XLIX Elizabeth

Elizabeth nie wiedziała, co powiedzieć. Gwałtowna reakcja Charlesa tak ją zaskoczyła, że zamarła z lekko otwartymi ustami. Jego nastrój zmienił się tak gwałtownie...

- Co mu zrobiłaś? – spytał Matthew.
- Nie jestem pewna, szczerze powiedziawszy.
- Charles to wrażliwa... - zaczął Barry, ale zamilkł, bo zamierzał powiedzieć coś, za co Marge wyszorowałaby mu buzię szarym mydłem. – No co? Mało to płakał tutaj, jaki to on jest biedny i nieszczęśliwy?
- Jest przede wszystkim kretynem – rzekł Matthew filozoficznym tonem. – Jest mężczyzną, powinien wziąć się w garść. Zamiast użalać się nad swoim losem, powinien rozwiązać sprawę raz, a dobrze.
- Żeby to było takie proste – odparł na to Barry. – Ludzie lubią sobie utrudniać rzeczy.
- Zwłaszcza tacy ludzie jak on. Intelektualiści. – Matthew popukał się palcem w skroń.
- Ileż to razy wlazł ci do głowy, zastanawiając się, co o nim sądzisz... Elizabeth to, Elizabeth tamto... Byłaś głównym tematem jego wynurzeń i...

Poszła za przykładem Charlesa i wybiegła z kuchni. Minęła Marge bez słowa i wypadła z lokalu. Zrobiło się jej niedobrze, nie mogła znieść myśli, że przez tyle lat Charles śmiał przychodzić do Marge i żalić się na nią. Nagle to on był tym biednym, poszkodowanym, zasługującym na litość i wszelką atencję. Nawet po jej wyjeździe nie ustawał w wysiłkach, by ukraść jej wszystko. Marge i Randy byli po jego stronie. Nawet Barry i Matthew...

Myślę, że to sprawa wyłącznie między mną a nim.
Elizabeth poddawała w wątpliwość trzeźwość osądów Charlesa. Wypili nieco i to mogło tłumaczyć nieracjonalne zachowanie. Jednak ona też wypiła i nie miała nastroju na podobne nonsensy. Charles mógł się poczuć zagrożony. Konflikt z Michaelem, jeśli takowy rzeczywiście istniał, mógł być dla Charlesa sprawą zbyt wstydliwą, by mówić o niej ot tak, w kuchni, przy Barrym i Matthew Gumowe Ucho.

Zatem dlaczego ja miałbym mówić ci o wszystkim?
Ten argument był jak najbardziej racjonalny, lecz Elizabeth przecież miała opinię nieracjonalnej. Momentalnie pożałowała, że przyszła na to spotkanie i że powzięła postanowienie, że spotka się z Michaelem i Harriett. Znów była sama na polu bitwy, Charles kolejny raz ją zawiódł.

***

Randy odnalazł Elizabeth w salonie. Wpatrywała się w sufit i zapewne liczyła miejsca, w których farba lekko popękała. Nie było to zwyczajne otępienie, gdyż jej oczy poruszały się od punktu do punktu na nierównej powierzchni stropu.

- Mogłaś powiedzieć, że wychodzisz – zauważył Randy, siadając obok niej. – Ile już naliczyłaś?
- Wybacz, źle się poczułam, a nie chciałam psuć wam nastroju – odparła pustym głosem. – Dziewięć.
- Pocieszę cię, mówiąc, że niewiele straciłaś?
Pokręciła przecząco głową.

- Pokłóciłaś się z Charlesem?
- Tak jakby. Obraził się na mnie. Uznał, że jego relacje z Michaelem to nie mój interes.
- Co jest z wami nie tak? – mruknął Randy.
- Tacy już po prostu jesteśmy. Ja nie ufam jemu, on nie ufa mnie. Zaufanie to nie jest coś, co się staje jak za dotknięciem magicznej różdżki.
- Oboje jesteście zbyt dumni, by przyznać się do błędów.

Błędem było pozwolić mu odejść. Błędem było poddać się po wielu nieudanych próbach. Błędem było milczeć, gdy można było krzyczeć. Błędem było uciekać w poszukiwaniu lepszego życia.
- Zaślepia was duma i…
- Sugerujesz, bym wyciągnęła do niego rękę? Jako pierwsza?
- Nie wiem. – Randy wzruszył ramionami. – Boję się was stracić.

Elizabeth uśmiechnęła się smutno. Charles był kimś ważnym dla Randy’ego. Czy tego chciała, czy nie, była skazana na młodego Wrighta. Randy zawsze brał stronę swojej bratanicy, jednak teraz wolał pozostawać na neutralnym gruncie. Randy wyślizgiwał się jej z palców, nie mogła mieć go na wyłączność.

- Kim właściwie jest dla ciebie Charles? – spytała, bojąc się odpowiedzi.
- Zagubionym dzieciakiem, ofiarą manipulacji, przypomnieniem.
- Przypomnieniem?
- Zawsze, gdy patrzyłem na niego, widziałem ciebie. Bardzo często był nieświadomy, że ciągle powraca myślami do ciebie. Nie było cię tu, lecz dzięki niemu czułem twoją obecność.
- To nie ma żadnego sensu, Randy…
- I może gdybym nie był takim głupcem, ty byłabyś moją córką.

Rodzice Elizabeth nie zasługiwali na to miano, sami zresztą nie bardzo się z nim utożsamiali. Powszechnie akceptowano fakt, że Randy pojawiał się na wywiadówkach, chodził z Elizabeth do lekarza, na zakupy i jeździł na wycieczki po najbliższej okolicy. Nikogo nie dziwiło, że wuj pozostawał w tak zażyłej relacji z bratanicą, dopóki nie sprawiali nikomu problemów.

Byli najlepszymi przyjaciółmi, byliby nimi, nawet gdyby nie byli związani więzami krwi, które znaczyły tyle co nic. Elizabeth nie dawała swoim rodzicom powodów do dumy, ich wymagania były zbyt wyśrubowane, choć tak naprawdę w ogóle nie istniały. Jedyne, czego od niej oczekiwali, to bycia jak najmniej widoczną. Równie dobrze mogła umrzeć, mogła się nigdy nie narodzić.

W swojej rozpaczy posunęła się nawet do próby samobójczej. W szpitalu ledwo ją uratowali. Randy miał wiele powodów, by się na nią złościć, w końcu uważał ją za rozsądniejszą dziewczynę. Sam miał na tyle dużo rozsądku, by wiedzieć, że było to po prostu wołanie o pomoc. Randy istniał tylko po to, by jej pomóc, natomiast Elizabeth istniała tylko dzięki temu, że jej pomógł. Jedno bez drugiego było po prostu niepełne. Poczucie niepełności było jednym z czynników, które sprawiły, że Elizabeth powróciła do Cambridge.

Przy Randym, który dołączył do niej w liczeniu pęknięć w suficie, czuła się jak w domu. Jego dom był jednym z niewielu bezpiecznych miejsc. Tu się wychowała, przeczytała dziesiątki książek, przesiadując do późna w salonie, rozwiązała setki zadań, przygotowując się do egzaminów, które zdała najlepiej w swojej szkole ku zaskoczeniu wszystkich.

Nagle zaczęła sobie wyrzucać, że niepotrzebnie uciekła z kraju. Gdyby się postarała, znalazłaby sposób na Michaela, być może jej życie nieco by się wyprostowało. Miała tu kilku sojuszników, którzy na pewno by jej pomogli, gdyby odważyła się znów walczyć. Zmarnowała kilka ładnych lat.

- Cieszę się, że znów tu jestem – stwierdziła szczerze, ocierając łzy z kącików oczu. – Żałuję, że wyjechałam.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo samotny się czułem – powiedział Randy z lekkim wyrzutem w głosie.
- Rozumiem, że zaraz powiesz, że to było bardzo egoistyczne z mojej strony.
- Nie kopie się leżącego.
- To kwestia umowna.
- Zdecydowanie za rzadko ci mówiłam, że cię kocham, Randy.
- Niektórych rzeczy nie musisz mi mówić. Są oczywiste.

Znów była małą Elizabeth, która przyszła pożalić się na Michaela i Charlesa. Randy pogładził ją po głowie, aż się uspokoiła i przeszła jej cała złość. Wiedział, że gromadziła ją w sobie i przemieniała w żal, zatem wynajdywał jej zajęcia, by odwrócić jej uwagę od ponurych myśli. Jako historyk zajmujący się literaturą, podsuwał jej rozmaite książki, dzięki którym przenosiła się do innych światów.

Tym razem nie było pogadanki, śmiesznej opowieści czy nowej książki pachnącej starością. Był dom, przygarnięty pies pogrążony we śnie i przygarnięta dziewczynka uwięziona w klatce wspomnień.


Komentarze

Popularne posty