CLXIV Jonathan


Gdy Sophie go mijała, ujrzał ją taką, jaka była pod tą fasadą, która składała się z krzywych uśmieszków, dystansu do innych i niewybrednych komentarzy. Znów była tylko zagubioną dziewczyną, która trafiła do złej króliczej dziury. Jak pierwszego dnia, gdy nie dostrzegł w niej niczego szczególnego.
              
Wstydził się za Atkinsa. Nie chciał znać żadnych szczegółów z życia swoich nowych współpracowników z obawy, że trudniej będzie mu się z nimi rozstać, gdy nadejdzie stosowna chwila. Wbrew pozorom miał w swoim sercu zarezerwowane miejsce dla cieplejszych uczuć. Jerome spodziewał się jakiejś pochwały, lecz srodze się zawiódł.

- Nie wiedziałem, że mam na oddziale agenta FBI – sarknął Jonathan, po czym zignorował wszystkich i udał się do swojego gabinetu, by przemyśleć, co się właściwie stało. Mijając szatnię usłyszał pochlipywanie i niski męski głos starający się pocieszyć płaczącą.
              
Piwem w pubie próbował zagłuszyć wyrzuty sumienia. Jako szef oddziału powinien dbać o porządek. Ktoś powinien utrzeć Atkinsowi nos, skoro wtyka go w nie swoje sprawy.
- Jak tam kwestia z portalem randkowym? – spytał Mark, między kolejnymi partiami orzeszków, które w zastraszającym tempie pochłaniał. Bart klepnął go w ramię.
- Coś się stało? – spytał Holland z troską w głosie. Jonathan machnął na to tylko ręką.
- Pewnie jest zasmucony, bo żadna dziewczyna do niego nie odpisała…
- Nie zwracaj na niego uwagi – westchnął Bart. – Znów szalał na motorze i najpewniej go przewiało. Trapi cię coś innego.
              
Znali się już tyle lat, że znali się niemal na wylot. Jonathan był zawsze tym najbardziej skrytym, ale jeśli jego przyjaciele coś dostrzegali, musieli uważać, że sprawa była naprawdę poważna.
- Młody rezydent skutecznie zwarzył nastroje na oddziale – powiedział w końcu Cavendish, choć zwykle nie był skłonny do zwierzeń.
- Czyżby podważył twój autorytet? – zdumiał się Mark. Wszyscy wiedzieli, że było to równoznaczne niemal z samobójstwem.
- To przewinienie zupełnie innego kalibru.. Dowiedział się pewnych… rzeczy.
              
Mark i Bart przysunęli się bliżej, by nie umknęło im choćby jedno słowo.
- Atkins wyniuchał pewne szczegóły odnośnie doktor Miles – powiedział Jonathan z ciężkim sercem. Najlepiej by było, gdyby to nigdy nie wyciekło z oddziału. – Podobno poślubiła swojego pacjenta, gdy pracowała w poprzednim szpitalu. Facet ponoć był śmiertelnie chory i niedługo potem zszedł, zostawiając jej pokaźną fortunę. Atkins twierdzi, że dlatego odeszła z pracy.
              
Jego przyjaciele zmieszali się niepomiernie. Otarli się w końcu o śliski i śmierdzący temat.
- A jak jest naprawdę? – spytał Mark.
- Nie mam najmniejszego pojęcia…
- Nie spytałeś jej?
- Popłakała się, co niby miałem zrobić? Widać, że to dla niej drażliwy temat. Nie chciałem sobie ubabrać fartucha smarkami…
              
Nie chodziło wcale o smarki ani o krokodyle łzy. Jonathan chciał trzymać się jak najdalej od wszelkich dramatów. Wystarczyło mu przedstawienie, jakie kiedyś urządziła mu Judd. Od tamtego czasu nie zdradzał się zbytnio z empatią, by nie zostać niecnie wykorzystanym. Latami budował swoją markę jako wymagający specjalista i nie zamierzał się nad sobą rozczulać.

- Nierozsądnym było drążyć… - Jonathan usprawiedliwiał się sam przed sobą.
- Nie sprawdziłeś, dlaczego odeszła? – Brwi Marka powędrowały do góry.
- Lubię dużo wiedzieć, ale nie zamierzam gmerać komuś w aktach.
- To chyba nawet nie do końca legalne – zauważył Bart.
- Jeśli nie jest legalne, a Atkins skądś pozyskał te informacje… Odpowiadasz za porządek, a ktoś wywija ci taki numer…
              
Mark i Bart nie uspokoili jego obaw odnośnie Sophie, radzili mu raczej, żeby dotarł do prawdy. Jonathan podejrzewał, że nawet Cormick nie wiedział, dlaczego zmieniła pracę. Musiał się tego dowiedzieć w inny sposób.

***

Następnego dnia Sophie powitała go nieskazitelnym makijażem i kartką papieru z dużym napisem „Wypowiedzenie”. Mało nie upuścił kubka z kawą z wrażenia.
- Co to jest? – retoryczne pytanie wymsknęło mu się z ust.
- Moja rezygnacja – powiedziała Miles, wciskając dłonie w kieszenie fartucha.
- Cóż, musisz się z tym zatem udać do Cormicka – stwierdził, oddając jej kartkę. Dlaczego przeszedł na „ty”, choć sam tego nie lubił?
- Odesłał mnie do pana – odparła, podkreślając słowo: „pan”.
- Nie przyjmę tego.
- Musi pan.
- Dobra. – Wyrwał kartkę z jej dłoni i przeczytał treść wypowiedzenia. – Nie wyrażam zgody – rzekł i wepchnął papier w szparę niszczarki, która ożyła jak za dotknięciem różdżki. – A teraz idź być mięczakiem gdzieś indziej.
              
Sophie trzasnęła wściekle drzwiami. Później dowiedział się, że wzięła wszystkie nocne dyżury do końca miesiąca. Jeśli zamierzała go unikać, jej sprawa, ale nie zamierzał pozwolić jej się poddać.
              
Atkinsa traktował jak zgniłe jajo, należała mu się nauczka za grzebanie w aktach. Jonathan chciał mu pokazać, że nie zamierza tolerować podobnych działań. Przez nocne dyżury Sophie nie miał sposobności porozmawiać z nią o całym zajściu. Nie należała do osób, które walczyły o sprawiedliwość. Mogła złożyć oficjalną skargę, lecz to zmusiłoby ją do złożenia wyjaśnień. Musiałaby odsłonić tajemnicę, którą starała się ukryć.
              
Nowa praca, nowe życie, stara przeszłość. Jonathan wiedział, jak ciężko jest zapomnieć o przeszłości. Według słów Atkinsa mąż Sophie, kimkolwiek by nie był, zmarł, pozostawiając ją samą na świecie. Musiało się to stać niedawno, bowiem nadal reagowała dość gwałtownie.
              
Jonathan też stracił kiedyś kogoś dla niego ważnego. Judd oznajmiła, że go zostawia zaledwie dzień przed tym, jak zamierzał się jej oświadczyć. Od tamtego wydarzenia minęło kilka lat, przez które analizował, rozkładał na czynniki pierwsze każde zdanie, jakie kiedykolwiek powiedział. Nie uzyskał nigdy odpowiedzi na najbardziej dręczące go pytanie: dlaczego? Czy to jego pęd ku karierze się do tego przyczynił? Przecież stawał na rzęsach, by wyłuskać jak najwięcej czasu dla niej. Czy to jego charakter – ciężki, trudny do zniesienia – się do tego przyczynił? Od tamtego wydarzenia nie miał nikogo na poważnie. Postanowił, że z nikim się nie zwiąże, uważając siebie za wadliwy towar. Mark i Bart go znali, uważali go za wspaniałego człowieka, lecz poza nimi nikt tego nie dostrzegał. Prawda była taka, że on sam nie dostrzegał tego w sobie.
              
Przez kilka następnych dni widywał Sophie, jak rozmawiała ukradkiem z Emmą. Było coś uspokajającego w tym, że znalazła sobie koleżankę. Dzięki tej myśli łatwiej było mu tolerować Bradshaw, choć nadal niezmiernie go irytowała. Kiedy mu asystowała, musiał się powstrzymywać, żeby w obecności pacjenta nie rzucić czegoś złośliwego, co mogłoby zasiać jeszcze większy ferment na oddziale. Jak to się stało, że ze względu na nieobecność Miles zaczął się tak bardzo kontrolować?
              
Cormick wpadł z wizytą na oddział, by sprawdzić, jak Jonathan sobie radził. Dyrektor musiał przyznać, że dość szybko podporządkował sobie wszystkich pracowników. Prawda była zupełnie inna – Elssler był dla niego życzliwy, z wzajemnością, Atkinsa wykluczył i on sam doskonale o tym wiedział, Melissa Thompson była ponad tym wszystkim. Przy Bradshaw się ograniczał, a ona odwdzięczała mu się tym samym. Na oddziale zapanował względny spokój.
              
Jonathan uwielbiał ten spokój, mógł w końcu zająć się papierkową robotą. W międzyczasie oczekiwał na nowe wiadomości z aplikacji randkowej. Przebrnął przez kilka konwersacji głębokich jak woda w szambie, bezskutecznie oczekując na wiadomość od „HeartStrings”. W końcu postanowił wziąć sprawy w swoje ręce.

HawkeyePierce: Już nie jestem pijany. Dzięki za radę odnośnie wody.
HeartStrings: Zdziwiłabym się, gdybyś do dziś pozostawał pijany.

Odpowiedź nadeszła szybciej, niż się spodziewał. Poczuł dreszczyk podniecenia. Zamknął się w gabinecie i ścisnął mocniej telefon w dłoniach, które zaczęły mu się pocić.

HawkeyePierce: Tak, to byłoby dość osobliwe.
HeartStrings: Zjadłeś porządne śniadanie?
HawkeyePierce: Nie byłem w stanie. Generalnie nie jestem fanem obfitych śniadań.
HeartStrings: Niektórzy uważają, że śniadanie to najważniejszy posiłek dnia. Ja się niestety do nich nie zaliczam. Wystarcza mi mocna kawa.
HawkeyePierce: Znaleźliśmy zatem coś, co nas łączy?
HeartStrings: Łączy nas również to, że oboje odnaleźliśmy się w sieci.
HawkeyePierce: Pytanie, kto kogo odnalazł…

Emma Bradshaw zakłóciła jego spokój, wparowując bez pukania do gabinetu. Spłoszył się, lecz na szczęście pielęgniarka niczego nie zauważyła.
- Mamy mały problem z jedną z pacjentek – powiedziała. – Pańskie zdolności mediacyjne są nadzwyczajne, więc pomyślałam…
- Czy te zdolności mediacyjne mają coś wspólnego z Susan? – odparł Jonathan, porzucając telefon na rzecz oddziałowej rzeczywistości.
- Być może…
- Jak się miewa doktor Miles? – Jonathan sam nie wiedział, dlaczego zadał to pytanie.
- Dlaczego sam pan jej nie spyta? – powiedziała Emma, unosząc brwi.
- Pomyślałem, że skoro się widujecie… - Cavendish chrząknął z zakłopotaniem.
- Widujemy się tylko przez chwilę, między zmianami. Doktor ma teraz same nocne zmiany.
- Ciekawe dlaczego…?
- Sądzę, że powinien pan rozwiązać tą kwestię…
- Byłym wdzięczny, gdyby nie mówiła mi pani, co mam robić.
- Traci pan cennego członka zespołu.
- Jest tak cenna, że daję jej wolną rękę na nocnej zmianie. Do czego pani pije?
              
Emma zatrzymała się nagle z twarzą wykrzywioną oburzeniem.
- Traktuje ją pan z góry… - zaczęła.
- Każdego tak traktuję, to żadne wyróżnienie – wszedł jej w słowo obojętnym tonem.
- Chodzi mi o to, że tak nie może być! Nikt nie ma prawa grzebać komuś w aktach, by potem wyciągać jakieś brudy na forum. Atkins zachował się jak skończony dupek i…
- Bo pani wszystko wie, prawda? – Emma nieco przystopowała. – Pani zawsze wszystko wie. Pani wie, jak prowadzić oddział, pani wie, jak operować, panie wie, jak zarządzać ludźmi. Pani wie, co powinno się zrobić z Atkinsem i – co najważniejsze – wie pani, dlaczego doktor Miles wybrała nocne zmiany.
- Rzecz jasna…
- Wcale mnie to nie obchodzi. Nie podoba mi się to, że wchodzi pani w moje kompetencje.
- Nie obchodzi pana, że ktoś może się czuć pokrzywdzony?
- To jest dorosłe życie. Wstań, otrzep się i idź dalej.
- To pańska maksyma?
- Nie, moja maksyma to: „Siostro Bradshaw, proszę ze mną nie dyskutować”.
              
Bradshaw uniosła dłonie w geście rezygnacji. Wskazała Cavendishowi problem, którym miał się zająć, po czym zostawiła go samego z jego irytacją.
- Jestem niestabilny emocjonalnie – rzucił do siebie.
- O! To właśnie ten lekarz! – wykrzyknęła pani Smithson, która przywlekła ze sobą równie patykowatego jegomościa z twarzą pokrytą pryszczami. Prawdopodobnie byli spokrewnieni. Jegomość ubrany był w niedopasowany garnitur, a pod pachą trzymał obdartą aktówkę. – To on kazał przetoczyć krew mojemu mężowi bez jego zgody!
- Dobra, zanim zaczniecie kręcić tutaj jakieś lody – mruknął Jonathan nieprzychylnie. Jegomość z pryszczami chyba był prawnikiem pani Smithson. – Proszę umówić się na spotkanie.
- Ale… - pani Smithson uniosła palec.
- Żadnego „ale”, tu jest szpital, a nie jakieś „Trudne sprawy”. Proszę wystosować pismo do dyrekcji, wtedy się może do niego ustosunkuję.
              
Przeprosił petentów i udał się do toalety. To było chyba ostatnie miejsce, w którym mógł liczyć na odrobinę spokoju.

HeartStrings: Co robisz?
HawkeyePierce: Pytasz o moje ogólne zajęcie?
HeartStrings: Nie, o konkretną chwilę, o teraz.
HawkeyePierce: Ukrywam się w toalecie.
HeartStrings: Przed kim się ukrywasz?
HawkeyePierce: Przed wszystkimi. Ludzie w pracy są dziś wyjątkowo nieznośni.
HeartStrings: Jeśli będziesz siedział w kiblu za długo, na pewno wzbudzi to czyjeś podejrzenia.
HawkeyePierce: Nie, jeśli trochę postękam, że niby mam zatwardzenie.

- Wie pan, po dwudziestu minutach przeglądania Instagrama na klopie człowiek zaczyna tracić czucie w nogach – powiedział czyjś głos. Jonathan zadarł głowę i ujrzał pielęgniarza Ranjita zaglądającego ponad ścianką oddzielającą od siebie dwie kabiny.
- Coś się stało, że nachodzicie mnie już w toalecie? – jęknął Jonathan, ze wstydem chowając telefon do kieszeni fartucha.
- Nic szczególnego. – Ranjit wzruszył ramionami.
- Byłbym wdzięczny, gdybyś zwrócił mi te minimum prywatności.
- Przepraszam, doktorze.
              
Ranjit zniknął, lecz wcale nie opuścił łazienki.
- Chcesz czegoś ode mnie, prawda?
- Powiedzmy, że mamy do pogadania.
- Czy będzie to merytoryczna rozmowa o stanie zdrowia jakiegoś pacjenta?
- Obawiam się, że niekoniecznie.
- Tego się obawiałem.

Komentarze

Popularne posty