XLV Michael
Już prawie wyskoczył zza
regału z makaronem, by wyrazić swoją opinię na temat wożenia piesków w wózkach
sklepowych, lecz w ostatniej chwili zrezygnował. Po pierwsze dlatego, że
dojrzał właścicielkę psa i wózka, którą była Elizabeth. Po drugie dlatego, że
dostrzegł jeszcze kogoś, z kim nie chciał mieć do czynienia. Należeli do
różnych pokoleń, ich zderzenie nie zawsze przebiegało pokojowo. Zasadniczo
Michael Przybłęda nie należał do najgrzeczniejszych dzieciaków.
Peter udał, że pomarańcze
są niezwykle interesujące i że zależy mu na wyborze jak najlepszych, a tak
naprawdę dyskretnie nadstawił uszu. Michael nieuchronnie zbliżał się do
Elizabeth. Nie rzucił się na nią od razu, zachowywał się stosunkowo normalnie,
lecz Peter wiedział, że już została przez niego zauważona. Zapewne dążył do
przypadkowego, swobodnego spotkania. Całkowicie przypadkowego.
- Harriett! – zawołał
zamiast tego i to zmusiło Petera do odwrócenia się. Z alejki wyłoniła się
kobieta z metalowym koszyczkiem i pudełkiem ciastek. Była najwidoczniej
zaczytana w ich składzie, gdyż dostrzegła Michaela dopiero, gdy się z nim
zrównała. – Wspaniale znów cię widzieć!
- Michael! – Zaskoczona
wrzuciła pudełko do koszyka, jakby wstydziła się swoich zakupów. – Ależ ja się
przestraszyłam!
- Nie wiedziałem, że
jestem tak przerażający!
***
Wypatrzył z daleka swoją
zwierzynę. Na razie się ukrywał, bowiem nie chciał jej spłoszyć. Niestety nie
będzie dane jej cieszyć się swobodą zbyt długo. Robiła zakupy razem z psem.
Doszły go słuchy, że Randy dorobił się czworonoga, choć nie stało się to z jego
własnej woli. Elizabeth lubiła zwierzęta, żadnym jednak nie mogła się cieszyć
zbyt długo. Dotyczyło to w szczególności chomika i gołębia z przetrąconym skrzydłem.
Michael nie lubił
zwierząt. Głównie dlatego, że wiązały się z nimi obowiązki, a tych nie lubił
sobie narzucać zbyt wiele. Poza tym istniała jeszcze jednak kwestia – ich
usposobienie. Te mądrzejsze potrafiły wyczuć pismo nosem i w rezultacie to
zwierzęta nie lubiły jego. Ich nie dało się tak po prostu oszukać. Przed ludźmi
mógł udawać spokojnego, dobrego, uczynnego, sympatycznego... Psy niechętnie się
do niego zbliżały, koty omijały szerokim łukiem, a chomik Elizabeth ugryzł go w
palec i dlatego Michael odwdzięczył mu się wypuszczeniem na wolność.
Należało poczekać z
konfrontacją, by pies Elizabeth nie zrobił jakiejś sceny w sklepie. Z drugiej
strony pies należał do niej i to ona ponosiłaby konsekwencje. Mała scena
mogłaby wyjść na dobre jedynie Michaelowi.
Dojrzał Harriett w innej
alejce i postanowił, że kwestia Elizabeth może poczekać. Jej wózek jeszcze nie
był wypełniony. Harriett zareagowała z dziwną dla niej gwałtownością. Być może
nie była dumna ze swoich zakupów, które uwzględniały duże ilości słodkości. Cóż,
kobiety zwykły cukrem wypełniać czas smutku.
- Nie to że jesteś
przerażający... Po prostu mnie zaskoczyłeś. Bardzo nieładnie. – Harriett szybko
odzyskała rezon. W przeciwieństwie do Elizabeth potrafiła zachować się z taktem
w sytuacjach z elementem zaskoczenia.
- Najmocniej przepraszam,
nie sądziłem, że będziesz aż tak pochłonięta...
- Kupowaniem masy
śmieciowego żarcia, co? Wiem, co sobie o mnie myślisz.
- Uważam, że należy ci
się jak mało komu. Puścić kantem taką dziewczynę...
Podczas ich ostatniego,
dość przelotnego spotkania, Michael dowiedział się, że Harriett za dwa miesiące
miała wyjść za mężczyznę swoich marzeń, który to podążył za innym marzeniem i
pozostawił ją samą z komitetem organizatorskim, pełną listą potwierdzonych
gości oraz piękną suknią ślubną, której nie założy. W trakcie tej rozmowy
Michael nieraz usłyszał, że faceci – a przynajmniej ten konkretny – to świnie,
niewierne małpiszony i kundle pozbawione honoru. Dlatego też Harriett znalazła
się w Cambridge, zatrzymała się tymczasowo u rodziców, a owa tymczasowość mogła
potrwać kilka miesięcy, nim ostatecznie pozbiera się do kupy i rozpocznie życie
na nowo na starej stercie gruzu, w którą zamienił się jej związek.
Harriett nie pozostawała
w głębszym kręgu zainteresowań Michaela, zawsze traktował ją jako dziewczynę
Charlesa i z tego względu omijały ją wszelkie nieprzyjemności i złośliwości. Z
tego względu nigdy nie widział w niej nikogo innego. Można powiedzieć, że miała
wiele szczęścia – pod tym względem. Michael nigdy nie życzył jej źle, nie
mieszał się w sprawy między nią a Charlesem, a gdy usłyszał opowieść o
niewiernym narzeczonym, nie posiadał się z oburzenia. Harriett nie była w
gruncie rzeczy taka głupia, nie była najbrzydsza i jej były facet był po prostu
kretynem.
- Och, spójrz, kogo tam
widzę... - powiedział szybko, bowiem nie chciał rozwodzić się dłużej nad tą
kwestią, przynajmniej nie w tej chwili.
Zwrócił uwagę Harriett na
osobę Elizabeth z wózkiem i psem w owym wózku. Sprawiała wrażenie, jakby miała
zamiar cofnąć się i wjechać czym prędzej w inną alejkę. Podziwiał stopień jej
samokontroli, ruszyła dzielnie im na spotkanie.
- Harriett, miło cię
widzieć – powiedziała Elizabeth, choć ton jej głosu nie wskazywał na owe „miło”.
Udatnie zignorowała obecność Michaela. Harriett niestety nie poznała ich dawnej
koleżanki, bowiem na jej twarzy wykwitł wyraz dezorientacji.
- Nie poznajesz naszej
Brzyduli Betty? – zdumiał się Michael.
- Jak... Co? Elizabeth? –
Harriett rozdziawiła lekko usta. – Ta Elizabeth? Mój boże, ale się zmieniłaś!
Elizabeth lekko
poczerwieniała i nie była to reakcja na komplement. Brzydula nie uznawała
komplementów, doszukiwała się w nich drugiego dna, skoro wszyscy zwykli się z
niej naigrywać. Głupotą by było wziąć słowa kogoś takiego jak Michael lub inna
osoba z nim związana za prawdę. Nie zawsze jednak tak było, Lizzie uczyła się
na swoich błędach, by drugi raz ich nie popełniać. Jeden błąd to i tak o dwa za
dużo.
- Harriett, ty
niezmiennie wyglądasz wspaniale – powiedziała sztywno Elizabeth w odpowiedzi.
Nie dostrzegała lekkich sińców pod oczami, nieznacznej niechlujności w ubiorze
oraz koszyka pełnego słodkości. Smutny los Harriett na pewno by jej nie
wzruszył.
- To cudownie znów
spotkać dawne koleżanki! – zawołał Michael z entuzjazmem, obejmując ramionami
je obie. Elizabeth momentalnie się spięła, natomiast Harriett obdarzyła go
zmęczonym uśmiechem. – Nie widzieliśmy się tyle lat! Tyle rzeczy się zmieniło!
Wiedziałaś, Harriett, że Betty została doktorem? Powinniśmy się gdzieś razem spotkać
i pogadać o starych czasach! Przyprowadzę Charlesa...
Michael zauważył, że
Harriett nieznacznie się ożywiła na sam dźwięk jego imienia, Elizabeth wręcz
przeciwnie – spochmurniała jeszcze bardziej. Zacierał w myślach dłonie na
perspektywę tego spotkania. Namówienie Elizabeth mogło nastręczać pewnych
trudności, Harriett mogła mu się do tego przydać.
- Harriett, co ty na to?
- Jestem jak najbardziej
za! – Pod warunkiem, że będzie Charles, dopowiedział sobie w myślach. Czyżby
stara miłość naprawdę nie rdzewiała?
- Chyba nie skorzystam...
- wydukała z siebie Lizzie, wyswabadzając się z objęć Michaela.
- Daj spokój, Liz! Bez
ciebie nie będzie tak fajnie!
Przez chwilę sprawiała
wrażenie, jakby miała ponownie złamać mu nos.
- Pewnie będę musiała
pracować...
- Nie podałem jeszcze
terminu. – Tu cię mam. – Poza tym Dan
chętnie wcześniej cię wypuści z pracy.
- Zobaczę, co da się
zrobić – skapitulowała w końcu.
- Wspaniale, będziemy w
kontakcie.
Gdy wyczerpali temat,
Elizabeth oddaliła się krokiem osoby pokonanej. Michael odprowadził ją
wzrokiem. Mogła pocieszać się myślą, że „pozostanie w kontakcie” będzie mało
wykonalne, lecz Michael wiedział coś, czego ona nie wiedziała – że Drake
Henderson wcale nie zgubił telefonu, okoliczności jego zniknięcia były nieco
inne.
- Elizabeth jest
lekarzem? – spytała Harriett, kierując się do kasy ze swoimi zakupami.
- Cóż, nie do końca... -
rzekł Michael, myślami będąc już przy spotkaniu. Planował urządzić je u Marge,
żeby Lizzie mogła się poczuć bezpiecznie. Należało zrealizować plan jak
najszybciej, by nie miała czasu się rozmyślić czy zorganizować czegoś innego.
Presja, wszystko rozbijało się o to, by Elizabeth pozostawała w ciągłym
stresie.
Komentarze
Prześlij komentarz