XLVII Elizabeth
Atmosfera przy stole
zrobiła się niezwykle gorąca. Paczka Randy’ego zwykła kłócić się ciągle o to samo,
choć nie zdawali sobie z tego sprawy. Lokal Marge wypełnił się po brzegi, jakby
był oazą na ogromnej pustyni.
Elizabeth poczuła, że się
dusi. Na migi dała znać Randy’emu, że musi wyjść do toalety. Podniosła się
szybko z cichym westchnieniem ulgi.
***
Randy skinął głową na
Charlesa, który odprowadzał wzrokiem Elizabeth. Szybko zniknęła w wesołym
tłumie wypełniającym lokal Marge. „No dalej!” ponaglały go zmarszczone brwi
Randalla. Zebrał się w sobie i podążył za Elizabeth, mając nadzieję, że nie narobi
sobie kłopotów.
***
- Więc… Spotkałaś
Harriett? – zagaił Charles, wskazując barmanowi, że zamawia dwie szkockie.
Elizabeth spojrzała na
niego podejrzliwie. Chwyciła pierwszą z brzegu serwetkę i zaczęła ją
metodycznie składać.
- Nie poznała mnie –
przyznała z lekkim zawodem.
- Gdybym nie zastał cię w
domu Randy’ego i na podstawie logicznego rozumowania nie doszedł do tego, że
mam do czynienia z tobą…
- Do czego pijesz?
- Gdybym spotkał cię na
ulicy… albo w markecie… też bym cię nie poznał.
- Harriett mnie nie
poznała, Michael też zawiódł na tym polu, jestem ciekawa swoich rodziców.
- O ile pamiętam,
wynieśli się do Stanów. W zasadzie byliście w tym samym kraju.
- Dość dużym kraju.
Wypiła łyk swojego
drinka, próbując wyobrazić sobie reakcję swoich rodziców na jej widok. Po
ośmiu latach była dla nich zupełnie obcą osobą. Nie po ośmiu, natychmiast
poprawiła się w myślach, odkąd pojawił się Michael.
- Czy skoro tu
przyjechałaś, nie chciałabyś zobaczyć swojej rodziny? – spytał Charles, bawiąc
się wykałaczką.
- Nie mam żadnej rodziny
poza Randym, dobrze o tym wiesz – powiedziała słabym głosem. Rodzice Randy’ego
też nie należeli do wzorowych, dziadkowie byli dla niej tak samo nieistotni jak
rodzice.
- Jeśli poprosisz
Stephena, zgodzi się zostać twoją rodziną – palnął Charles bez zastanowienia. –
Stephen to człowiek, który kocha wszystko i wszystkich – dodał szybko. –
Elizabeth, przestań mordować serwetkę.
- Zrobię z nią to, co
uznam za stosowne.
- Jak wyglądała Harriett?
– Charles zignorował jej opryskliwy ton.
- Jak zwykle, niewiele
się zmieniła. Nieco się postarzała, w końcu minęło osiem lat. Poza tym, że
rzucił ją narzeczony, nadal pozostaję tą samą, śliczną Harriett. Zresztą,
zobaczysz ją na spotkaniu.
- Jakim znowu spotkaniu?
Oglądanie wyrazu
kompletnej konsternacji na twarzy Charlesa sprawiło Elizabeth dziwną
satysfakcję. W końcu istniało coś, czego on nie wiedział. Wiadomość od Michaela
nie była przyjemna, jakimś cudem pozyskał jej numer, a tego nie rozdawała na
prawo i lewo. Podejrzewała, że to miało coś wspólnego z zaginięciem telefonu
Drake’a Hendersona. W wiadomości Michael zaproponował termin – najbliższą
niedzielę – oraz miejsce spotkania – jakąś popularną kawiarnię w mieście.
Wystarczyło jedynie potwierdzić. Gdyby ustalenia jej nie pasowały, Michael był
chętny się dostosować. Żadne ustalenia dotyczące wydarzeń uwzględniających
obecność Michaela jej nie pasowały, lecz nie chciała tego mówić na głos.
Do Charlesa te wieści
jeszcze nie dotarły. Najwidoczniej Michael wykluczył go ze swoich knowań albo
zwyczajnie nie zdążył jeszcze poinformować swojego przyjaciela.
- Nie dostałeś
wiadomości?
- A ty dostałaś? –
Pokazała mu ekran telefonu. – Dałaś mu numer?
- Nie musiałam, sam go
skądś wytrzasnął. Znasz Michaela… Naprawdę cię nie zaprosił?
- Och, na pewno mnie
zaprosił – żachnął się Charles, kłując się w dłoń wykałaczką. – Zaprosił
najpierw ciebie, bowiem jesteś jedyną niepewną w tym całym układzie. Gdybyś
próbowała się wymówić innym terminem, musiał być przygotowany, że będzie musiał
go zmienić. Chce ustalić wszystko z tobą, dopiero później doda całą „otoczkę”.
- Nie rozumiem, dlaczego
się tak wysila…
- Michael zawsze wkłada
wiele wysiłku w osiąganie szczególnych celów.
- A jaki jest jego cel?
- Nie mam zielonego
pojęcia. Tym razem działa solo.
Charles przyjaźnił się z
Michaelem od dzieciństwa, jednakże nie miał żalu do przyjaciela za to, że jest
pomijany w jego wielkich planach. Przeciwnie, w jego głosie pobrzmiewało coś na
kształt ulgi.
- Odpiszesz mu? –
zapytał, opróżniwszy swoją szklankę. – Zgodzisz się na spotkanie?
- Owszem, ponieważ ty też
na nie pójdziesz – powiedziała z mocą. Z całej trójki: Charles, Michael,
Harriett, na chwilę obecną najbardziej ufała temu pierwszemu.
- A jeśli Michael
postanowi mnie pominąć?
- Pójdziesz tam proszony
czy nie.
- Doprawdy?
- Muszę mieć jakieś mięso
do rzucenia na pożarcie rekinowi.
- Doceniam to, naprawdę –
sarknął.
Z zaplecza wyłoniła się
Marge. Spojrzała na Charlesa, potem na Elizabeth i podparła się pod boki.
- Dość tego dobrego! –
stwierdziła zdecydowanym głosem. – Dla was koniec kompotu!
- Marge, wypiliśmy tyle
co nic… - jęknął Charles.
- Nie powiem, kto ma
rumiane policzki i komu świecą się oczęta! Jeszcze troszkę tego nic i znów
będziesz próbował stłuc mi Randy’ego!
- To była jednorazowa
akcja. Przeprosiłem i obiecałem, że się nie powtórzy. Słowa zamierzam
dotrzymać.
Komentarze
Prześlij komentarz