XLIV Charles

System wartości osoby idącej u jego boku był mocno zwichrowany. Osoba ta niezwykle szybko pozbyła się złudzeń, tylko w ten sposób zdołała przetrwać w tym okrutnym świecie. Musiała stać się osobą praktyczną, nie interesowały ją niemądre rozrywki i płaskie, pozbawione głębi sprawy. Zawsze sprawiała wrażenie zanurzonej we własnym świecie, żywiącej pogardę dla wszystkiego, co trywialne.
              
Przypadkiem poznał je upodobania biblioteczne. Wpadł na nią w drodze do biblioteki, choć nie było to celowe. Pomagając zebrać książki z ziemi, dostrzegł same poważne tytuły. Nic z literatury młodzieżowej, żadnego głupiego „Zmierzchu”, jedynie nudne antyki polecone przez kogoś z klubu humanistów dowodzonego przez Randy’ego. Gdyby jednak młodzież sięgała po takie książki, mniej by było dorosłych idiotów na tym świecie.

- Stephen ostrzegał mnie, że za jakiś miesiąc można się go spodziewać w Cambridge – rzekł Charles po niezręcznie długiej chwili milczenia.
- Czyżbyś traktował to jak groźbę? – zdumiała się.
- Powiedział to tak, jakby mi groził…
- Nie wierzę ci. Stephen jest nieco nadpobudliwym i zarazem uroczym człowiekiem. Jego bezinteresowny altruizm jest wręcz rozbrajający. Jesteś jego kompletnym przeciwieństwem.

Charles zniósł ten przytyk ze spokojem.
- Na pewno jestem flegmatycznym, nieznośnym orangutanem? - spytał z udawaną powagą.
- Tylko jeśli się nie ogolisz - rzekła, kopiąc kamyk na ścieżce.
- A moja babcia? – Skoro byli przy wygłaszaniu opinii, mógł poznać jej stosunek do jego babci, jego największej obawy, która skutecznie powstrzymywała go przed odnowieniem pewnych kontaktów.
- Sprawia wrażenie surowej i niedostępnej, ale w gruncie rzeczy jest bardzo miła. Posiada w sobie ogromne pokłady cierpliwości, lecz czasami ciężko odgadnąć, o czym myśli...
- Sądzę, że nie jest to typowe tylko dla niej... Odnoszę wrażenie, że moja rodzina lubi cię bardziej niż mnie.
- Jesteś może zazdrosny?
- A powinienem? To Michael jest ekspertem w kradzieżach rodzin.

Nie powinien był tego mówić. A już na pewno nie tak swobodnym tonem. Elizabeth przystanęła, zapewne zastanawiając się nad optymalną opcją - ucieczką lub walką. Wybrała wariant trzeci – zignorowała jego słowa i ruszyła dalej niespiesznie.

- Babcia Darcy dzwoniła do mnie wczoraj. - Charles uniósł brwi, pani Darcy postanowiła łaskawie go ignorować. - Pytała o drogę powrotną i ogóle wrażenia. Zasugerowała, że skoro tak lubisz owce, może powinieneś sobie jakąś sprawić. Zmieści ci się do ogródka.
- Owca zamiast psa? Nie byłoby to jednak nic dziwnego w tych stronach...

Resztę drogi przeszli w milczeniu niezmąconym nawet pojedynczym szczeknięciem Jacka, jakby podświadomie wyczuł, że nastrój zrobił się poważny. Trzymał się nogi swojej pani, wesoło wymachując ogonem. Elizabeth musiała być szczęśliwa, że w końcu miała zwierzę, które mogło czuć się bezpiecznie.

Elizabeth była zwierzęciem nocy, doskonale czuła się w mroku i w samotności. Charles swoją osobą zakłócał ową samotność, lecz nauczyła się go tolerować. Czuł, że jest na dobrej drodze do głębszego porozumienia. Cieszył się nawet najkrótszą chwilą z nią spędzoną, bowiem nawet obserwując ją ukradkiem, poznawał ją coraz lepiej.

Nie była szczególnie rozmowna, a zmuszanie ją do rozmowy jedynie pogorszyłoby sprawę. Czuł się, jakby oswajał dzikie zwierzątko. A przynajmniej półdzikie.

- Czy coś się stało? - spytał, gdy nagle się zatrzymała.
- Twój dom - powiedziała krótko, wskazując ręką na budynek, który mógł tak właśnie nazywać. Nagle rozpoznał okolicę. Jakimś cudem przenieśli się z półdzikiego zagajnika do jego dzielnicy.
- Mój dom - odparł głupio w obliczu oczywistości. - Wejdziesz na herbatę?
- Jest już późno - rzekła twardo, nie patrząc na niego.
- Nie miałabyś chwilki w weekend?
- Mogłabym jakąś wygospodarować.
- Wspaniale, wolałbym znaleźć się z dala od mojego ojca, gdy przyjedzie z dziewczyną.
- Nie unikniesz spotkania.
- Owszem, ale będę odkładał to jak najdłużej się da. A gdy w weekend wymówię się spotkaniem, da mi na jakiś czas spokój, bo będzie myślał, że mam randkę.

Elizabeth skrzywiła się, jakby powiedział coś obrzydliwego.
- Oczywiście to nie będzie randka - powiedział szybko. - Nie mam zamiaru się z niczym zdradzać...
- A jeśli ktoś nas razem przyłapie? - spytała z powątpiewaniem.
- Myślę, że obydwoje mielibyśmy wtedy problem, by sensownie się wytłumaczyć. Wszystko działa w obie strony.

Michael miałby wiele pytań odnośnie jego spotkań z Elizabeth. Dlaczego ciągle przypadkowo na siebie wpadali? Dlaczego umawiali się na herbatkę? Dlaczego zabrał ją do Porthtowan? O ile Michael mógłby podejrzewać go o jakiś misterny plan, o tyle doktor Wright nie bardzo by w to wierzył. Gdyby to wyszło na jaw, doktor na pewno solidnie by go przemaglował, skoro ostatnio przejawiał pewne odstępstwa od normy.

To zupełnie nieracjonalne utrzymywać przyjacielskie - może było to stwierdzenie na wyrost – stosunki z kimś, kogo się dręczyło i poniżało przez całe życie. Gdyby doktor doszedł do wniosku, że jest to przejaw skruchy, Charles miałby jeszcze większe problemy. Jego ojciec nie lubił przejawów słabości.

- Zdaje się, że masz mój numer - stwierdziła Elizabeth na pożegnanie. Charles zrobił niewinną minę. Randy chciał, by pozyskał sam jej numer, ale koniec końców wybłagał go od niego. - Możesz też zadzwonić do mojej sekretarki na uczelni.
- Masz sekretarkę?
- Profesor Henderson skutecznie filtruje wszelkie niepożądane telefony.
- To lepiej zmień ustawienia filtra...
- Zobaczę, co da się zrobić. Dobranoc, Charles.

Obdarzyła go smutnym, zmęczonym uśmiechem z wyczekiwaniem, aż w końcu sobie pójdzie. To nie była zwykła rozmowa, było to jej kolejne małe poświęcenie. Pozornie nieważne, niezauważalne dla zwykłego człowieka. Charles jednak wiedział, jak widzieć niezauważalne i słyszeć niesłyszalne.

Skinął jej na pożegnanie głową i zniknął za drzwiami swego pustego domostwa. W gruncie rzeczy dobrze się stało, że nie zgodziła się do niego przyjść. Listy leżały rozrzucone bezładnie na stole. Na nie było jeszcze za wcześnie.

Komentarze

Popularne posty