XLVI Randy
- Gdybym miał być
szczery...
- Nie jestem pewien, czy
chcemy słyszeć o twojej szczerości...
Randy pociągnął łyk piwa,
po czym uśmiechnął się krzywo. Charles parsknął śmiechem, zajadając się
orzeszkami. Randall potrafił być czasami naprawdę niemiły. Peter Ravensdale
zdał sprawozdanie ze swoich zakupów. Wynikało z tego, że kupił masło, mleko,
spotkał Michaela, cofnął się po cukier, a koniec końców zapomniał kupić jajka.
- Peter, jeśli miałbym
być szczery, nie powinieneś jeść tyle jajek – mruknął profesor Henderson
uszczypliwie. – To źle wpływa na poziom cholesterolu.
- Czy nikogo nie
obchodzi, że był tam Michael? – jęknął Peter.
- Nie będzie przecież
jeździł na drugi koniec miasta, byleby tylko nie spotkać cię w markecie. To
niedorzeczne - odparł na to John Pine.
- Niedługo to Elizabeth
będzie wyczyniała takie pielgrzymki, żeby uniknąć spotkania z nim – rzucił
Drake.
- Już nie róbcie z niej
takiej dzikuski... – westchnął Charles.
- Charles-poskramiacz
przemówił! – Drake klepnął go mocno w plecy. – No, powiedz nam, jak podchodzić
do takich tematów!
- Drake, klepnij mnie tak
jeszcze raz, a ci oddam i to nie w plecy. -–Drake uniósł dłonie w obronnym
geście.
- Dzieci... - burknął
Anthony Scott.
Zanim doszło do
poważniejszych rękoczynów, pojawiła się Elizabeth. Randy spojrzał na swoją
bratanicę i niemal natychmiast przeniósł wzrok na Charlesa. Cały świat zastygł
na chwilę, jakby ktoś zrobił zdjęcie.
Elizabeth przyszła prosto
z pracy, lekko się spóźniła. Nie lubiła się spóźniać, zatem pędziła, ile sił w
nogach. Włosy miała w lekkim nieładzie, a policzki nieco zarumienione. Charles
wiedział, że Elizabeth się pojawi, lecz był zaskoczony, jakby nikt nie
oczekiwał jej udziału w piątkowym spotkaniu u Marge. Zastygł z ręką utkwioną w
miseczce z orzeszkami, a na jego twarzy powolnie wykwitał uśmiech.
- Drake naświnił w
laboratorium i ktoś musiał posprzątać – wysapała Elizabeth, gdy czas wrócił na
swoje dawne tory.
- Ponieważ nie ułożyłem
pipet w kolejności od najmniejszej do największej. – Młody Henderson wydął
policzki. – Pilnuje porządku gorzej niż moja matka.
- Nadal mieszkasz ze
swoją rodzicielką?
- Nic z tych rzeczy!
Jestem już w pełni samodzielny!
- Poza momentami, gdy nie
wiesz, jak obsłużyć spektrofotometr i muszę odwalać za ciebie całą robotę.
Randy wskazał jej
dostępne wolne miejsca przy stoliku i oczywiście wybrała to obok Petera, choć
to obok Charlesa wyglądało na przytulniejsze.
- Podobno był jakiś
wypadek na uniwersytecie, przyjechała nawet karetka – powiedziała Elizabeth,
zająwszy miejsce. Musiała poczekać, aż Marge załatwi sprawę z kucharzem, by
mogła złożyć zamówienie.
- Stary Lembowski znów
miał atak serca – rzekł Dan, który był na bieżąco ze wszelkimi nowinkami
uczelnianymi, niekoniecznie naukowymi. – Mówiłem mu, żeby dał sobie spokój...
Na szczęście prowadził wykład.
- Na szczęście? - zdumiał
się John.
- No wiesz, banda
dzieciaków nie może nagle odwrócić głów i udawać, że nic się nie dzieje, gdy
ich wykładowca schodzi z tego świata.
- Zapewne wszyscy się
rzucili, żeby mu pomóc, cała grupa ponad stu studentów...
- My to mamy pecha –
stwierdził Randy. – Banda humanistów, psycholog i trzech biologów molekularnych.
Żadnej specjalizacji ratującej życie, bez urazy, Charles.
- C-co? – Charles wracał
ze swojej krainy snów i nie do końca rejestrował bieżące wydarzenia.
Randy nie powinien nawet
myśleć o jakimkolwiek prognozowaniu, aczkolwiek uważał, że sprawy układały się
co najmniej pomyślnie. Elizabeth uprzejmie ignorowała obecność Charlesa przy
stole, z mocnej antypatii przeszła jednak na swobodną neutralność. Ciężko
natomiast było poznać młodego Wrighta. Wytracił gdzieś swoją nonszalancję,
skulił się nieco i skupił całkowicie na orzeszkach.
- Ziemia do Charlesa! –
zawołał Randall. Marge obdarzyła wszystkich swoim promiennym uśmiechem, który
znacząco powiększył się na widok Elizabeth. – Marge, kochaniutka, weźmiemy to
co zawsze.
- Nie zauważylibyście,
gdybym podała wam coś innego – odparła kobieta. – Czyli to, co zawsze, dla
Elizabeth kompot, a dla Charlesa orzeszki. – Charles nie zareagował.
- Nasze małe autystyczne
dziecko. Nie zwracaj na niego uwagi.
Marge skinęła głową i
zniknęła na zapleczu, by podręczyć swoich kucharzy.
- Kompot? – spytał
szeptem Ravensdale Elizabeth. – Powinnaś napić się czegoś mocniejszego.
Elizabeth zrobiła
niewinną minę, gdy Marge przyniosła jej szklankę szkockiej z lodem. Marge
nakablowała Randy’emu odnośnie drinków. Oboje jego podopiecznych sięgało po
mocniejsze napitki w momentach stresujących.
- Jak poszło spotkanie z
Michaelem w markecie? – ciągnął Peter. Elizabeth zamrugała ze zdumieniem.
- Śledzisz mnie?
- Wcale cię nie śledzę.
Po prostu też tam byłem.
- I Harriett też tam była.
Charles poderwał głowę,
gdy usłyszał imię swojej dziewczyny z czasów liceum. Randy wiedział, że był to
zamknięty rozdział życia młodego Wrighta, który niespodziewanie otworzył się
sam z siebie. Pojawienie się Marge i jedzenia, a przede wszystkim większej
ilości piwa, skutecznie usunęło w cień kwestię Michaela i Harriett. Nie mogło
się obyć bez standardowego pojedynku Ravensdale vs Pine. Randy postanowił tym
razem nie interweniować. Podczas gdy Anthony i obaj Hendersonowie dali się
ponieść biesiadnemu nastrojowi, Randy słuchał ich jednym uchem, drugim nie
słuchał niczego, za to obojgiem oczu obserwował Elizabeth i Charlesa.
Bratanica Randalla
przysłuchiwała się Peterowi, obracając pustą szklankę w dłoniach, Charles
przyglądał się jej z ponurym wyrazem twarzy. Randy dawał mu dyskretne sygnały,
by może się przesiadł i zagaił rozmowę, lecz pod tym względem Charles był dość
tępy. Bądź zbyt tchórzliwy.
„Nastraszyliśmy ostatnio
Charlesa”, tyle otrzymał ostatnimi czasy Randy w ramach szczerych sprawozdań.
Elizabeth nawet słowem się nie zająknęła o Michaelu, po prostu stała się
jeszcze bardziej ponura. Randy’ego martwiło to, że nie dzieliła się z nim
swoimi problemami. Gdy była młodsza, pewne rzeczy były łatwiejsze.
Komentarze
Prześlij komentarz