CLXXVI James


Zalała go kaskada miękkich, złotych włosów. Przygnieciony do pościeli bał się poruszyć choćby palcem, by nie zakłócić tego cudownego momentu. Zieleń jej oczu przywodziła na myśl młody mech w lesie. Na ułamek sekundy przeniósł się do gęstego boru, w którym błądził, jakby zgubił drogę. Jeszcze nigdy mu się to nie zdarzyło, miał świetną orientację w terenie.
              
Poczuł delikatny dotyk samych tylko opuszków jej palców. Przesunęły się leniwie po jego skroni, by zatopić się w jego włosach. Został uwięziony w tunelu oko-oko, nie mogąc oderwać od niej wzroku. Przełknął ślinę, spodziewając się, że dźwięk wybuchnie niczym bomba, zakłócając chwilę pełną napięcia. Ku swemu zdumieniu stwierdził, że nie usłyszał absolutnie niczego. Jego słuch został wyłączony.
              
Młody mech rozbłysnął dziwnym blaskiem, gotów był oddać wzrok na całe życie, by ujrzeć go raz jeszcze i wypalić na swojej siatkówce. Jego życzeniu stało się zadość, gdy pochłonęła go ciemność. Zdał sobie sprawę, że traci zmysł za zmysłem. Receptory na skórze wychwyciły dotyk aksamitnych warg układających się w nieśmiały, delikatny pocałunek na jego czole, które jeszcze przed chwilą pulsowało lekkim bólem po zderzeniu. Po tym króciutkim epizodzie utracił również czucie w całym ciele, został obdarty z absolutnie wszystkiego.
              
Wzdrygnął się lekko, powracając do rzeczywistości. Zaatakowało go ostre światło, zapach frytek oraz hałas lokalu wypełnionego ludźmi. Julia siedziała naprzeciwko niego z łokciami opartymi o blat stolika. W jednej dłoni trzymała swojego szejka truskawkowego, którego powoli popijała. Drugą ręką bezwiednie nawijała kosmyk włosów na palce. Wpatrywała się w zamieszanie powstałe przy kasie.

- Co się tam stało? – spytał James, by zamaskować chwilę swojej nieuwagi, gdy znajdował się w zupełnie innym miejscu.
- Facet zamówił cheeseburgera bez mięsa, ogórków, cebuli, keczupu i musztardy. Teraz robi awanturę, bo dostał samą bułkę z serem – odparła Julia, która nie zauważyła nawet, że James się oddalił.
              
Dashwood skrzywił się, usłyszawszy soczystą wiązankę z domieszką szkockiego akcentu. Bogu winny kasjer starał się wytłumaczyć jegomościowi, że nie jest niczemu winny, czym spowodował jedynie większe zamieszanie.
- Logicznie rzecz ujmując, otrzymał swoje zamówienie – rzekł James. – Nie rozumiem jego niezadowolenia.
- On sam pewnie tego nie rozumie – westchnęła Julia.
- Ja nie rozumiem natomiast twojego pociągu do moich frytek. Zjadłaś mi niemal wszystkie.
              
Julia spojrzała na niego z zaskoczeniem. Nawet nie zarejestrowała momentu, w którym pozbawiła Jamesa jego porcji frytek.
- Wybacz mi, ja…
- Daj spokój, to tylko frytki. Obraziłbym się, gdybyś wciągnęła moją dawkę kokainy.
              
Zdzieliła go pięścią w ramię, był to ten rodzaj żartów, które bawiły wyłącznie jego.
- Zaraz dojdzie do rękoczynów – stwierdziła Julia, powracając do sytuacji przy kasie.
- Chyba nie powinniśmy się wtrącać – mruknął James.
- Ja nie zamierzam. Co takiego niby mogłabym zrobić?
- Swoją erudycją…
- James, nie zauważyłeś, że to zwykły ciołek? Erudycja to dla niego całkiem obce słowo. Tu sprawdzi się tylko rozwiązanie siłowe.
- Dlatego nie powinniśmy się wtrącać. Najlepiej już chodźmy.
              
James z ulgą przyjął szum ulicy tak różny od irytującego tonu ciołka kłócącego się z kasjerem. Poprawił szalik, by ściślej przylegał do szyi. Wieczór był wyjątkowo chłodny, z każdym dniem robiło się coraz zimniej. Przeszedł z Julią obok ciągu z odzieżą.

- Pomyślałaś już, w co się ubierzesz na pokazie koni u Carringtonów? – zagadnął James, przypomniawszy sobie skład garderoby Julii. Wypadał niezwykle biednie przy tym, co posiadała choćby Larissa w swojej szafie. W swoich dwóch szafach, w których się nie mieściła.
- To ma być jakiś bal przebierańców? – odparła Julia z krzywym uśmiechem. – Potrzebny jest jakiś specjalny strój?
- Szczerze powiedziawszy, lepiej bym tego nie ujął. To istny karnawał próżności i kiczu. Okazja do skrytykowania absolutnie wszystkiego.
- Nie lubisz takich spotkań – skwitowała Julia.
- Nie cierpię, unikam ich jak ognia.
- Jeśli nie chcesz, nie będę cię ze sobą ciągnęła.
- Po pierwsze, przewrotny Ramsey zaprosił także i mnie. Nieuprzejmością by było nie stawić się, choć tak naprawdę w nosie mam uprzejmości względem Carringtonów. Nie chcę po prostu psuć reputacji mojemu ojcu. Po drugie, za nic w świecie nie puszczę cię samej do tej jaskini lwów. Obiecałem sobie cię chronić i zamierzam się z tego wywiązać. Najgorzej bowiem jest zawieść samego siebie.
- Ty obiecałeś to sobie, czy swojemu ojcu?
- Na początku ojcu, ale okazałaś się cenniejsza niż cokolwiek, co kiedykolwiek posiadałem.
              
Julia zmieszała się niepomiernie, chowając pół twarzy w obszernym wełnianym szalu. Dopiero po chwili dotarła do niego absurdalność tego wyznania. James miał nadzieję, że nie odebrała tego zbyt dosłownie.

- Skoro mamy się pokazać razem w towarzystwie, należy cię odpowiednio wyposażyć.
- Co dokładnie masz na myśli?
- Zakupy, Jules! – Julia parsknęła śmiechem. – Nie lubisz zakupów? – Pokręciła głową. – Jesteś kobietą i nie cierpisz zakupów?
- Szczerze powątpiewam, czy jestem kobietą, jeśli uwielbienie dla zakupów jest jedynym wyznacznikiem tej płci…
- Jedyne, co lubię w galeriach, to ludzie.
- I tu następuje ogromny rozdźwięk między tobą a mną.
- Ludzie zachowują się jak małpy! – ciągnął James z coraz większym rozbawieniem. – Widzą promocję i rzucają się na nią jak na banany. Widziałem kiedyś, jak w okresie przedświątecznym rzucili konsole na promocji. Ludzie wyrywali sobie kartony z rąk, a jedna kobieta dostała ataku i musieli wzywać karetkę.
- Ciekawe, że gdy książki są niemal za darmo, bo akurat jest promocja, ludzie się tak o nie nie biją.
- Małpy nie potrzebują książek. A jak wychodzi nowy IPhone? Ludzie stoją w kolejce na trzy dni przed premierą.
- Kompletny bezsens. Nie mam pojęcia, co oni w tym wszystkim widzą…
- Larissa kiedyś zrobiła psikusa mojemu ojcu. To była jakaś ważna okazja i musiała sobie kupić sukienkę. Wróciła z naręczem innych ciuchów, a ojciec, gdy dostał rachunek, aż usiadł z wrażenia.
- Biedny Henry! Pozwala Larissie dysponować swoimi funduszami?
- Zbytnio jej zaufał, obecnie powściągliwie wydaje racjonalne racje.
- Szczyt bezczelności, domagać się czegoś, gdy jesteś na czyimś utrzymaniu.
- Dlatego ty bronisz się przed prezentami rękami i nogami – zachichotał James.
              
Tak się zagadali, że nie zwrócili uwagi, dokąd poniosły ich nogi. Przeszli obok pubu, w którym głośno było od śmiechów i okrzyków kibiców.
- Znów się widzimy, Złotowłosa – usłyszeli czyjś głos za sobą. Julia natychmiast zesztywniała. Opowiedziała mu raz o epizodzie z trzema jegomościami spod ciemnej gwiazdy, a każdy z nich otrzymał swój kryptonim.
              
Z ciemnej bramy wyłonili się zatem Strach Na Wróble, Szeleszczący Grubas i Szyderczy Uśmieszek. Cała trójka była tak niedobrana, że paradoksalnie stanowili zgrany zespół. Szyderczy Uśmieszek wyglądał na niewiele młodszego od Jamesa.

- Czego się tak szczerzysz? – rzucił Szeleszczący Grubas niskim głosem. James bowiem nie mógł powstrzymać uśmiechu na widok tego komicznego trio.
- Wy się w ogóle widzieliście w lustrze? – odparł James, czując, że Julia przyciska się do niego.
- Udam, że tego nie słyszeliśmy – wycedził przez zęby Szyderczy Uśmieszek.
- I do tego macie problemy ze słuchem, nieźle…
- James, nie przeginaj – powiedziała Julia półgębkiem.
- Na spokojnie dam sobie z nimi radę…
- Och, szczerze w to wątpię – powiedział najmłodszy członek zespołu. – No dalej, Złotowłosa! Spójrz na niego i na mnie. Naprawdę wolisz zadawać się z takim wymoczkiem?
              
James poczuł na ramieniu uścisk Julii.
- Sądzisz, że zainteresuje mnie ktoś z IQ wyrażonym dwucyfrową liczbą? – rzekła Julia głosem podszytym pogardą.
- To nie twoja liga, skarbie – dodał James. Julia delikatnie dawała mu do zrozumienia, że powinni się oddalić.
              
Czas na chwilkę się zatrzymał, jakby cały świat wstrzymał oddech. Szyderczy Uśmieszek rzucił się na Jamesa, lecz ten zręcznie się uchylił. Szeleszczący Grubas odepchnął Julię, która stała między nim a Jamesem. Uczynił to tak mocno, że dziewczyna wpadła na ścianę kamienicy i odbiła się od niej. Strach Na Wróble złapał Jamesa za poły płaszcza, nie zdołał jednak unieść go do góry, gdyż zgiął się za sprawą celnego ciosu kolano-jądra.
              
Szyderczy Uśmiech skorzystał z chwili nieuwagi i trafił Jamesa pięścią w nos, aż nieprzyjemnie chrupnęło. W oczach Dashwooda zatańczyły łzy. Grubas wykręcił mu rękę, lecz szybko się oswobodził. Uderzył go w pierś, lecz trafił jedynie na wyspę tłuszczu. Czyżby facet miał ginekomastię? W takim razie nikogo nie powinno dziwić, że próbował się jakoś dowartościować.
              
Strach Na Wróble go podciął. James upadł na chodnik. Przeturlał się jednak szybko i stanął na nogi. Wymierzył Strachowi szybki cios od dołu w brodę, aż wygięło jegomościa do tyłu. Julia krzyczała, żeby przestali, lecz walka trwała w najlepsze. James był rozczarowany swoją formą. Dwa lata szkolenia wojskowego nie dawały mu większej przewagi nad trzema napastnikami. W pewnym momencie poczuł ostry ból w ramieniu, gdy Grubas na niego zaszarżował i niemal zwalił z nóg.
              
Uśmieszek oberwał nagle śmietnikiem w głowę i wywrócił się wraz z nim na chodnik.
- Co to było? – spytał, otrzepując się ze śmieci.
- Albo przestaniecie, albo zadzwonię po policję – wysapała Julia, otrzepując dłonie.
- To ty?! – Uśmieszek podniósł dłonie w poddańczym geście. – Czym jeszcze we mnie rzucisz?
- Czymkolwiek, co wpadnie mi w ręce! Zachowujecie się jak makaki w klatce!
              
Z pobliskiego pubu wylegli ludzie. Gdyby pojedynek nadal się toczył, ktoś na pewno zadzwoniłby po policję. James nie mógł sobie pozwolić na spisanie. Uliczne trio najwyraźniej doszło do tego samego wniosku. Otrzepali się i zniknęli w najbliższej bramie.

- Jules, wszystko w porządku? – spytał James z troską w głosie.
- To nie mnie okładali – odparła Julia. James dostrzegł jednak zadrapanie na jej policzku. Uniósł rękę i syknął z bólu.
- Rany, ten grubas nieźle mnie rozjechał…
- Boli?
- Nawet nie wiesz jak. Chyba coś sobie zwichnąłem. Jutro będę musiał się chyba pokazać lekarzowi.
- Żadne jutro – zaoponowała Julia. – Jeśli doszło do zwichnięcia barku, liczy się czas.
- Jules, już nie przesadzaj…
- Poza tym widziałeś swoją twarz? – Julia końcem szalika wytarła mu usta. – Krwawisz z nosa, a poza tym nie wydaje mi się zbyt prosty…
- Niech ci już będzie. – James się poddał, bowiem ból w ramieniu narastał z każdą chwilą. Powoli robił się nieznośny, choć miał stosunkowo wysoki próg bólu.
              
Złapali taksówkę i pojechali do szpitala, w którym Julia była już kilka razy. Mówiła, że miała zawsze szczęście do doktora Cavendisha, który skąd inąd też kiedyś ocalił ją przed ulicznym trio. Zaskakujące zbiegi okoliczności.

Komentarze

Popularne posty