CLXXVI James


Gdy się obudził, oddział pogrążony był jeszcze w porannej ciszy. Pielęgniarka przyszła sprawdzić, czy wszystko z nim w porządku. Nabazgrała coś w karcie i bez słowa wyszła. James nie wiedział, która godzina. Nie miał również pewności co do tego, gdzie się znajdował.

- Wyspałeś się? – rzucił doktor Cavendish, wparowując bez pukania do pokoju.
- Gdzie Julia? – spytał James niemrawo.
- Przecież ją odprawiłeś, nie spodziewałeś się chyba, że będzie czuwała, aż się łaskawie obudzisz?
- Już jestem! – zawołała Julia, wpadając do pomieszczenia niczym wiatr. – Jak się czujesz, Śpiąca Królewno?
              
James chrząknął z zawstydzeniem, na co lekarz cicho się zaśmiał.
- Myślę, że doktor doskonale cię poskładał – skwitowała, spoglądając na jego opatrunek na nosie.
- Bardziej niż doskonale – powiedział Jonathan. – Musimy zrobić jeszcze kontrolny rentgen barku, żeby mieć pewność, że wszystko jest w porządku. I rentgen głowy. Jakby nie było, lekko cię obili.
              
Młody Dashwood jęknął i opadł z powrotem na poduszki. Miał już dość szpitala i wynikającej z tego bezsilności.
- Twój ojciec ma dla ciebie garść rad, którymi zamierza uraczyć cię po twoim powrocie – rzekła Julia, przysiadając na skraju łóżka.
- Był dość wyrozumiały w kontekście całego zajścia – przyznał James, czując się nieco niezręcznie w obecności lekarza. – A jak Grace?
- Z nią to zupełnie inna historia. – Wzrok Julii uciekł w bok. – Obarczyła mnie winą za całe zajście.
- Jeśli ktokolwiek jest winny, to tylko ja.
              
Doktor Cavendish uśmiechnął się lekko, skinął głową aprobująco, po czym zostawił ich na chwilę samych. James zrozumiał, jak bardzo zawiódł Julię. Wydawało mu się, że może ją obronić przed trzema zbirami, po czym sam stał się ich ofiarą. Gdyby sama Julia, kto wie, jak by to wszystko się zakończyło.
- Naprawdę nie mogliśmy poczekać do dnia następnego? – spytał ostrożnie. – Naprawdę nic by się nie stało. Przynajmniej Grace nie zmyłaby ci głowy.
- Nie mogliśmy poczekać, bowiem mogłoby co to tylko zaszkodzić. Naprawdę tego nie rozumiesz?
- Ale, Jules…
- Jesteś uparty jak osioł, James.
- Uczę się od ciebie, Jules.
              
Skrzywiła się lekko, bowiem miał tak do niej nie mówić, a zamiast tego cały czas ją tak nazywał.
- Przez ciebie biedny doktor musiał czuwać przez całą noc…
- Nie musisz pogrążać mnie bardziej w poczuciu winy.
              
James postanowił, że raz na zawsze rozwiąże pewne kwestie z Grace. Julia robiła to, co właściwe, opiekowała się nim, choć wcale nie musiała, a mimo to dostawała tylko to, co najgorsze. James podejrzewał, że Grace sama w sobie nie była zdolna do niczego dobrego, dlatego samo zło się z niej wylewało. Nie mogła pozwolić sobie na to przy lordzie, przy lady się powstrzymywała, choć czasem niewiele brakowało do wybuchu, Jamesa traktowała gorzej, jakby sądziła, że w ten sposób go wychowa. Julia natomiast była gościem w rezydencji i należało okazywać jej należyty szacunek, bowiem pewne osoby miały u niej pewien dług do spłacenia.

- Nie chciałem być dla ciebie niemiły – przeprosił James, choć nie zwykł nikogo przepraszać. Wszystkie dotychczasowe teorie się przy niej wykrzaczały. James musiał zrewidować wszystkie założenia.
- Trafiłeś na prawdziwego specjalistę – powiedziała Julia, bawiąc się kosmykiem włosów.
- Doprawdy? Jesteś w stanie ocenić kompetencje szanownego doktora Cavendisha?
- Na podstawie drobnych zabiegów, które mi wykonał, owszem.
- To stąd się znacie? – James odetchnął z ulgą. – Jakie to drobne zabiegi…?
- Mam momenty niezdarności, które zwykle dzieją się w pobliżu potencjalnie niebezpiecznych obiektów. Pocięłam się kilka razy i doktor mnie zszywał. Nic spektakularnego. W przeciwieństwie do ciebie.

- Pojechałem po bandzie. Będę musiał trochę poćwiczyć.
- Jasne, na pewno uda ci się to w tym uroczym wdzianku – sarknęła Julia, wskazując na ortezę, w której uwięzione było ramię Jamesa. Całe szczęście lewe, gdyż był praworęczny.
- Nie mam pojęcia, jak się ubiorę…
- Na mnie nie patrz. Niedługo przyjdzie Grace, nalegała, by złożyć ci wizytę.
- Przecież dzisiaj wychodzę!
- Zatem zabierze cię do domu.
- Dlaczego ty nie możesz mnie zabrać?
- James, nie mam samochodu, a nawet gdybym miała, to i tak bym nie mogła.
- Po prostu stąd ucieknijmy!
- Jesteś niepoważny. Mam dziś ważne rzeczy do zrobienia. Wymknęłam się z rezydencji, nim dorwała mnie Grace, bo na śniadanie zamiast tostów miałabym kolejne wyrzuty sumienia. Mam teraz dużo czasu, by pogmerać w laboratorium.
- Co z twoim nowym włochatym przyjacielem? Nie powinnaś wyjść z nim na spacer?
- Poprosiłam Kitty, żeby zajęła się Rochesterem.
- Ja mogłem…
- Odrobina świeżego powietrza dobrze jej zrobi. Ty natomiast będziesz zbytnio zajęty torturami Grace.
- Naprawdę myślisz, że będzie tak źle?
- Ja nie myślę, ja to wiem.
              
Julia poklepała Jamesa po dłoni współczująco. James zaczął przygotowywać się na najazd Grace. Oby nie przywlekła ze sobą Larissy, bowiem tego by już nie zniósł.
- Muszę już iść – powiedziała Julia – wiele pracy przede mną. Życzę ci, żebyś przeżył.
              
Na chwilę ich palce się przeplotły, lecz była to krótka chwila, która nie pozostawiła żadnego śladu na twarzy Julii. Uśmiechnęła się szeroko na pożegnanie. Zapowiedziała, że wróci późno. James musiał zatem czekać do wieczora, by zdać jej relację z przesłuchania u Grace.
              
Gdy zniknęła za drzwiami, James powrócił do ponurej rzeczywistości. Brzuch zaburczał, domagając się jedzenia. W ustach miał sucho, dopiero teraz się zorientował. W pokoju unosiła się delikatna nuta perfum Julii, jedyny dowód na to, że w ogóle tu była.

- No, Księżniczko – zaszczebiotał radośnie doktor Cavendish. – Niedługo wjedzie śniadanie, a potem zrobimy sobie wycieczkę na radiologię.
- Och, to wspaniale – sarknął James. – Doktorze, mogę zadać pytanie?
- Niby możesz, ale sam nie jestem pewien.
- Był pan tu cały czas? Nie poszedł pan do domu? – James widział zmęczenie odbijające się na jego twarzy.
- Posłuchaj, nie ma to nic wspólnego z twoim statusem społecznym – odparł Jonathan Cavendish z lekką irytacją. – Mam w zwyczaju doprowadzać sprawy do końca. Jesteś moim pacjentem i nikomu cię nie oddam. Nie chcę, żeby się okazało, że ktoś musiałby coś po mnie poprawiać. – Jamesowi zrzedła mina. – Tylko żartowałem.
- To prawda, że operował pan Julię?
- Nieprawda. To były tylko drobne zabiegi, które nie wymagały sali operacyjnej.
- Niech mnie pan nie łapie za słówka…
- Spokojnie, nie zamierzam być dla ciebie żadną konkurencją – zaśmiał się lekarz.
              
Do pomieszczenia wpadł mężczyzna z wściekłym grymasem na twarzy.
- Co ty tutaj robisz? – rzucił do Cavendisha, z czego James wywnioskował, że Jonathan nie powinien tutaj wcale być. – Powiedziano mi, że się tu rządzisz. Sala operacyjna, teraz pokój na moim oddziale…
- Nie rozpędzaj się za bardzo – syknął przez zęby Cavendish. – Już niedługo tutaj wrócę i nie będzie ci do śmiechu.
- Wydaje ci się, że możesz robić, co ci się podoba?
- Może nie zauważyłeś, ale mamy szczególnego pacjenta. Pragnąłem mu zapewnić najwyższy standard obsługi w naszym szpitalu. James Dashwood, mówi ci to coś?
              
Mężczyzna lekko pobladł.
- Może powinien zająć się nim ktoś inny? – zasugerował zjadliwie.
- O nie, nie – wtrącił James. – Zajmować się mną może jedynie doktor Cavendish.
- Skoro tego sobie pan życzy…
              
Po krótkim wahaniu mężczyzna się wycofał, trzaskając ostentacyjnie drzwiami.
- Dzięki, młody, ale nie musiałeś mnie bronić – powiedział lekarz.
- To na pewno nie ma nic wspólnego z moim statusem społecznym? – zwątpił James. Cavendish wzruszył ramionami. Przepuścił pielęgniarkę ze śniadaniem w drzwiach i zniknął w trzewiach oddziału.
              
James upił zaledwie kilka łyków herbaty, gdy rozległy się podniesione głosy gdzieś w głębi korytarza. Natychmiast rozpoznał te głosy, jeden z nich należał do Grace, drugi do Larissy. Zaraz miał otrzymać pełen pakiet świergotów, wyrzutów i piskliwego narzekania. Od samego myślenia rozbolała go głowa.

- James! Mój drogi! Dobry boże, jak ty wyglądasz?! – zawołała Grace już w progu pokoju. James ostrożnie odstawił kubek z herbatą. Ręce zaczęły mu się trząść ze zdenerwowania i jeszcze by na siebie wylał gorący napój. – Mówiłam, że nic dobrego z tego nie wyniknie! Ta wstrętna dziewucha…
              
Przymknął oczy, by nie wybuchnąć. Larissa przysiadła na skraju łóżka i przytuliła się lekko do niego, szkoda, że zrobiła to po lewej stronie, bowiem to lewy bark ucierpiał na spotkaniu z ulicznymi królami.

- Ugh, nie jedz tego szpitalnego świństwa, tylko się zatrujesz! – ciągnęła Grace. Odstawiła ze wstrętem tacę z jedzeniem na szafkę. James nawet nie miał okazji spróbować tego, czym rzekomo miałby się zatruć. – Ma tu coś dla ciebie od Anny. Tym się najesz porządnie. Potrzebujesz sił, by wrócić do zdrowia.
- Ja jestem zdrowy – powiedział powoli James.
- Gdybyś nie był zdrowy, nie leżałbyś w szpitalu.
              
Anna robiła fenomenalne kanapki, dlatego oparł się tej pokusie. Grace każdą chwilę wypełniała narzekaniem na stan szpitala, na jego obsługę, gburowatego lekarza, który nazwał ją „paniusią”. W tym stwierdzeniu było wiele prawdy, Grace była taką „paniusią”. Brakowało jej jeszcze szczurowatego psa wystającego z torebki. Na szczęście Grace nie cierpiała zwierząt.
              
James zaczął się zastanawiać, czemu zawdzięczał zaszczyty spotykające go ze strony Cavendisha. Lekarz twierdził, że nie miało to nic wspólnego z tym, że był Dashwoodem. Dlaczego zatem tak się starał? A może miało to coś wspólnego z Julią? W końcu powiedział, że na nią nie zasługuje. James poczuł lekkie ukłucie zazdrości. Zupełnie niepotrzebnie, bowiem nie sądził, by Julia miała z Cavendishem aż tak dużo wspólnego. A może jednak miała?

- James, musimy poważnie porozmawiać o tej całej Julii – powiedziała w końcu poważnie Grace, wyczerpując temat swojego niezadowolenia otoczeniem.
- Tej całej? – powtórzył James. – O co ci właściwie chodzi?
- Rozumiem, że nie miała się podziać i Henry ją przygarnął, lecz przy jego koneksjach znalezienie jej czegoś nie powinno być takie trudne. Skoro Henry na tym polu zawiódł, to może ty byś mógł…?
- Nie powiedziałaś mi, o co ci chodzi – James przerwał jej obcesowo. – Chcesz ją wyrzucić? O to ci chodzi?
- Ona nie pasuje do nas…
- To dziewczyna z plebsu – dodała Larissa. James odsunął się od niej na tyle, na ile mógł.

- Żyjemy w XXI wieku! Możecie sobie wsadzić gdzieś takie określenia! – obruszył się James.
- Stanowczo zbyt długo nadużywa naszej gościnności…
- Naszej? Naszej! Jeśli może nadużywać czyjejkolwiek gościnności, to tylko mojego ojca. Wy dwie nie macie nic do gadania.
- Jak ty się do mnie odzywasz? – pisnęła Grace. – Ta Julia kompletnie pomieszała ci w głowie.
- To tobie się coś pomieszało! Jesteś tylko córką przyjaciółki mojej babci, a zachowujesz się jakbyś była panią na rezydencji! I kto tu nadużywa gościnności?
- James, ostrzegam cię…
- To ja cię ostrzegam. Nie irytuj mnie bardziej.
- Ty coś do niej czujesz!
- Co proszę? – James miał już tego dość. – Jestem uprzejmy względem dziewczyny w potrzebie. To jeszcze nie oznacza, że muszę czuć do niej cokolwiek więcej, a jeśli ona uważa, że tak jest, to cóż... Ma pecha. Jeszcze jedna taka insynuacja i osobiście wykopię cię z rezydencji. Masz na to moje słowo.
              
Kolejną lawinę jazgotu powstrzymał doktor Cavendish. Za nim weszła pielęgniarka z wózkiem.
- Wspaniale, że pan jest – powiedział James ze złością. – Jestem gotowy na badania.
- Cudownie. Bierzmy się do roboty. Marzę o powrocie do domu.

Komentarze

Popularne posty