CLXXV Jonathan


Pod wieczór zaczął żałować umieszczenia na dzisiejszej nocnej zmianie Atkinsa. Owszem, nocki potrafiły być nudne i ciągnąć się jak flaki z olejem, czasem jednak dochodziło do takiej kumulacji, że trzeba było ściągać ludzi z innych oddziałów, a czasem nawet z domów.
              
Jonathan postanowił upewnić się co do jakości pracy młodego lekarza. Wybrał się do szpitala pod pretekstem zabrania czegoś, o czym zapomniał po południu. Miał tyle na głowie, że ciągle zapominał o jakichś drobnostkach, choć o urodzinach Judd, które były akurat tego dnia, jakoś nie mógł zapomnieć.
              
Na izbie przyjęć panował względny spokój. Ludzie czekali na swoją kolej, poziewując po kątach. Pielęgniarka zaskoczona była najściem Jonathana. Natychmiast się spięła, a jej ruchy zrobiły się nerwowe i gorzej skoordynowane. Na siostrze Bradshaw nie zrobiłby takiego wrażenia.
              
Jonathan przeszedł przez cały oddział, bowiem jego gabinet znajdował się na samym jego końcu. Próbował namierzyć Atkinsa, lecz nigdzie go nie widział. Wszedł do gabinetu i zgarnął z biurka karty, których zapomniał. Nawet nakleił sobie karteczkę, by o nich pamiętał, wychodząc do domu.
              
Wracając przez oddział, postanowił zajść do pokoju lekarzy. W teorii poza Atkinsem na dyżurze powinno być jeszcze dwóch innych lekarzy. W pokoju zastał tylko jednego. Rozwalonego na kanapie, smacznie pochrapującego Jerome’a Atkinsa.

- Co ty właściwie robisz? – spytał Jonathan, nie mogąc uwierzyć w bezczelność lekarza.
- Przerwę sobie robię – odparł Atkins zaskoczony nagłym najściem.
- Przerwę? Jaką przerwę? Ludzie czekają na przyjęcie!
- Nikt mi nie zgłaszał żadnych pilnych przypadków…
- Każdy przypadek powinien być dla ciebie pilny. To wprost…
- Szpieguje mnie pan?
- Jestem ordynatorem, nie mam prawa kontrolować moich pracowników?
- To oznacza, że im pan nie ufa.
- Tylko nie tym tonem, młody szczypiorku. Albo weźmiesz się do roboty, albo powąchasz wypowiedzenie.
              
Atkins przez chwilę się wahał, jakby oceniał, czy Jonathan mówi poważnie. Jego mina jednak jednoznacznie wskazywała na to, że nie żartował. Zerwał się zatem z miejsca i wybiegł z pokoju.
              
Poza ordynarnym lenistwem Atkinsa Jonathan nie mógł się do niczego innego przyczepić. Odnalazł pozostałych dwóch lekarzy, którzy zajęci byli badaniem swoich pacjentów. Zatrzymał się przy dyżurce pielęgniarek, bowiem błagalne spojrzenie jednej z nich kazało mu spytać, czy wszystko było w porządku.

- Mamy tutaj pewnego pacjenta, którym nikt nie chce się zająć – powiedziała kobieta. – Czeka w zabiegowym już drugą godzinę, doktor Atkins jakby o nim zapomniał.
- Doktor Atkins zapomniał o kilku innych rzeczach, ale proszę się nie martwić, już sobie o nich przypomniał – odparł Jonathan.
- Nie zechciałby doktor chociaż uspokoić jego obaw?
- Dlaczego ja? Czekał tyle na Atkinsa, poczeka jeszcze trochę.
- To przypadek ortopedyczny, nie wiem, czy doktor Atkins sobie z nim poradzi…
- Dobra, obejrzę go. – Jonathan lekko się zniecierpliwił. – Daj mi jego kartę. I fartuch.
              
Jonathan dobrze wiedział, że dał się wrobić. Tym pacjentem powinien zajmować się Atkins, jednak słowo: „ortopedyczny” sprawiło, że uznał się za jedyną kompetentną osobę. Powalczył chwilę z fartuchem, który nie należał do niego, ale przecież nie nakładał go na gołe ciało. Wszedł do gabinetu zabiegowego i stanął jak wryty.
- Middleton?
              
Dziewczyna zerwała się z miejsca, a na jej twarzy zagościł wyraz konsternacji.
- Tym razem nie chodzi o mnie! – zawołała szybko, wskazując na towarzyszącego jej młodzieńca. Faktycznie wyglądał na nieźle poturbowanego. Jonathan zerknął na kartę. „James Dashwood”. To dlatego pielęgniarka tak się spociła.
- Och, zauważyłem, że nie jesteś facetem – sarknął Jonathan w typowy dla siebie sposób. – Dobry boże, chłopcze, kto cię tak przerobił na mielonkę?
- Wypraszam sobie – burknął młody pacjent. – Właściwie to już nic mi nie jest. Przez dwie godziny krwawienie zdołało się opanować.
- No, niestety twoje przybycie zostało już odnotowane, nie mogę wypuścić cię bez diagnozy.
              
Dashwood uniósł brwi, bowiem Jonathan zwracał się do niego z pominięciem formy grzecznościowej. Jonathan nie miał obecnie siły na takie pierdoły. Ponowne spotkanie z Middleton wytrąciło go z równowagi. Dlaczego ciągle na siebie wpadali?

- Biłeś się z kimś? – spytał Jonathan, wciągając rękawiczki nitrylowe na dłonie.
- Z trzema takimi… Żadna konkurencja – odparł dumnie Dashwood. Jonathan parsknął śmiechem.
- Wnosząc po twoim wyglądzie, jednak byli konkurencją.
- Ten grubas nieco mnie rozjechał…
- Grubas w szeleszczącym dresie?
              
Jonathan rzucił Julii ostrzegawcze spojrzenie. Zabrał się jednak za oglądanie pacjenta. Musiał zrobić to bardzo wnikliwie, żeby lord Dashwood, który wspierał szpital finansowo, nie zarzucił mu niedbalstwa. Lord, którego nigdy nie spotkał, był jedną z niewielu osób, które prawdziwie szanował. I wcale nie dlatego, że dorzucił się do rezonansu, o którym tak bardzo marzył, żeby znalazł się na ortopedii.

- Bez prześwietlenia nie mogę postawić jednoznacznej diagnozy – zawyrokował Cavendish.
- Co z moim nosem? – spytał James. – Zdaje się, że nie jest zbyt prosty.
- Nosem możemy zająć się później.
- A jeśli źle się zrośnie?
- Skoro masz takie jaja ze stali, to jaki problem, żeby ponownie go złamać i nastawić?
              
Dashwood zbladł lekko, usłyszawszy ową rewelację. Pielęgniarka posadziła go na wózku i wywiozła na radiologię. Karta opatrzona podpisem doktora Cavendisha działała niczym przepustka do świata szybkiej obsługi. Gdy James znalazł się poza gabinetem zabiegowym, Jonathan mógł przyjrzeć się Julii.

- Znów się spotykamy w okolicznościach gabinetu zabiegowego – stwierdził Jonathan, zmieniając rękawiczki.
- Tym razem nie musi mnie pan zszywać – odparła Julia zmęczonym głosem.
- To się jeszcze okaże. – Kazał jej usiąść na kozetce, by mógł swobodnie obejrzeć jej zadrapanie na policzku. Zdezynfekował ranę, nic więcej nie musiał robić. – Musimy zwolnić gabinet.
- Dokąd zabrano Jamesa?
- Na prześwietlenie. Wróci jeszcze do nas.
              
Poprowadził Julię do pokoju pielęgniarek, posadził w fotelu i zaparzył kawę.
- Jak to się stało, że trafiłaś znów na tych trzech obwiesiów?
- Najwidoczniej przynoszę pecha sobie i innym – odparła, ściskając w dłoniach kubek.
- Bagiety ich zgarnęły?
- Nie, dlaczego?
- Twój przyjaciel jest mocno poobijany, zapewne zatłukliby go, gdyby nie czyjaś interwencja.
- Rzuciłam jednego z nich śmietnikiem.
- Przepraszam, co zrobiłaś?
              
Jonathan zaśmiał się głośno.
- To syn tego Dashwooda? – chciał się upewnić. Julia skinęła głową. – Nie dziwota, że tak oberwał.
- Dla lata służył w wojsku.
- Chyba na nic mu się to nie przydało, co? To nie twoja wina, że się do ciebie przyczepili.
- Gdybym nie istniała, nikt nie mógłby się do mnie przyczepić.
              
Jonathana zaskoczyło i zasmuciło to stwierdzenie. Za każdym razem, gdy musiał ją opatrywać, mówiła, że do niczego się nie nadaje, że wszystko wypada jej z rąk i dziwnym tylko zrządzeniem losu nadal się nie zabiła. Traktował to z przymrużeniem oka, lecz teraz coś kazało mu sądzić, że nie powinien mrużyć przy tym oczu i spojrzeć na Middleton z innej perspektywy.

- Twój przyjaciel ma dużo szczęścia, że trafił na mnie – stwierdził Cavendish celem zmiany tematu. – Boję się pomyśleć, co zrobiłby z nim Atkins…
              
Gdy tak pomyślał nad tym dłużej, to Jonathan miał cholernie dużo szczęścia, że wpadł na młodego Dashwooda. Gdyby Atkins się nim zajął, gdyby kiedykolwiek do tego doszło, i coś by spaprał, lord nie pozostawiłby na nim suchej nitki. Mogło to rzutować na cały szpital.

- Niemniej, przy odrobinie szczęścia wypuszczę go jeszcze dziś – ciągnął Jonathan niefrasobliwie, znad kubka obserwując Julię Middleton, która znów zawitała do jego szpitala. – Jestem ciekaw, jak do tego doszło.
- Do czego takiego?
- No wiesz, ty i Dashwood…
- Zanim dojdzie pan do nieprawdziwych wniosków…
- Zanim po raz kolejny nazwiesz mnie „panem”…
- Mam mówić: „Proszę pani”?
- Hej, nie obrażaj mnie na moim własnym oddziale!
              
Pielęgniarka przyniosła zdjęcie rentgenowskie, które Jonathan obejrzał wnikliwie.
- Cóż, nie mam raczej dobrych wieści, twój przyjaciel będzie musiał zostać na noc – oznajmił.
- Czy mi się wydawało, czy jest to pokój pielęgniarek? – spytał retorycznie Atkins, zakłócając spokój rozmowy.
- Czy mi się zdawało, czy zgłaszałeś chęć objęcia dyżurów nocnych do końca miesiąca? – odparł równie retorycznie Jonathan.
- Nie może pan tego zrobić. Nie może, prawda? – Atkins skierował się do Julii.
- No nie wiem, jest ordynatorem, więc chyba może – powiedziała głosem pełnym powagi w pełni wczuwając się w narzuconą jej rolę. To, że Atkinsa nie bardzo interesowały przepisy dotyczące bezpieczeństwa i higieny pracy, jedynie podsycało jego niepewność z powodu niewiedzy.
              
Atkins nieco się spłoszył i postanowił się wycofać. Młody Dashwood nie był zadowolony z diagnozy. Zwichnięcie barku wymagało szybkiej interwencji, więc Jonathan wykonał kilka telefonów, by przygotować blok na ortopedii. Na szczęście Lestera już nie było, zresztą mało kto okupował oddział o tak późnej porze. Jonathan miał zatem wolną rękę, jako że nikt nie odważyłby się mu sprzeciwić.

- Zostaniesz zatem na noc – zawyrokował Cavendish z krzywym uśmiechem.
- To naprawdę konieczne? – jęknął James niczym rozkapryszone dziecko.
- Konieczne, zabieg musi się odbyć w znieczuleniu ogólnym. Plus jest taki, że nastawię ci nos i niczego nie poczujesz.
              
Pielęgniarka zabrała Jamesa, by przygotować go do zabiegu. Dostał śliczną szpitalną piżamkę i jednorazowe kapcie. Próbki krwi zostały wysłane do laboratorium na szybkie oznaczenie czynników krzepnięcia i grupy krwi.

- Nie musisz zostawać tu na noc – stwierdzi Jonathan, gdy natknął się na Julię na korytarzu. Zapewne miała zamiar czekać do końca operacji. – Będzie spał co najmniej kilka godzin po zabiegu. Wróć do domu i się prześpij.
- Nie mogę wrócić bez niego do domu… - stęknęła Julia.
- Mieszkasz z nim? – zdumiał się Cavendish.
- U niego. Nie z nim.
- Wygląda na nieco skomplikowaną sprawę. Niemniej powinnaś odpocząć.
- Grace urwie mi głowę…
              
Jonathan postanowił, że nie będzie się zagłębiał w kwestię tego, kim jest Grace i dlaczego chciałaby urwać Julii głowę. Problem należało rozwiązać u źródła. Wszedł zatem do gabinetu, w którym James leżał już grzecznie w łóżeczku i czekał na wybawienie.

- Zanim zaczniemy, musisz zrobić jeszcze jedną rzecz – powiedział Cavendish.
- A jeśli tego nie zrobię? – odciął się młodzieniec. Jonathanowi lekko drgnęła lewa powieka.
- To załatwię cię tak, że będziemy musieli włożyć cię w gips na jakieś pół roku.
- Ma pan pojęcie, z kim pan rozmawia?
- Masz pojęcie z kim ty rozmawiasz? Zdajesz sobie sprawę z tego, że tutaj obowiązują nieco inne zasady?
- Zawsze mogę zmienić szpital.
- Oczywiście masz do tego prawo. Nie sądzę jednak, by ona ci na to pozwoliła.
- Ma pan na myśli Julię? Co ona ma do tego wszystkiego? – James westchnął przeciągle, jakby coś do niego dotarło. – Najwidoczniej się znacie.
- To znajomość w relacji lekarz-pacjent, ale tak, znamy się. I w przeciwieństwie do ciebie potrafię ją obronić przed gnojkami z ulicy.
- Chciałbym zobaczyć, jak się pan bije – sarknął James.
- Ja nie muszę się bić.
              
Dashwood opadł na poduszki i mruknął pod nosem coś, co brzmiało: „Dobra, miejmy to za sobą”. Wyjechali z łóżkiem na korytarz, Julia natychmiast znalazła się u jego boku.

- Jules, nie musisz tu nocować – powiedział James dziwnie miękkim głosem. Rzeczywiście, to musiała być jakaś skomplikowana sprawa.
- Nie zostawię cię tu samego – odparła Julia, nie podnosząc wzroku.
- Jestem dużym chłopcem. Poza tym co złego może się stać?
              
James ujął dłoń Julii i lekko nią potrząsnął.
- Rozmawiałem już ojcem. O wszystkim wie. George czeka na ciebie na dole. Odwiezie cię do domu. Wyśpij się, zobaczymy się rano.
              
Dziewczyna wahała się dłuższą chwilę, lecz w końcu zmęczenie nad nią zwyciężyło. Wycofała się, życząc mu przekornie słodkich snów.
- Wiesz? Kompletnie na nią nie zasługujesz – stwierdził Jonathan.
- To nie takie proste – westchnął James.
- Czasem po prostu sami sobie utrudniamy życie.
              
Powiedział Jonathan, życiowy hipokryta, który nie nadawał się do dawania jakichkolwiek rad spoza zakresu medycznego. Nim na dobre podjął przygotowania do zabiegu w obrębie własnej osoby, zerknął po raz ostatni na telefon. Tym razem nie czekała na niego żadna nowa wiadomość. Ludzie mieli własne życie. Poza jednym Jonathanem, który operował, zamiast wylegiwać się z Norą w łóżku.

Komentarze

Popularne posty