CLXVI James
James
powstrzymał parsknięcie, nie chciał być w stosunku do Julii niemiły. Wiedział
już, że pewne aspekty pojawiające się w konwersacjach wprawiały ją w
zakłopotanie, jakby poruszane były po raz pierwszy. James szczerze wątpił, czy
Julia kiedykolwiek była z kimś związana. Miała problem z zaakceptowaniem samej
siebie, co dopiero mówić o kimś innym. Mógł być zatem spokojny, zdarzało się
bowiem, że to, co dla niego było naturalne, dla kogoś innego ocierało się o
flirt. Kilka razy miał z tego powodu nieprzyjemności.
- Nie pojadę
do stadniny tego pacana – powiedział James, marszcząc czoło.
- Dobrze,
zatem pojadę sama – odparła Julia, zrywając się nagle z łóżka.
- Nie
pojedziesz, bo…
- Nie jesteś
moją matką, by mówić mi, co mogę, a czego nie. Zresztą rzadko się zdarzało, bym
jej słuchała.
Upór Julii
był niemal uroczy, gdyby nie fakt, że rozmawiali o Ramsey’u.
- Jules, on…
- James,
jestem dorosła. I zupełnie nie rozumiem, do czego pijesz. Jeśli masz jakieś
„ale”, to mnie oświeć z łaski swojej. „Ale z niego pacan” się nie liczy.
James nigdy
nie przypuszczał, że będzie się musiał kiedykolwiek tłumaczyć ze swojej
antypatii względem Ramsey’a.
- Ramsey
odbił mi kiedyś dziewczynę – powiedział, lekko się krzywiąc.
- Chodzi ci
o Ann? – zdumiała się Julia.
- Na jakim
ty świecie żyjesz? Nie miałem tylko jednej dziewczyny…
-
Zapomniałam, że jesteś Jamesem Dashwoodem… - Julia ostentacyjnie przewróciła
oczami.
- Teraz żeś
mi dowaliła. Idę do siebie popłakać w łóżku. Czuję się tak poniżony…
Gdyby rozmawiał
z Larissą, na pewno rzuciłaby się go przepraszać.
- Nie
potrzebujesz może chusteczek? – rzuciła Julia sarkastycznie. – Mogę ci oddać
swoje, te zużyte, rzecz jasna.
- Nie
cierpię cię, jesteś po prostu paskudna – stwierdził James, zbierając się do wyjścia.
- Na jakim
ty świecie żyjesz? Nie wszyscy muszą padać ci do stópek, bowiem jesteś synem
lorda.
James
kompletnie się pogubił. Nie wiedział już, czy Julia mówiła poważnie, czy tylko
się z nim droczyła. Przy niej czuł się jak kompletny idiota, a przecież zwykł
się uważać za inteligenta.
- Wydajesz
się mieć z tym duży problem – podsumował ją James.
- Mam
problem z tym, że starasz się być kimś w rodzaju mojego opiekuna i zabraniasz
mi pewnych rzeczy.
- Jules, ja
wcale nie żartuję odnośnie Ramsey’a. Ale jeśli nie chcesz mnie słuchać…
- A jeśli
cię posłucham?
- Na pewno
nie będziesz tego żałowała. Ramsey to dupek, który cię upokorzy. Pragnę
oszczędzić ci tego upokorzenia.
- Widzisz?
Bawisz się w moją niańkę.
- Nie,
Jules, ja tylko…
James
westchnął ciężko, bowiem uznał, że nie uda mu się dotrzeć do rozsądku Julii.
Potrafiła być niemożliwie uparta. Cóż, pewnie dlatego udało jej się zdobyć
stypendium i się go trzymać.
- Nie jestem
pierwszą lepszą naiwną – powiedziała Julia, stając naprzeciwko Jamesa.
- Nie twierdzę,
że jesteś. To po prostu nowa sytuacja…
- Potrafię
się dostosować. Poza tym Ramsey to pacan.
- Kosmiczny
pacan.
Julia
uśmiechnęła się do niego w zupełnie nowy sposób.
- Cały czas
się ze mną droczyłaś?
- Musisz się
jeszcze wiele nauczyć, młody pasikoniku – rzuciła Julia, po czym zaczęła czegoś
szukać w szufladzie. – Auć!
James nie
mógł się powstrzymać i cisnął w nią poduszką. Przechwyciła ją i odwdzięczyła
się pięknym za nadobne. Miała niesamowite oko, bowiem oberwał guzikiem od
poszewki prosto w czoło. Nie czekając na jego odpowiedź, Julia pochwyciła wałek
i uderzyła go w tył głowy.
Gdyby Grace
ujrzała ową walkę na poduszki, obojgu zmyłaby głowy. Na szczęście nie zanosiło
się na jej rychłe odwiedziny. Julia miała to szczęście, że Grace nie nachodziła
jej w przedziwnych momentach. W stosunku do Jamesa nie była taka powściągliwa.
- Grace nas
zabije – powiedziała Julia, gdy poduszka nie wytrzymała i pół pokoju pokryło
się pierzem.
- Nie, nie,
Grace zabije ciebie. Mnie tu nawet
nie było – zaśmiał się James. – Lepiej to posprzątaj, zanim tu wparuje.
Nie czekając
na ripostę, ulotnił się, by Grace nie przyłapała go w pokoju Julii. Nie
dlatego, że okrutnie nabałaganił. Obawiał się, że Grace nie odbierze tego
dobrze – w końcu pora była wieczorna i nie powinni spędzać razem czasu. Czy
cokolwiek innego, co mogła uroić sobie Grace.
Odkąd Julia
pojawiła się w rezydencji, James nie czuł się już taki samotny. Odwiedziny
Charlesa były dość rzadkie, natomiast teraz miał z kim porozmawiać na żywo
codziennie. Nawet Henry nieco się ożywił,
zaszczycał ich rozmową przy obiedzie. To, że odzywał się jedynie do
nowej lokatorki, Jamesowi nijak nie przeszkadzało. Jego ojciec potrzebował
odpowiednich bodźców, żeby się ożywić. Był typowym flegmatykiem, a pod rządami
Grace zrobił się z niego straszny ciapciak. James dostrzegał czasem w
spojrzeniu ojca figlarną iskrę, wszystko to za sprawą jednej szarej Julii.
Z każdym
dniem James dostrzegał więcej kolorów Julii. Nie była pstrokata, jak wiele
wyrazistych osobowości, które spotkał na swojej drodze. Nie była
przejaskrawiona, nie raziła w oczy intensywnością barw. Nie oznaczało to, że
była nijaka. Jawiła mu się raczej w delikatnych pastelowych kolorach
przechodzących płynnie jeden w drugi. Żółty odcień jej włosów przechodził w róż
policzków, gdy się zawstydziła, potem w subtelną zieleń jej oczu, na koniec w
błękit naszyjnika, który jej podarował. Osobowość Julii stanowiła integralną
całość bez żadnych ostrych krawędzi, którymi można się było poranić. Owszem,
potrafiła zmieniać się jak w kalejdoskopie, będąc nieprzewidywalną, lecz w
odczuciu Jamesa nie było to nic złego. Larissa potrafiła się ciężko obrazić, by
za chwilę się mu podlizywać, a jej przejścia były bardzo kontrastowe.
James
uwielbiał w Julii to, że była mądrzejsza od niego. Chełpił się kiedyś swoją
wiedzą i tym, że nikt nie ma pojęcia o jego dziedzinie. Julia nie była orłem w
fizyce, lecz zawsze potrafiła wyjść na swoje. Podśmiewał się z niej, że
wiedziała wszystko o wszystkim i zazwyczaj była to prawda. Potrafiła sprowadzić
go do poziomu podłogi, z której to musiał o własnych siłach się podnosić. Była
godnym przeciwnikiem, który sprawiał, że pragnął jej dorównać. Bycie
najinteligentniejszą osobą w towarzystwie bywało niezwykle nudne.
Coraz
częściej łapał się na tym, że gdyby poznali się w innych okolicznościach, na
przykład na jakiejś domówce, gdyby wyglądała nieco inaczej, mógłby się w niej z
miejsca zakochać. Na szczęście Julii brakowało tego elementu, który stałby się
iskrą zapalną. Tak naprawdę cieszył się, że mogli zostać przyjaciółmi – gdyby
mieli skończyć tak, jak on i Ann… Wolał o tym nie myśleć, a tak naprawdę myślał
o tym coraz częściej.
- Nad czym
tak rozmyślasz? – Pojawienie się ojca, wyrwało go z głębokiej zadumy i wprawiło
w niemałe zakłopotanie. Ojciec raczej nie pojawiał się w jego pokoju, ostatnimi
laty nie odczuwał potrzeby porozmawiania z synem o czymkolwiek.
- W zasadzie
to o niczym – powiedział po chwili namysłu.
- Ramsey
próbował jakichś sztuczek? – Henry wiedział, do czego zdolny był syn barona.
- Jak zwykle,
próbowałem ostrzec Julię, lecz ona jest uparta jak osioł…
- Kogoś mi
przypomina…
- A potem
się okazało, że już od razu się na nim poznała. Jest po prostu wredna.
Henry uniósł
brwi.
- Odniosłem
raczej inne wrażenie – powiedział ostrożnie.
- Przy ludziach
się kryguje…
- Jest
raczej nieśmiała i skromna.
- Ale gdybyś
ją usłyszał, gdy jesteśmy sami. Potrafi mnie tak zjechać, że jest mi po prostu
głupio.
- Trafiła
kosa na kamień!
- Zamierzasz
na to przyzwalać? – James udał oburzenie.
- Chcesz mi
powiedzieć, że nie potrafisz obchodzić się z dziewczynami? – zaśmiał się Henry.
- Nie z
dziewczynami tego kalibru. Nigdy nie spotkałem kogoś takiego.
Henry
uśmiechnął się tajemniczo, jednocześnie poklepał go po ramieniu, jakby go
ostrzegał żeby uważał.
- Przyszedłeś
z jakiegoś konkretnego powodu? – spytał James.
- W zasadzie
chciałem się tylko dowiedzieć, czy Ramsey nie wyskoczył z jakąś durną
propozycją – odparł Henry, drapiąc się po nosie.
- Powinieneś
chyba spytać Julię, to ona z nim rozmawiała.
- No jasne,
tak po prostu ją o to spytam – sarknął lord Dashwood.
- Jeśli już
jesteś taki ciekawy, to tak, Ramsey wyskoczył z durną propozycją. Zaprosił
Julię na pokaz koni.
- Dobry
boże, on się nigdy nie zmieni… Oczywiście Julia odmówiła, prawda?
- Raczej nie
za bardzo. Pocieszę cię, że ja również zostałem zaproszony. Nie spuszczę jej z
oka.
- Jeśli
wywinie jakiś numer, osobiście mu nakopię.
- Ty?
Przecież nie chcesz się narażać baronowi!
- Mam w
nosie barona. Nie potrzebuję jego wsparcia. A jeśli coś się stanie Julii, przestanę
być miły.
Henry
klepnął się w uda, wstał i wyszedł bez pożegnania, zostawiając Jamesa z lekko
otwartymi ustami.
- Co do
cholery…? – Przez Julię domownicy jeden po drugim drastycznie się zmieniali.
Najpierw lady powierzyła kompletnie obcej dziewczynie swoje psy, ignorując
własnego wnuka. Teraz Henry gotów był stanąć w obronie Julii, gdyby Ramsey
wywinął jakiś numer. O co w tym wszystkim chodziło?
Zastanawiał
się nad tym podczas prysznica, gdy szorował zęby i gdy próbował ułożyć się w
łóżku do snu. Gdy zamykał oczy, widział uśmiech Julii. Ten zupełnie nowy
uśmiech, w którym nie było niczego sarkastycznego.
- Jest
jeszcze za wcześnie, by wyciągać wnioski.
Komentarze
Prześlij komentarz