie
skorzystałeś na tej znajomości? – spytał Charles. James posłał mu ostrzegawcze
spojrzenie, gdy Henry brał łyk herbaty. Oznaczało to, że nie zamierzał
roztrząsać się nad tą kwestią przy ojcu.
Nagły tupot
psich łap oznajmił czyjś powrót do domu. Fifi i Fiora musiały zlustrować
gościa. Ciepły kobiecy głos rozbrzmiał w holu. James nieznacznie zesztywniał.
Takie szczegóły nie mogły ujść uwadze Charlesa.
- Przecież
niedawno się widziałyśmy! – zawołał głos. – Nie mogłyście się tak za mną
stęsknić! Och, panowie mają tu chyba jakieś ważne zebranie…
Julia
Middleton zjawiła się w salonie rezydencji Dashwoodów z pudlicami po obu
stronach. Zachowywały się tak, jakby uznały, że muszą jej bronić.
- Przyjdę
później…
- Jules –
zirytował się James – jesteś częścią tego zebrania. Chodzi o Kitty.
-
Oczywiście, że chodzi o Kitty – prychnęła Julia. – Sądzisz, że urwałabym się z
zajęć, gdyby chodziło o ciebie?
- Julio,
poznaj proszę Charlesa – rzekł Henry, by zapobiec dalszym uszczypliwościom.
- Słynny
Charles, który ma pomóc Kitty czy trzeci patałach do niczego?
Charles
uścisnął jej dłoń, miała zaskakująco mocny uścisk. Poszli na górę do pokoju
Kitty. Julia zdołała przekonać bratanicę Henry’ego, by otworzyła drzwi. Wielki
wilczur przybiegł do Julii i zaczął się domagać pieszczot.
- Pilnowałeś
grzecznie Kitty? – spytała retorycznie dziewczyna. Pies ochoczo zamachał
ogonem, był dumny ze swojej roli. – Mam nadzieję, że cię nie zamęczył – rzuciła
do Kitty. Uścisnęły się, jakby były dobrymi przyjaciółkami.
Henry i
James się wycofali, Charles z dziewczętami przeszedł do salonu. Zamierzał
uszanować prywatność Kitty i to, że jej pokój był jej azylem. Musieli prowadzić
rozmowę poza nim, by w każdej chwili mogła się do niego wycofać. Kitty nalegała,
by Julia się od niej nie oddalała. Stanowiło to pewien problem, bowiem rozmowa
miała być poufna.
- Ależ nie
przeszkadzajcie sobie – powiedziała Julia, sadowiąc się w fotelu z książką.
Wilczur rozłożył się wygodnie na podłodze, nie spuszczając Charlesa z oczu.
***
- Jedno jest
pewne – wyznał Charles – Kitty nie cierpi Grace, powinna się zatem trzymać od
niej jak najdalej.
- Powiedz mi
coś, czego nie wiem – mruknął James, kopiąc przed sobą kamień po trawniku.
- Znajomość
z Julią dobrze jej zrobi. Wygląda na to, że się dogadują.
- Wierz mi,
zdołałem to zauważyć. Odkąd poznałem Julię, świat wywraca się do góry nogami.
-
Zechciałbyś to rozwinąć?
- Nie, nie w
ten sposób, Charles. We wszystkim musisz doszukiwać się jakichś podtekstów?
-
Skrzywienie zawodowe.
James
wepchnął dłonie do kieszeni spodni. W pewnej odległości Kitty rzucała patyk
wilczurowi Julii, a pudlice lady Dashwood ganiały jak kot z pęcherzem. James
przyprowadził Julię do rezydencji, Henry dał jej dach nad głową i na tym
historia mogła się skończyć. Charles zauważył jednak, że Julia zwracała się do
lorda bezpośrednio, na dodatek miała jego przyzwolenie. Obecność wilczura
również wynikała z poczynań lorda.
- Uważasz,
że Henry zachowuje się dziwnie? – spytał nagle Charles, próbując poukładać sobie
pewne rzeczy w głowie.
- Dziwnie to
mało powiedziane – odparł James. – Mógł załatwić jej akademik, zamiast tego
zatrzymał ją tutaj.
- Zapewne
miał swoje powody.
- Mhm,
został jej mecenasem. Broni jej na wszystkich możliwych frontach.
- Jesteś
zazdrosny?
Młody
Dashwood prychnął.
- Henry
poświęca jej teraz dużo czasu, obdarowuje swoją łaską…
- Dobra,
dobra! – przerwał mu James i obydwaj się zaśmiali. – Bez takich insynuacji!
- Kiedy to
są fakty, chłopcze!
-
„Chłopcze”?! Tobie się wydaje, że jesteś nie wiadomo jak stary i doświadczony!
Charles z
ulgą przyjął fakt, że nadal mógł się powygłupiać z Jamesem. Obawiał się, że
nadal będzie roztrząsał kwestię Ann, tarzając się w poczuciu winy. Przeszedł
nad tym do porządku dziennego, lecz gdzieś tam głęboko musiał ukrywać resztki
rozpaczy i tęsknoty za dziewczyną, która chciał poślubić.
Całe
szczęście Julia diametralnie różniła się od Jamesa. Byłą godnym przeciwnikiem w
przekomarzankach, traktowała większość rzeczy z przymrużeniem oka, jednocześnie
będąc tragicznie ponurą jak na tak młodą osobę. Julia była skomplikowaną
osobowością, Charles nie był w stanie ocenić jej na podstawie krótkiej rozmowy.
Zresztą unikał oceniania ludzi na podstawie zaledwie kilku wypowiedzianych
zdań. Miał się widzieć z Kitty jeszcze kilka razy, z wielkim
prawdopodobieństwem spotka również Julię i może wtedy uda mu się ją lepiej
poznać. Być może odkryje jej tajemnicę odnośnie wywracania ludziom życia do
góry nogami.
Komentarze
Prześlij komentarz