LI Elizabeth
Twój wróg żywi się twoim strachem -
tłumaczyła babcia Darcy. - Jeśli mu pokażesz, że się go boisz, tylko sprawisz
mu satysfakcję. Najważniejsze to nie dać mu tej satysfakcji. Musisz przybrać
odpowiednią pozę i choćbyś się miała trząść ze strachu, rób to wewnętrznie.
Kamienna twarz, chłód w obejściu, pozorna uprzejmość, to narzędzia twardej
kobiety. Pomyśl sobie, jak to go będzie spalało! Będzie chciał sprawić ci
przykrość, zranić cię, zirytować, a ty odpowiesz mu uprzejmym uśmiechem
prawdziwej damy.
***
Babcia Darcy
miała szczególne podejście do życia. Elizabeth ufała jej w tym względzie, w
końcu kiedyś musiała radzić sobie z doktorem Wrightem, a ten znajdował się w
tym samym katalogu co Michael.
Udawanie
chłodnej obojętności nie było łatwe, lecz Michael powoli zaczynał pokazywać irytację.
W dodatku nie było z nimi nikogo, kto mógłby mu przyklaskiwać. Ciekawe, co też
zatrzymało Charlesa. Najpewniej myśl o spotkaniu się z Harriett opóźniła jego
wyjście z domu.
Michael był
w samym środku opowieści o tym, jak to ojciec Elizabeth przekazał wszystkie
dobra w Anglii Michaelowi, który później przybrał nazwisko Blackwood, gdy do
kawiarni weszła Harriett, ściskając wymięte ulotki w dłoni.
- Nareszcie,
Harriett! – wykrzyknął Michael. – Już się obawialiśmy, że coś ci się stało!
- Dostałam
mandat i musiałam się wykłócić o swoje – rzekła Harriett, machnąwszy niedbale
ręką. Elizabeth nie podobało się, że Michael używał liczby mnogiej. – Charlesa
jeszcze nie ma?
- Jest w
drodze – skłamał gładko Michael. Elizabeth znała go zbyt dobrze, by przeoczyć subtelne
drgnięcie prawej brwi.
Elizabeth
nie miała złudzeń, że Harriett była tu tylko dla Charlesa, a Michael dla niej.
Dla kogo przyszedł Charles? Dla kogo przyszła ona sama? Charles pojawił się
zaraz po Harriett. Przywitał się z nią gorąco, jako że nie widzieli się dobre
osiem lat. Kobieta zarzuciła ramiona na szyję mężczyzny i wyściskała go
serdecznie.
- Elizabeth
– rzucił oschle młody Wright w jej kierunku.
- Charles –
odparła równie sucho, pragnąc mieć cały ten cyrk już dawno za sobą.
- Widzę, że
nadal za sobą nie przepadacie – zauważył nie bez satysfakcji Michael. Gdyby
tylko wiedział, że jeszcze niedawno to stwierdzenie było nieco dalekie od
prawdy. Genialny Charles jednak zrujnował ich rozejm, co uczyniło go jedynie
opcją tymczasową bez możliwości do ponownego wprowadzenia.
Naprawdę
myślała o tym, by zepchnąć na bok dawne niesnaski. Chciała mu dać szansę, a
pośrednio chciała dać szansę sobie – szansę na normalne życie. Niestety jej
osoba miała kilka poważnych wad. Po pierwsze: była nieufna. Obdarzenie nowej
osoby zaufaniem było dla niej wysiłkiem, obdarzenie zaufaniem dręczyciela z
przeszłości – niewyobrażalnym kosztem. Po drugie: łatwo się zrażała. Nie była
typem, który po kolejnym niepowodzeniu się podnosił i dalej szedł w zaparte.
Ona po prostu odnajdywała inną drogę lub rezygnowała z dalszych starań. Duch
rywalizacji nigdy jej nie nawiedził.
Cóż, Charles
ponownie ją do siebie zraził i wyglądało na to, że nie uda mu się niczego
naprawić – to była jej trzecia wada: długo chowała urazę. Trzeba było przebić
się do wąskiego kręgu osób drogich jej sercu, by żywić chociaż cień nadziei na
to, że uraza utrzymywać się będzie jedynie dniami, nie zaś miesiącami lub też
latami.
Można było
powiedzieć, że takie usposobienie nie zaskarbi jej wielu przyjaciół. Elizabeth
jednak nie musiała kochać wszystkich i nie musiała być przez wszystkich
kochana.
- Nie
przepadamy, to chyba mało powiedziane – sarknęła Elizabeth. Charles nieznacznie
drgnął. Czy czuł wyrzuty sumienia z powodu zaprzepaszczonej szansy? W końcu
pojechała z nim do Porthtowan, było całkiem miło, mogli ze sobą normalnie
rozmawiać...
Najwyraźniej
było jej zwyczajnie żal. Pomijając kilka epizodów, miło spędziła tam czas.
Gdyby udało im się to kontynuować w Cambridge...
- Zamówić ci
coś, Harriett? – spytał Charles, po czym zniknął gdzieś w okolicach baru.
- Lizzie,
wyglądasz cudownie – powiedziała uprzejmie Harriett.
- Zupełnie
jak nie ona, prawda? – Elizabeth postanowiła przemilczeć ten przytyk ze strony
Michaela.
Poprzeciskali
się nieco między sobą, by w końcu uzyskać stan względnej równowagi. Michael nie
odstępował Elizabeth na krok, Charles znajdował się po drugiej stronie stołu.
Skupiał całą swoją uwagę na Harriett, jakby chciał zrobić na złość Elizabeth.
- Opowiedz
nam, co też ostatnio porabiałaś – rzekł Michael, rozsiadając się wygodniej na
kanapie. Zarzucił ramiona na oparcie kanapy, niebezpiecznie blisko pleców
Elizabeth. Wszyscy skupili się na Harriett, która tylko sprawiała wrażenie
zagubionej. Gdy tylko jednak otworzyła usta, wylał się z nich potok słów. Po
prostu czekała na to, by komuś się zwierzyć.
Opowieść
Harriett obfitowała w epitety i kwieciste wykrzykniki. Zawsze miała wiele do
powiedzenia, sprawiała wtedy wrażenie osoby pewnej siebie. Potrafiła przegadać
absolutnie każdego - rozszczekaną rówieśniczkę, nauczyciela, komentatora
sportowego. Harriett była wspaniałą osobą, jeśli nastawiało się jedynie na
słuchanie. Jeśli ktokolwiek szukał u niej porady, mógł się zawieść, bo rozmowa
zawsze orbitowała wokół jej gadatliwej osoby.
Wspaniale
się złożyło, że Harriett przejęła cały ciężar spotkania na siebie.
Komentarze
Prześlij komentarz