LVIII Charles

Charles nie czuł wyrzutów sumienia z powodu tego, co zrobił osiem lat temu. Prawda była taka, że Harriett zaczęła go przytłaczać. Wszystko zaczynało uwzględniać jego i Charles czuł się osaczony. Harriett lubiła to, co on, robiła to samo i nie miała własnych zainteresowań. Jej osobowość była głęboka jak woda w kałuży.

- Im dalej w las, tym więcej drzew – rzekł Charles ciężko.
- A gdzie kucharek sześć, tam nie ma co jeść! – odciął się Michael. – Co to ma w ogóle wspólnego ze sprawą?
- Im dłużej byśmy tą ciągnęli, tym trudniej byłoby się z tego wyplątać. Dałem Harriett szansę na znalezienie własnego rozumu, na poznanie własnych potrzeb i pragnień. Jak myślisz, co by z niej zostało, gdybyśmy rozstali się dużo później?
- Pod warunkiem, że w ogóle by do tego doszło…
- Co do tego nie mam wątpliwości.

- Nigdy mi o tym nie mówiłeś. – Charles mógł przysiąc, że w głosie Michaela pobrzmiała nutka zawodu.
- Cóż, narzekanie na nią było zabawne. Zawsze miałeś ubaw po pachy. Mimo wszystko w jakiś sposób troszczyłeś się o Harriett. „Jeśli Charles będzie niemiły, szepnij słówko, odpowiednio się nim zajmę”, tak zwykłeś jej mówić.
- W żartach, Charles, w żartach!
- Co nie zmienia faktu, że w pewnym momencie przestałem cokolwiek do niej czuć. Stała mi się zupełnie obojętna. Nie było sensu dłużej tego ciągnąć.
              
Poczuł się, jakby zrzucił z barków niewidziany ciężar. Nigdy nie zwierzał się Michaelowi z prawdziwego powodu jego rozstania z Harriett. Obawiał się, że przyjaciel nie weźmie go na poważnie, zmyje mu głowę i powie, żeby nie robił z siebie ofiary.

- Co zatem zamierzasz zrobić w związku z planami Harriett? – spytał cicho Michael.
- Wszystko zależy od tego, w jakim pójdą kierunku. – Charles wzruszył ramionami. Teraz zabrał się za poprawianie książek w niewielkiej biblioteczce. – Nie potrzebuję palić wszystkich mostów. Nadal możemy z Harriett zostać dobrymi znajomymi.
- Przyjaciółmi, Charles. Tak się to mówi.
- Niestety daleko jej do przyjaciółki.
- A jak się sprawy mają z twoją tajemniczą towarzyszką? Jaka ona jest?
              
Charles uśmiechnął się mimowolnie.
- Jest wszystkim tym, czym Harriett nigdy nie będzie – stwierdził po chwili namysłu. Gdyby miał tę kwestię rozpatrywać przez pryzmat pór roku, Harriett niewątpliwie byłaby latem – dusznym, parnym, niekoniecznie przyjemnym. Charles nie lubił widoku przesadnie roznegliżowanych ludzi, upałów oraz wszechobecnego potu. Tajemnicza towarzyszka, jak Michael nazywał Elizabeth, była jesienią, porą, którą Charles lubił najbardziej. Uwielbiał zapach mokrych liści, feerię barw na drzewach, ostatnie ciepłe promyki słońca na twarzy, ostatnie burzowe pomruki, mroźne poranki oraz widok natury szykującej się do zimowego snu. Odnajdywał spokój w miarowym szumie deszczu. Chociaż tyle miał wspólnego z Elizabeth.

- Nie rozumiem, dlaczego się z tym ukrywasz – burknął Michael. Ciekawość musiała go palić w tyłek. Charles musiał się powstrzymywać przed złośliwym uśmiechem.
- Główny problem polega na tym, że ja lubię ją bardziej niż ona mnie – odparł Charles i było w tym dużo prawdy, choć sprawy ostatnio miały się nieco inaczej. Chyba że Elizabeth pozwoliła sobie na chwilę brutalnej szczerości, by jeszcze bardziej pogrążyć Charlesa w poczuciu winy. Wyrzucał sobie, że zachowuje się jak pies skaczący wokół swojej obojętnej pani.
- Niedostępne dziewczyny mają w sobie to coś, prawda? – zadrwił Michael. – Zupełnie cię nie poznaję, ale chętnie poznałbym tą dziewczynę. Skoro potrafi zrobić z tobą… to. – Michael zlustrował Charlesa od góry do dołu.
- Odniosłem wrażenie, że moja ostatnia przemiana nie przypadła ci do gustu.
              
Michael wzruszył ramionami.
- Sam już nie wiem, co o tym myśleć. Powiedzmy, że na jakiś czas dam ci spokój.
- W nadziei, że szybciej ci ją przedstawię?
- Tak dobrze mnie znasz! Co na to wszystko twój ojciec?
- Jest zbyt zajęty Zoe, żeby się mnie czepiać.
              
Przyjaciel Charlesa zmarszczył czoło.
- Nie martw się – rzekł Charles. – Przewiduję, że wpadnie tutaj za chwileczkę z Zoe, odwoła wszystkie sesje i pofrunie gdzieś na miasto.
- Wyjaśnij mi, kim jest Zoe.
- Nowa dziewczyna mojego uroczego ojca. Dwukrotnie od niego młodsza, Francuzka, długowłosa, czarnoskóra, szalenie się rządzi, ledwie pojawiła się w Cambridge.
- Czy mi się zdaje, czy masz problem z silnymi kobietami? – zachichotał Michael.
- Naprawdę nie chciałbym być nieuprzejmy, lecz nasz czas dobiegł końca. – Charles postukał palcem w zegarek na nadgarstku. – I wcale nie mam problemu z silnymi kobietami. Zoe może sobie przewracać dom ojca do góry nogami, ale od mojego niech trzyma się z daleka.
- Jestem pewien, że powiedziałaby coś odnośnie twoich paskudnych tapet.
              
Charles przewrócił oczami. Jego tapety nie były wcale takie złe. Michael wyściskał go porządnie na pożegnanie, mając nadzieję, że spotka po drodze doktora i jego nową dziewczynę.
- Widzisz się dzisiaj ze swoją dziewczyną? – rzucił złośliwie na pożegnanie.
- Nie sądzę, mam za sobą nieprzespaną noc i…
- Mięczak. – Michael pokazał mu język i szybko wyszedł z gabinetu młodego Wrighta.
- Padalec – mruknął Charles pod nosem. – Zapraszam do gabinetu, panno Potts! – zawołał do trzydziestolatki w zielonym sweterku.

***

Znużony i ziewający wsiadł do samochodu. Dzisiejszy dzień zmęczył go bardziej niż zwykle z powodu nieprzespanej nocy, jednak ze względu na nieobecność ojca mógł pozwolić sobie na większą swobodę. Rano obiecał sobie, że po powrocie do domu natychmiast się położy, obecnie jego postanowienie gdzieś umknęło. Przede wszystkim chciał zobaczyć się z Elizabeth i ocenić wpływ aktywności w godzinach nocnych na jej samopoczucie.
- Liz jest u siebie – rzucił Drake, mijając go w drzwiach katedry. – Musisz na nią dziś uważać. Nie wyspała się i ciska gromami.
              
Gromowładna Elizabeth okazała się być śpiącą królewną na stosie kolokwiów. Na skraju biurka stała gromadka filiżanek po kawie. Charles odchrząknął cichutko, co obudziło Elizabeth. Zerwała się z miejsca i zaczęła gorączkowo rozglądać dookoła.

- Ach, to tylko ty… - westchnęła. – Wcale nie spałam.
- Jasne – sarknął Charles, wskazując na ślad na jej policzku.
- Mój drogi Charlesie, znów urwałeś się z pracy? I na co? Żeby oglądać, jak śpię?
- Nie urwałem się z pracy. Jest już po czwartej.
              
Poluzował węzeł krawata, czując, że robi mu się gorąco.
- Ach, zatem spałam dłużej niż tylko chwilkę…
              
Zabrała się za porządkowanie swojego biurka. Charles wyręczył ją w noszeniu naczyń, gdy zauważył, jak trzęsą się jej dłonie.
- Jak sobie dawałeś radę w pracy? – spytała z zaciekawieniem. – Ja nie najlepiej się czuję, szczerze powiedziawszy.
- Obyło się bez ingerencji mojego ojca, bowiem zrobił sobie wolne.
- I to on śmie ci zarzucać beztroskę? – prychnęła Elizabeth. – Zasadniczo sam prowadzisz ten interes, a ojciec nie pozwala ci nawet zapuścić brody. Żenujące.

- Randy zmył ci głowę, że nie wróciłaś na noc do domu? – odciął się Charles.
- Jestem dorosła, nie muszę się meldować u niego każdego dnia. Mnie nic nie zrobi, gorzej z tobą, mój drogi.
- Możesz przestać tak do mnie mówić?
- Widzisz coś złego w zwrocie „mój drogi”?
- Używa go babcia Darcy…
- To albo „Charlie”. Wybieraj.
              
Charles wydał policzki, pozostawiając tę kwestię bez odpowiedzi, gdyż nasuwała się ona sama. Zauważył, że na nocnej eskapadzie Elizabeth wyszła o wiele gorzej od niego. Drzemka w ciągu dnia również nie podziałała regenerująco.

- Twój uroczy ojczulek znów wybrał się na wakacje do Francji? – zagaiła Elizabeth, pragnąc odwrócić od siebie uwagę. Doskonale zdawała sobie sprawę z sińców pod oczami oraz włosów w nieładzie.
- Tym razem to Francja przyjechała do niego.
              
Elizabeth uniosła brwi w szczerym zdziwieniu.
- Mój ojciec sprowadził swoją dziewczynę z Francji, z samego wielkiego Paryża! Nazywa się Zoe, jest niewiele starsza od nas i ciągle szczebiocze do mego ojca: „Chérie!”. Z całej tej słodkości aż wymiotować się chce.
- Ależ czyż miłość nie jest piękna? Przecież francuski to język miłości! Powinieneś się cieszyć, że twój ojciec trafił na pokrewną duszę! – zapiała Elizabeth, chcąc ukryć zakłopotanie faktem, iż zapomniała o Zoe. Ledwie wczoraj jej o niej wspominał, choć nie wymieniał z imienia.

- Nabijasz się teraz ze mnie…
- Jestem śmiertelnie poważna.
- Mimo że potrafi mówić płynnie po angielsku, w każde zdanie musi wpleść francuskie słowo. I nie potrafi poprawnie wymówić mojego imienia. Uparła się, by mówić do mnie „Charlie”, co brzmi raczej jak „Sharlii”.
- Moje biedactwo…
              
Charles machnął na to ręką.
- Muszę powiedzieć, że wzbudziła niemałą sensację.
- Ze względu na swój wiek?
- Oraz to, że jest czarnoskóra.
- Wszakże jesteśmy bandą barbarzyńskich rasistów…
- Już wiem, co Drake miał na myśli, mówiąc, że ciskasz gromami.

- Ja ciskam gromami?! Z całym szacunkiem, mój drogi Charlesie…
- Znowu to robisz! Doprowadzasz mnie tym do szału!
- Co znów powiedziałam nie tak?
- Kłócicie się jak stare dobre małżeństwo – zauważył Dan, stając w progu ze stosem książek.
- Wcale nie – warknęła wściekle Elizabeth.
- Wcale tak. Jak małżeństwo pięciolatków na dodatek. Elizabeth uczyń mi tę przyjemność i zabierz się z robotą do domu. Albo wiesz co? Zostaw ją tutaj i zjeżdżaj. Wyśpij się dobrze, bo jesteś nie w sosie.
              
Elizabeth westchnęła ciężko, lecz spełniła polecenie przełożonego. Porzuciła wszystko tak, jak było i wyszła ze swojego gabinetu. Profesor Henderson zatrzymał Charlesa w progu.
- Wright, wykręcisz mi jeszcze jeden taki numer, a przysięgam, zamknę cię z nią w pomieszczeniu na cały dzień – powiedział ostrzegawczym tonem.
- Czy coś się stało? – spytał Charles zdezorientowany.
- Na początku powiedziała mi, że wybrała się z tobą nad morze. Nocny wypad? W porządku, ale nie w niedzielę! Ona potrzebuje się wyspać!
- Nadal nie rozumiem…

- Nie rozumiesz? Charles, jesteś psychologiem, twoim zadaniem jest wywiedzieć się, co jej jest, bo nie wygląda to dobrze.
- Jak bardzo źle jest? – Charles momentalnie się spiął. Zaczynał podejrzewać, że popełnił gdzieś katastrofalny błąd.
- Widywałem ją w różnych odsłonach i całkiem blisko jej do kolejnego epizodu depresji. Wiesz, w takim, gdy nie odzywa się do nikogo, zamyka się w swoim świecie i gromadzi w sobie cały negatywny ładunek. Postaraj się, dobrze? Odniosłem wrażenie, że gdy wspomniała o waszej małej wycieczce, przez krótką chwilę była nawet… szczęśliwa.
              
Słowa Dana dodały mu otuchy i jednocześnie wywołały niepokój. Kto wie, do czego mogła być zdolna nieracjonalna Elizabeth? Charles poczuł, że ostatnio spiętrzyło się wiele skomplikowanych spraw. Elizabeth, Harriett, ojciec ze swoją dziewczyną…Czuł, że to wszystko mogło prowadzić tylko do wielkiego nieszczęścia.
              
Wybiegł z katedry gotów odeskortować Elizabeth do domu. Nie zastał jej na korytarzu, na uczelnianym dziedzińcu też jej nie było. Rozejrzał się dookoła. Jej rower zniknął ze stojaka, lecz droga była prosta i nie mogła z niej tak po prostu zniknąć.
- Chyba się zaczęło – rzucił do siebie ze złością. – Jesteś idiotą, Charles.

Komentarze

Popularne posty