CLXX Jonathan
Jonathan po
raz kolejny obudził się z piachem w ustach. Nora bezczelnie zarezerwowała sobie
większą część łóżka, rozkładając się niczym rozgwiazda. Przez chwilę przyglądał
się jej, jak śniła. Jej ogon leniwie unosił się i opadał, łapki lekko drgały w
odpowiedzi na jakieś senne marzenia.
Złapał się
na tym, że codziennie oczekiwał wiadomości od dziewczyny od strun ścięgnistych.
Rzadko kiedy coś na niego czekało, sam musiał inicjować rozmowę. Irytowałoby go
to, gdyby nie fakt, że coś w niej dostrzegł. Czuł, że łączy ich delikatna nić,
z każdą rozmową znajdywali coś nowego.
Przy kawie
naskrobał krótką wiadomość i zdziwił się, gdy uzyskał od razu odpowiedź. Czyżby
spała z telefonem pod poduszką, a może miała problemy ze snem?
HawkeyePierce: Już nie śpisz?
HeartStrings: Niedługo wracam do domu.
HawkeyePierce: Ciągle w pracy?
HeartStrings: Chyba jestem pracoholikiem.
HawkeyePierce: To bardzo niedobrze. Gdzie
pracujesz?
HeartStrings: Tylko bez takich szczegółów.
Dziewczyna
przystopowała jego zapędy. Chciała prowadzić niezobowiązującą konwersację, w
której nie zdradzą szczegółów dotyczących własnego życia. Zapewne nie
zaimponuje jej fakt, że Jonathan jest lekarzem. Nie zainteresuje jej fakt, że
posiadał doktorat, że był uznanym chirurgiem ortopedą i był ordynatorem w
szpitalu. Nic z tych rzeczy jej nie zainteresuje. Przynajmniej nie toczyli
drewnianej rozmowy: „ Co robisz? Czym jeździsz? Gdzie mieszkasz?”. Od razu
skreślał takie kandydatki, które próbowały wybadać pojemność jego portfela.
Jonathan nie szukał nikogo na kilka nocy. Pragnął nawiązać z kimś rozmowę o
czymś inteligentnym. Prawdziwy oksymoron: inteligentna rozmowa na portalu
randkowym.
Na spokojnie
poszedł do pracy, zostawiając Norę z całym łóżkiem do jej dyspozycji. Zjawił
się wyjątkowo wcześnie, właśnie następowała zmiana pielęgniarek. Siostra
Bradshaw minęła go w drodze do szatni. Nawet się nie obejrzała. Jonathan złapał
się na tym, że szukał wokół siebie dziewczyny z portalu, jakby mogła być w jego
najbliższym otoczeniu. To niedorzeczne, powiedział do siebie, zmierzając do
swojego gabinetu.
W dyżurce
pielęgniarek zastał doktor Miles przekazującą swoje uwagi Amy, która ciągle jej
przytakiwała. Sophie miała lekko podkrążone oczy i wygnieciony fartuch
narzucony na granatowy lekarski uniform.
- Zostawiam
karty pacjentów przyjętych na nocnej zmianie – zakończyła swój wywód. Wskazała
dłonią na niewielki stosik. – Zatrzymałam tylko jednego pacjenta, trzeba by
potem do niego zajrzeć.
- Chcesz,
żebym go potem obejrzał? – spytał Jonathan, zanim zdołał ugryźć się w język.
Nie powinien atakować jej na „ty”.
- Nie
chciałabym, żeby sobie pan zawracał głowę takimi trywialnymi przypadkami,
doktorze – odparła uprzejmie Sophie. Na nocnych zmianach nie bawiła się w
makijaż. – Równie dobrze Atkins może się nim zająć.
Nie
zatrzymywał jej, by nie wprowadzić elementu niezręczności. W końcu wyrobił
sobie markę zimnego skurwiela, nie zamierzał zdradzać się ze swoją łagodniejszą
naturą, żeby nie zostać niecnie wykorzystanym.
Sophie
zamieniła tylko kilka słów z Emmą i Ranjitem, przechodzący Lars spytał, jak
minęła jej nocka, a ona jedynie wzruszyła ramionami.
- Znów mi
pan powie, że wiem wszystko o wszystkim – zagadnęła siostra Bradshaw – jednak
sytuacja robi się niezdrowa. Czuje pan tą ironię?
- Zdaję
sobie sprawę z jej istnienia – odparł Jonathan, przeglądając karty pacjentów,
którymi zajmowała się Sophie na swojej zmianie. Prowadziła wyjątkowo dokładne
notatki. Miała też ładny charakter pisma. Uwielbiał taki perfekcjonizm. –
Powinienem pociągnąć Atkinsa do odpowiedzialności?
- Pan
naprawdę pyta mnie o zdanie? – zdumiała się Emma.
- Pytam,
bowiem nie wiem, jakie rozwiązanie uspokoi doktor Miles.
- Dlaczego
nie spyta pan doktor Miles, jakie rozwiązanie ją usatysfakcjonuje?
Jonathan
pragnął uniknąć tej rozmowy, lecz najwidoczniej była nieunikniona. Problem
polegał na tym, że w zasadzie mijał się z Sophie. On przychodził do pracy, ona
wychodziła. Z braku pomysłów przeszedł nad tym do porządku dziennego.
Przeprowadził odprawę pracowników, a potem udał się na obchód razem z Larsem.
- Atkins
skarży się, że dostaje same najgorsze przypadki – rzekł Elssler, gdy
przemieszczali się między kolejnymi salami.
- Nic
takiego do mnie nie dotarło – odparł Jonathan, lekko unosząc brwi. Młody
szczypiorek postanowił obmawiać nowego ordynatora za jego plecami? To nie była
zbyt mądra taktyka.
- Obawiam
się, że nie ma w sobie dość odwagi, by otwarcie wyrazić swoje niezadowolenie.
- Cóż, powinien
się cieszyć, że nie zjechałem go za ten przypał z doktor Miles. Kara mogła być
surowsza.
- Jak ocenia
pan działalność doktor Miles na nocnej zmianie? – Poza dwoma lekarzami
dyżurującymi, którzy nie zawsze się pojawiali, Sophie rządziła sama na oddziale.
- Nie mam
się do czego przyczepić, na szczęście nic szczególnego się nie dzieje po
nocach. A co pan tak o nią wypytuje?
Elssler
zmieszał się nieco, jakby Jonathan odkrył jego słabość. Cavendish dojrzał Marka
kręcącego się po oddziale, a wyglądał jak dziecko błądzące we mgle.
- Dokończy
pan obchód? – spytał Larsa. Nie pozostawił mu zbyt wiele miejsca na odpowiedź.
– Muszę coś załatwić.
-
Rozmawiałeś z Sophie? – Mark od razu przeszedł do konkretów.
- Dobry
boże, Mark, myślałem, że masz dla mnie coś poważnego! – westchnął Jonathan,
odciągając Wilkinsona na bok.
- To jest
poważna sprawa, a z twojego tonu wnoszę, że nie kiwnąłeś nawet palcem.
- Mark,
wolałbym, żebyś nie rozliczał mnie z mojej pracy…
- Nie, nie,
ja rozliczam cię z bycia porządnym człowiekiem.
- Bart też
zgłasza jakieś uwagi?
- Chciał
tylko spytać, czy już coś wyrwałeś na tym portalu randkowym, ale oczywiście to
nie jest teraz najważniejsza sprawa. Sophie jest na oddziale?
- Niedawno
poszła do domu. Do końca miesiąca pracuje na nocki.
- Do końca miesiąca?
– oburzył się Mark.
- Hej, sama
tak sobie ustawiła grafik. Najwidoczniej postanowiła mnie unikać.
-
Postanowiła unikać Atkinsa, a ty tylko obrywasz przy okazji. Co się z tobą
dzieje? Na ortopedii dbasz o swoich pracowników jak nikt inny. Dlaczego tutaj
nie potrafisz?
- Może
dlatego, że nie zamierzam zostać tu na stałe? – odparł retorycznie Jonathan.
- Nikt nie
musi cię tu kochać nad życie. Właśnie dlatego, że nie zamierzasz zostać tu na
stałe, możesz być surowszy niż zwykle. Trochę na ciebie pomarudzą, ale kiedyś
się przecież stąd wyniesiesz.
- Jesteś
nieocenionym doradcą – sarknął Jonathan, pragnąc pozbyć się tego niewygodnego
tematu, który powracał niczym bumerang. – Odpowiadając na pytanie Barta: mam na
oku pewną szczególną osóbkę.
Mark wyszczerzył
się radośnie, lecz po chwili spochmurniał, bowiem nie zamierzał odpuścić
Jonathanowi kwestii Sophie. Musiał mu przyrzec, że z nią porozmawia, choć nie
dawał mu jasnej gwarancji, że nastąpi to w najbliższym czasie.
- Doktor
Wilkinson! – zawołała Emma, przerywając konspiracyjną rozmowę dwóch lekarzy.
Jonathan dziękował jej w myślach. W normalnych okolicznościach obruszył się, że
zakłócała jego spotkanie z przyjacielem, lecz obecnie okoliczności nie były
normalne. – Wspaniale pana widzieć!
- Siostro
Bradshaw! Ja również cieszę się na pani widok – odparł jak zwykle uprzejmie
Mark.
-
Przepraszam najmocniej, ale muszę porwać doktora Cavendisha.
- Nie ma
sprawy, już wam go oddaję. Mam na ciebie oko – rzucił Mark na pożegnanie.
- Tylko
żebym nie musiał cię z nim wysłać do Liptona!
- Och, nie
mam zamiaru być jego królikiem doświadczalnym!
- Doktor
Wilkinson chyba się za panią stęsknił – sarknął Jonathan, podążając za siostrą
Bradshaw do dyżurki pielęgniarek.
- Sądzi pan,
że dyrektor przeniesie mnie z powrotem, gdy wróci pan już na ortopedię? –
spytała Emma z krzywym uśmiechem.
- Oby nie…
Co takiego wymaga mojej uwagi?
Okazało się,
że jechały już do nich karetki z ofiarami wypadku na autostradzie. Nie chodziło
tu o kilka samochodów, lecz cały autokar wiozący jakąś wycieczkę. Jonathan
musiał przygotować się na najgorsze.
W codziennej
praktyce na ortopedii rzadko kiedy zdarzały się przypadki zagrożenia życia.
Całość zatrzymywała się na oddziale ratunkowym, a stabilne przypadki czasem
przechodziły na sale operacyjne ortopedii, by odciążyć nieco SOR. Na ortopedii
jednak wszystko działo się na spokojnie, nie było mowy o żadnym „hop siup po
kanapie”. Operacje były starannie zaplanowane i nie było mowy o
nieprzewidzianych wypadkach.
Jonathan
posiadał umiejętność chłodnego myślenia w gorących okolicznościach. Był
filarem, na którym utrzymywała się cała konstrukcja i tylko dzięki niemu była
jeszcze stabilna. Elssler starał się nad wszystkim zapanować, lecz nie miał
siły przebicia i w rezultacie każdy robił, co chciał. Jonathan miał nadzieję,
że zdoła go wyszkolić, by ten mógł zastąpić go, gdy będzie musiał ustąpić ze
stanowiska. Innego scenariusza nawet nie przewidywał.
Jego załoga
ganiała po oddziale jak z pieprzem, szykując się na przyjęcie pierwszych
poszkodowanych. Atkins musiał przygotować się na całe mnóstwo krwi. Emma
instruowała pielęgniarki oraz pielęgniarza, jak mają postępować z
nadjeżdżającymi pacjentami.
- Wybiera
się może pan na kawę? – zażartował doktor Elssler.
- Tym razem
nie zamierzam się obijać – odparł Jonathan i poszedł się przebrać. Nie chciał
wybrudzić swojego nieskazitelnego fartucha ani tym bardziej idealnie
wyprasowanej koszuli. I dobrze zrobił, bowiem już pierwsza osoba opluła go
krwią.
Zdarzało mu
się czasem wpadać na oddział ratunkowy, by pomóc w opanowaniu pożogi. Inaczej
sprawa się miała z własnoręcznym czuwaniem nad gaszeniem pożaru. Musiał
sterować ludźmi, wspomagać ich w diagnozowaniu. Jeszcze nigdy nie operował w
tak ekspresowym tempie. Wychodząc z jednej sali, przechodził na drugą, by przygotować
się do kolejnego zabiegu. Ze złamaniami był oswojony, nawet gdy dochodziło do
uszkodzenia ważnej tętnicy. Rany cięte, kłute, szarpane, radził sobie ze
wszystkimi. Urazy jamy brzusznej wolał pozostawić Elsslerowi, bowiem znał się
na tym najlepiej z całej ekipy. Melissa Thompson musiała się zająć oparzeniami,
Atkins natomiast walczył z mdłościami przy tamowaniu krwotoków.
Szybko
odczuł skromność własnego zespołu. Z żalem spostrzegł, że przydałaby mu się
dodatkowa para rąk do pracy.
- Mamy
podejrzenie ciężkiego urazu kręgosłupa – powiedziała Emma, gdy ratownicy
wnosili kolejnego poszkodowanego.
- Ściągnij
Meyersa z ortopedii – zarządził Cavendish.
-
Próbowałam, ale doktor Lester powiedział, że jest tam bardzo potrzebny…
- Przeklęty
leszcz – westchnął Jonathan. – To sprowadź mi kogoś z neurochirurgii.
- Wszyscy są
zajęci.
- To jakiś
żart? Czy w tym szpitalu na nikogo nie można już liczyć?
Zadzwonił do
Marka, a gdy ten nie odebrał, do Barta. Najwidoczniej operowali, bowiem żaden z
nich nigdy nie zignorowałby telefonu od Jonathana. Siostra Bradshaw podała mu
różową karteczkę z jakimś numerem telefonu.
- Co to? –
spytał, choć mógł się domyślić, czyj był to numer.
-
Potrzebujemy wsparcia – powiedziała Emma.
- Doktor
Miles miała nockę, na pewno jest zmęczona. Należy się jej odpoczynek. Nie
będzie zadowolona, jeśli ją ściągnę…
- Myślę, że
doktor Miles to zrozumie. W końcu też jest lekarzem.
Emma w żaden
sposób nie skomentowała faktu, że na myśl od razu przyszła Jonathanowi doktor
Miles. Z ciężkim sercem wybrał jej numer zapisany na różowej karteczce i z
napięciem liczył kolejne sygnały. Już chciał się rozłączyć, gdy usłyszał
zasapany głos w słuchawce.
- Halo? Tak,
słucham?
- Z tej
strony Cavendish – powiedział drżącym głosem, czując, że poci mu się dłoń, w
której trzymał telefon. Odpowiedziała mu wyjątkowo długa cisza.
- To mój
prywatny numer – odparła w końcu Sophie. Jej głos był nieprzyjazny. – Coś się
stało? – dodała po chwili milszym tonem.
- Mamy nagły
wypadek – sapnął Jonathan. – Potrzebuję cię na oddziale.
Kolejna
cisza. Sophie zapewne rozważała wszystkie za i przeciw.
- Będę za
jakieś piętnaście minut.
Jonathan
poczuł się pokonany. Nagle cały szpital był przeciwko niemu, nikt nie chciał mu
pomóc, więc musiał prosić ostatnią osobę, którą chciał o to prosić. Teraz czuł
się bezbronny, lecz gdy emocje opadną, zaleje go fala gniewu, a wtedy
przestanie być taki miły. Powie Cormickowi, co sądzi o całej sytuacji. To
wstyd, żeby się musiał prosić o pomoc, gdy chodziło o życie pacjentów.
To było
najdłuższe piętnaście minut jego życia. W myślach odliczał każdą minutę, mimo
że był zaganiany jak nigdy. Gdy upłynęło siedemnaście minut, stracił nadzieję
na to, że Sophie w ogóle się pokaże.
-
Przyjechałam najszybciej, jak mogłam! – zawołała doktor Miles, z rozwianymi włosami
wpadając na oddział. Miała na sobie strój do biegania.
Jonathan
wyszedł właśnie z sali operacyjnej. Odetchnął z ulgą na jej widok.
- Przebiorę
się i możemy ruszać – dodała Sophie i pognała do szatni.
Stanęli
naprzeciwko siebie na bloku operacyjnym. U pacjenta podejrzewano pęknięcie
śledziony, lecz tak naprawdę nie było czasu na zrobienie USG. Pacjent z
uszkodzeniem kręgosłupa był stabilny, na podstawie tomografu Sophie uznała, że
może jeszcze poczekać. Chciała, żeby ktoś z neurochirurgii go zabrał, lecz w
obecnej sytuacji Jonathan wolał, żeby to ona się nim zajęła. Tak, Jonathan był
obrażony na cały świat.
Jonathan
czekał na znak od anestezjologa, że może zaczynać. Sophie czekała w pogotowiu.
Po raz pierwszy widział ją w okolicznościach bloku operacyjnego. Uniósł brwi,
ujrzawszy czepek w kotki. Czyżby podkradała akcesoria Bartowi?
- Boleśnie
odczułem dziś stratę jednego członka zespołu – rzekł Jonathan, nie patrząc na
nią. Chwycił skalpel w dłoń i przygotował się do cięcia.
- A kogo
takiego pan stracił? – spytała zaskoczona Sophie.
- Ten nocne
zmiany panią wykończą.
- Dziwnie
jest słyszeć troskę w pańskim głosie.
- Nic pani
nie przekona do powrotu?
- Jedna
rzecz mnie przekona.
Cavendish
podniósł nagle głowę, gdy Sophie ze skupieniem operowała ssakiem, by usunąć
nadmiar krwi.
- Mam
przelecieć na golasa po oddziale?
- Chyba wolę
sobie oszczędzić takich atrakcji.
Jonathan
namierzył pękniętą śledzionę i podjął decyzję o jej usunięciu.
- Co takiego
zatem musiałbym zrobić?
- Nie żądam
niczego od pana. Chcę, żeby Atkins mnie przeprosił. Oficjalnie, przy
wszystkich.
- To się da
załatwić… Co jest?
Rzucił
zaniepokojone spojrzenie anestezjologowi.
- Zatrzymał
się – powiedział lekarz. U trzydziestoletniego pacjenta nie wytrzymało serce i
najzwyczajniej się zatrzymało. Jonathan nie przewidywał żadnych komplikacji, co
więcej, nie był na nie przygotowany. Jak dotąd wszystko szło według planu,
który wykrzaczał się jedynie na płynności opieki nad poszkodowanymi. Jak dotąd
nikomu nic się nie stało. Rzecz jasna Cavendish nie brał pod uwagę tych, którzy
nigdy nie mieli trafić na oddział.
Dla
Jonathana czas nagle się zatrzymał. Podjął próbę reanimacji, strzelając z
elektrod, lecz to nie przyniosło żadnego skutku. Uciskał mostek, nie zważając
na uwagi anestezjologa.
- Doktorze
Cavendish… - Gdzieś zza muru dobiegł go głos doktor Miles. Zignorował go. –
Doktorze Cavendish! Jonathan…!
Odsunął się
od stołu z nieprzyjemnym uczuciem w okolicy żołądka.
- Zrobiłeś
wszystko, co dało się zrobić – powiedziała Sophie. – Czas zgonu: jedenasta
osiemnaście.
Opuścił blok
na zesztywniałych nogach. Miał nadzieję, że nikt nie będzie go dręczył, bowiem
nie miał ochoty na rozmowę z kimkolwiek. Jak za dotknięciem magicznej różdżki
zlecieli się lekarze z innych oddziałów, choć bezskutecznie prosił ich o pomoc.
Ktoś z neurochirurgii zajął się uszkodzonym kręgosłupem. Arthur Lipton
przyleciał, żeby obejrzeć dziecko z ciałem obcym w oku. Briggs wykrzykiwała coś
do pielęgniarek.
To wszystko
było teraz nieważne. Jonathan miał wrażenie, jakby spowijała go gęsta mgła.
Zapragnął znaleźć się w domu, w miękkim łóżku. Pragnął się ukryć przed całym
światem. Na pewno będą go pytali, jak doszło do zgonu. Dlaczego nie zdołał
uratować mężczyzny. Przecież był takim specjalistą…
Doktor Miles
zastała go stojącego na korytarzu i wgapiającego się w ścianę. W dłoniach
ściskała ten swój śmieszny czepeczek w kotki. Na jej twarzy malowała się
troska. Czy była to troska o pacjenta, czy może o niego samego? Niegdyś miał
Judd, która mogła go pocieszyć, choć rzadko kiedy udawało się jej znaleźć
odpowiednie słowa. Wystarczała mu jednak bliskość drugiego człowieka. Teraz
miał do dyspozycji jedynie swoją Norę.
- Na
ortopedii takie przypadki się nie zdarzają, co? – rzucił doktor Miles łagodnym
głosem. Ciekawe, że na niej śmierć człowieka nie zrobiła takiego wrażenia.
Przypomniał sobie, że niedawno straciła kogoś bliskiego.
- Zdarzyło
się to tylko raz – odparł Jonathan bezbarwnym głosem. – Anestezjolog nie
dopełnił swoich obowiązków, wywiad lekarski był niepełny… Pacjent źle zareagował
na znieczulenie. I…
- Nie musi
pan kończyć – przerwała mu Sophie, za co dziękował jej w duchu. Wolał
oszczędzać słowa. – Będzie pan tak stał i gapił się w ścianę?
- Raczej nie
mam lepszego zajęcia. Obawiam się, że do końca dnia będę bezużyteczny.
- Sytuacja
uspokoiła się na tyle, że może pan być bezużyteczny.
Komentarze
Prześlij komentarz