CLXXIII Julia
Akurat gdy
zdarzyło się jej na chwilkę przysnąć, James musiał skorzystać z okazji i
wślizgnął się do jej pokoju. Naprawdę powinna sobie sprawić klucz. Rochester
był kiepskim stróżem. Zamiast pogonić intruza, rzucił się na niego z łapami,
domagając się głaskania. Taki był z niego nieukochany jegomość. Nagłe ugięcie
łóżka zaalarmowało Julię.
- Czy ty
nigdy się nie nauczysz, że należy pukać? – mruknęła Julia, próbując odnaleźć
się w trzech wymiarach.
- Pukałem,
nie odpowiadałaś – odparł James z niewinnym uśmieszkiem.
- Ciekawe
dlaczego…
Julia
westchnęła ciężko i pozbierała notatki z łóżka. Niestety część z nich została
bezczelnie pognieciona przez młodego Dashwooda.
- Chciałem
ci podziękować – stwierdził James.
- Czyżbym
coś zrobiła?
- Gdyby nie
ty, mój ojciec nigdy nie poprosiłby Charlesa o pomoc. Gdyby nie ty, Kitty nie
wyszłaby z pokoju. Gdyby nie ty, mógłbym wyliczać tak w nieskończoność.
Ręka Julii
bezwiednie powędrowała do motyla ukrytego pod bluzą. Prawie wcale się z nim nie
rozstawała.
- Nie mam
pojęcia, jak mógłbym ci się odwdzięczyć – ciągnąć James, ignorując fakt, że
Julia zaczerwieniła się niczym pomidor malinowy. Nigdy nie była szczególnie
dobra w przyjmowaniu komplementów. Nigdy nie była szczególnie dobra w bardzo
bliskich kontaktach z innymi ludźmi.
- Mógłbyś na
przykład nauczyć się pukać – powiedziała, panując nad swoim głosem. James
zaśmiał się krótko. – Czy ja proszę o wiele?
- Skarbie,
oddałbym ci swoją nerkę, gdybyś jej potrzebowała!
- Och, wtedy
mielibyśmy ze sobą tyle wspólnego!
- Grupę
krwi, MHC i do tego nereczka!
- Gdybym
mogła, oddałabym ci kilka neuronów, bo twoje najwyraźniej już się zmęczyły –
zakpiła Julia, próbując wstać z łóżka. James chwycił ją za rękę i rzucił z
powrotem.
- Co sądzisz
o Charlesie? – spytał nagle poważnym głosem.
Jakiej
opinii oczekiwał od niej James? Chciał, żeby oceniła jego walory fizyczne?
Merytoryczne? A może miała ocenić jego ubiór oraz dobór perfum.
- Rozmawiał
głównie z Kitty – zauważyła Julia. – My zamieniliśmy raptem kilka słów. Muszę
jednak przyznać, że jest przystojniejszy od ciebie.
- Nie
cierpię cię – rzucił James pod nosem. – Możesz o nim zapomnieć, jest zajęty.
- Zajęta
może być toaleta…
- Wiesz, że
jego żona to doktor Elizabeth Darcy?
-
Przedstawiłeś go jako „Charlesa”, jak miałam się tego domyślić?
- A podobno
jesteś ponadprzeciętnie inteligentna…! Jeśli Charles cię polubi, może zapozna
cię ze swoją żoną. Na pewno się dogadacie na naukowe tematy.
- James,
gdybyś się wysilił, też byś się ze mną dogadał.
- Sądziłem,
że doskonale się dogadujemy bez tego.
James
uśmiechnął się rozbrajająco, nadtapiając nieco wierzchnią warstwę jej
osobistego lodu. W kącikach jego intrygujących niebieskich oczu pojawiły się
drobne zmarszczki, które tylko dodawały mu uroku. Julia przeczuwała, że gdy
przybędzie mu jeszcze kilka lat, będzie się prezentował jako poważny dżentelmen,
choć pogłębiające się kurze łapki zdradzą jego tendencję do śmieszków.
Młody
Dashwood wyciągnął spod tyłka zagubioną kartkę z bazgrołami. Jej pismo
przypominało nieco pismo lekarza. Gdy się spieszyła, była bardzo niechlujna.
Sama z siebie nie mogła się potem rozczytać.
- Z
powodzeniem możesz podrabiać recepty – skwitował James, przyglądając się wydłużonym
szlaczkom. – Jestem ciekaw, jak rysujesz.
- Wierz mi,
jestem w tym beznadziejna – odparła Julia, a przed oczami pojawił się jej
pomarszczony notatnik pełen rysunków, które powstawały podczas przestojów w
laboratorium.
- Gdy tak
ucieka ci wzrok, wiem, że kłamiesz. W tym jesteś beznadziejna.
- Wypraszam
sobie. Śmiesz zarzucać mi kłamstwo? – obruszyła się sztucznie Julia.
- Gdy robisz
te kręciołki z włosów, wiem, że na pewno kłamiesz.
Julia
przestała nawijać kosmyk włosów na palec.
- Dorobiłeś
sobie po prostu jakąś krzywą teorię – stwierdziła Julia, doskonale wiedząc, że
robiła to bezwiednie.
- Po prostu
dokładnie ci się przyjrzałem. – Julia wzdrygnęła się lekko. Poczuła się
nieswojo ze świadomością, że była przedmiotem obserwacji Jamesa.
- To brzmi
trochę…
-
Nieodpowiednio?
- Na pewno
nie jesteś jakimś zboczeńcem?
Roześmiał
się na głos, Julia musiała przykryć mu twarz poduszką, by cały dom nie musiał tego
słuchać. Był w końcu wieczór, rezydencja powoli szykowała się do snu.
- Jesteś
bodaj najbardziej uroczą osobą, jaką kiedykolwiek spotkałem! – wydusił z siebie
pomiędzy kolejnymi spazmami. Rzucał się po łóżku, jakby miał padaczkę i Julia
zaczynała poważnie się zastanawiać nad wezwaniem pomocy.
Rochester
zerwał się z posłania, które sprawił mu zresztą James. Podbiegł zaniepokojony
do łóżka, zerkając to na jedno, to na drugie.
- Nie zwracaj na niego uwagi, James jest
zwyczajnym kretynem – mruknęła Julia, przyciskając poduszkę do twarzy Jamesa.
- Jules jest
słodziutka niczym cukiereczek! – łkał James ze łzami w oczach. Julia już sama
nie wiedziała, czy powinna się na niego boczyć, czy śmiać razem z nim. Walczyła
z kącikami ust, które pragnęły wygiąć się chociaż w namiastce uśmiechu. – I
taka niewinna niczym nieobesrana łąka!
- James,
zważaj na słownictwo! Takie słowa nie przystają mężczyźnie twojego pokroju.
- A jaki
niby jest mój pokrój? Nie uważasz, że z dala od świata mogę sobie mówić, co
chcę?
- Jasne, możesz
się też rzucać jak małpa z owsikami… - westchnęła Julia, czując, że nie wygra z
nim.
Jego śmiech
był dla Julii niczym miód na jej nijakie serce. Zalała ją fala ciepła, która
nie miała nic wspólnego z niezręcznością czy wstydem. Było to dla niej całkiem
nowe, obce uczucie. Ciepło rozchodziło się po całym ciele, jakby wędrowało
wyimaginowanymi pseudopodiami. Przemieszczało się naczyniami krwionośnymi do
najdalszych zakątków jej organizmu, rozlewając się na twarzy lekkim rumieńcem.
Atak Jamesa
ustał, Rochester uznał, że to wszystko dzięki niemu, oczekiwał zatem zapłaty za
swoją usługę. Julia podrapała go za uchem, lecz zaniepokoił ją spokój Jamesa.
Nawet by go nie podejrzewała o taką niestabilność emocjonalną, a przecież był
trzeźwy. Bała się pomyśleć, co by się stało, gdyby nieco wypił. Taki jegomość
na pewno nie zadowoliłby się kilkoma kuflami piwa, na pewno sięgnąłby po coś
mocniejszego pod pozorem wykwintności.
- Umarłeś
tam? – spytała Julia, ostrożnie nachylając się nad wygasającym Jamesem.
- W zasadzie
to zgłodniałem – stwierdził po chwili namysłu. Zerwał się nagle, a że Julia
znajdowała się na jego trajektorii, zderzyli się czołami. – Jesteś naprawdę
pechową dziewczyną! – wykrzyknął, masując sobie czoło.
- Oj, oj, oj
– odcięła się Julia ze złością.
- Co ty
wyprawiasz?
- Jak to
mówią: „Ojojane boli mniej”.
- Nie wiem,
gdzie tak mówią, ale teraz boli mnie czoło.
- Spójrz,
kolejny wspólny mianownik do kolekcji. Jeśli chcesz, Rochester może sprzedać ci
całuska, żeby bolało mniej.
- Fuj, nie
chcę psiego całusa.
- Czym różni
się od ludzkiego całusa?
- Dajesz
całusa językiem?
- Czepiasz
się szczegółów technicznych. Jeśli chcesz, możemy się przekonać.
Brwi Jamesa
powędrowały do góry w odpowiedzi na zuchwałą propozycję Julii. Musiała się
nauczyć nadążać za małpim entuzjazmem młodego Dashwooda. Złośliwość za
złośliwość. Przysługa za przysługę. Konsternacja za konsternację.
Julia
doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że nie mogła liczyć na nic więcej ze
strony Jamesa. Czuł się zobligowany przez swojego ojca, podjął się protekcji
nad Julią. Ze względu na wiek łatwiej im było się dogadać, a wspólne spędzanie
czasu nie było niczym niezwykłym. W krótkim czasie nawiązali niezwykłą nić
porozumienia, która w wielu przypadkach powstaje przez o wiele dłuższy okres. Dzięki
niezwykłemu zrządzeniu losu stali się przyjaciółmi na niewymuszonych warunkach.
Złośliwość i
sarkazm były ucieczką Julii od szczerości. Sprawiały, że nawet najbardziej
absurdalne stwierdzenie przyjmowane było z przymrużeniem oka. Nie musiała się
zatem obawiać, że dojdzie do nieszczęśliwego przypadku w postaci poważnego
wyznania. Gdyby bowiem do niego doszło, wystarczyło zbyć je krótkim śmiechem,
by wyraźnie zaznaczyć jego fałszywy charakter.
Za wcześnie
jeszcze było na ewaluację ich znajomości, lecz postępowała w piorunującym
tempie. W mgnieniu oka z obcych sobie ludzi zamienili się w przyjaciół. Przy
takiej tendencji wszystko się mogło wydarzyć.
Julia zawsze
bała się odtrącenia. Kilka razy zbytnio zaufała innym osobom, co skończyło się
dla niej bolesnym odrzuceniem. Z bardzo bowiem przenosiła środek ciężkości na
drugą osobę, uzależniając się od jej aprobaty i atencji. Pokryła się zatem
zimną warstwą lodu, zgrywając niedostępną, podczas gdy tak naprawdę tęskniła za
kimś, kto stałby się jej dopełnieniem. James przedarł się przez awangardę,
epizodami śmiechu stopił jej powierzchowną lodową warstwę, wystawiając ją na
działanie czynników zewnętrznych. Zdawała sobie sprawę, że była teraz
szczególnie narażona. Musiała się zatem bronić tak, by nikt nie zauważył, że
się broni. I znów bardziej myślała o innych. W tym konkretnym przypadku nie
chciała zranić Jamesa, bowiem jej na nim zależało i nie chodziło tu o żadne
egoistyczne pobudki.
Miała
bolesną świadomość tego, że wyczerpała już swój przydział szczęścia. Nie śmiała
prosić o więcej. Osoba jej pokroju nie powinna prosić o więcej. Nawet samo
marzenie o czymś więcej w mniemaniu Julii było bluźnierstwem. Postanowiła
cieszyć się tym, co miała. Nie chciała tego zniszczyć, zadowalała się zatem
okruchami.
Jego błękit,
jego ciepło, miękkość jego głosu, jego pewność siebie, nieustanna walka ze
stereotypem młodego lorda, jego bezpośredniość, stanowczość odbijały się w
myślach Julii wielokrotnością modyfikacji, załamując pierwotny obraz Jamesa
Dashwooda. Czuła się, jakby błądziła w kalejdoskopowym świecie, wąskiej tubie
napierającej na nią swoimi ścianami oczywistych konkluzji. W najciemniejszych i
najcichszych momentach nocy wypełnionych epizodami bezsenności napierały na nią
z niebywałą siłą. Całe szczęście była tchórzem, który nie potrafił walczyć o
swoje w sferze uczuciowej.
Komentarze
Prześlij komentarz