LVI Randy
Randy
zamartwiał się cały wieczór, gdy nie otrzymał żadnej odpowiedzi od
siostrzenicy. Został uprzedzony, że wybiera się na spotkanie z Michaelem,
jednak nie wierzył, że mogło trwać aż do zmierzchu. Obawiał się, że coś się
stało, bowiem Elizabeth dbała o to, by Randy nie zamartwiał się niepotrzebnie.
Bił się z
myślami, czy do niej nie zadzwonić, z drugiej strony nie chciał wyjść na
nadopiekuńczego czy wręcz zaborczego. Elizabeth była już dorosła i nie musiała
się spowiadać z każdego posunięcia. Potem zastanawiał się, czy nie wybadać
sytuacji poprzez Charlesa, który również miał się pojawić na spotkaniu.
Porzucił ten zamysł, by Charles nie myślał, że Randy interesuje się nim jedynie
przez wzgląd na Elizabeth.
Musiał zatem
uzbroić się w cierpliwość i mieć nadzieję, że Elizabeth wróci cała i zdrowa do
domu.
W nocy nie
mógł zasnąć. Męczył się myślami o tym, jak to będzie, gdy Elizabeth się od
niego wyprowadzi. Jakby to było, gdyby zaczęła się z kimś spotykać? Czy przyprowadziłaby
kiedyś do domu jakiegoś chłopca? Jakiś Steve czy inny Tony zasiądzie przy jego
stole przy obiedzie i zacznie opowiadać o sobie, a Randy będzie musiał słuchać
tego egocentrycznego wywodu.
Był za stary
na nowości. Nie poznawał już zbyt wielu nowych ludzi, a przynajmniej nie chciał
z owymi ludźmi nawiązywać bliższej znajomości. Miał swoje kółko wzajemnej
adoracji, znali się od wielu lat i nauczyli się tolerować pewne niedogodności.
Tylko pomyśleć, że teraz mógłby pojawić się jakiś jegomość, który wkroczyłby na
niepodzielne terytorium Randy’ego i zacząłby się rządzić. Randy musiałby się
nauczyć, co jegomość lubi, czego nie lubi, musiałby się pogodzić z tym, że
jegomość jest lepszy od niego w pracach manualnych i w kuchni, bo może się
okazać, że wybranek Elizabeth będzie umiał zrobić coś poza zapiekanką. Na pewno
coś wyszukanego.
Elizabeth
będzie spędzała więcej czasu z owym jegomościem, a mniej z Randym. Być może już
nie będzie zainteresowana piątkowymi spotkaniami u Marge, a może będzie
przychodziła ze swoim wybrankiem i spotkania stracą swój dawny charakter. A
jeśli postanowią się wynieść z Cambridge? Wszystko to było tak dołujące i tym
bardziej nie mógł zasnąć.
Był
zmęczony, lecz sen nie nadchodził. Wyskoczył zatem z łóżka, gdy posłyszał ciche
piszczenie Jacka. Oby to nie był włamywacz, pomyślał Randall, schodząc na dół.
Przyczyna zamieszania była jednak bardzo prozaiczna i sprawiła Randy’emu
niewysłowioną ulgę.
- Już się
martwiłem, że porwali cię kosmici – westchnął, próbując uspokoić psa. – Gdzieś
ty się podziewała?
-
Wyskoczyłam po bułki, mój drogi – odparła Elizabeth zmęczonym głosem. Miała
brzydkie sińce pod oczami, a jej włosy dalekie były od jakiegokolwiek ładu.
- A mi się
wydaje, że nie wróciłaś na noc do domu…
- Nie
poszłam zrobić niczego głupiego, bo na pewno to ci przyszło na myśl, jako
pierwsze. Przyznam, sposobność spędzenia odrobiny czasu z Michaelem nie była
niczym przyjemnym, ale żeby od razy coś sobie robić?
Randy wydął
policzki, wciskając dłonie głębiej w kieszenie szlafroka. Elizabeth posłała mu
rozbawione spojrzenie i skierowała się do kuchni. Zachowywała się normalnie,
jakby dopiero co wstała i szykowała się do pracy. Z tą różnicą, że nie wróciła
na noc do domu.
- Moja droga
panno, czekam na wyjaśnienia – powiedział twardo, lecz ciężko mu było zachować
swoją zwyczajową szorstkość w obliczu gorącej kawy i marmolady pomarańczowej. – Jeśli mi zaraz
powiesz, że znalazłaś sobie jakiegoś chłopca i ukrywałaś to przede mną…
- Mnie to
chyba nie grozi – zaśmiała się Elizabeth.
- A to niby
dlaczego?
- Ponieważ
jedynym mężczyzną, którego kocham, jest Randall Blackwood.
Musiał
przyznać, że po raz kolejny dał się złapać na starą sztuczkę. Cóż mógł
poradzić, gdy byli dla siebie w zasadzie wszystkim, a cała reszta nie miała
znaczenia?
- Ciekawość
aż cię zżera, wuju – zauważyła Elizabeth. Posiadała doskonały zmysł
obserwatorski i choć rzadko dzieliła się swoimi spostrzeżeniami, to było jak
najbardziej celne. – Powinnam chyba zacząć od początku.
- Tylko nie
mów, że na początku była ciemność…
Elizabeth
parsknęła śmiechem.
- Na
początku był Michael…
Podzieliła
się z nim wszystkimi swoimi obawami dotyczącymi spotkania z dawnym wrogiem,
jego giermkiem i Harriett. Było ich całkiem sporo, a przecież było to tylko
małe spotkanie towarzyskie. Elizabeth obawiała się zachowania Michaela,
podejrzewała, że nie stracił nic z dawnej złośliwości, lecz zachowywał się
podejrzanie spokojnie. Innym znakiem zapytania był Charles. Czy na pewno udało
mu się wydostać spod wpływu Michaela? Dużą niewiadomą stanowiła także Harriett,
której nigdy dobrze nie poznała.
- O ile mi
wiadomo, to zamknięty temat – napomknął Randy niefrasobliwie.
- Zamknięty
dla kogo?
- No wiesz,
dla Charlesa. Wyznał mi kiedyś, że żałuje pewnych rzeczy. Głównie swojego
związku z Harriett.
- Który
zakończył w tchórzliwy sposób. Wiedziałeś, że przestraszył się jej poważnych
planów?
- Harriett
już tak chyba ma, prawda?
- Zawsze
lubiła naginać rzeczywistość do własnych wyobrażeń.
- Gdzie
właściwie się podziewałaś?
-
Pojechaliśmy z Charlesem nad morze.
Randy
zastygł z filiżanką w połowie drogi do ust. Spontaniczność nie leżała w naturze
Charlesa ani tym bardziej Elizabeth. Nad morze jeździ się raczej przy ładnej
pogodzie, a o taką było ostatnio trudno. A już na pewno nie jeździło się nad
morze późnym wieczorem.
- Gdzie
dokładnie byliście?
- Nie
pamiętam nazwy miejscowości, możliwe, że nawet jej nie dostrzegłam –
powiedziała Elizabeth z zadziwiającą szczerością.
- To Charles
wpadł na ten genialny pomysł? – Randy obiecał sobie, że powie młodemu Wrightowi,
co myśli o takich wyprawach.
- Pragnę
nadmienić, że nie oponowałam, więc niejako jestem wspólniczką w zbrodni.
- Zupełnie
cię nie poznaję, Elizabeth… Jesteś jakaś taka…
- Wierz mi,
ja również siebie nie poznaję. Nie panuję już nad sobą. Raz jestem przygnębiona,
a gdy powinnam padać z nóg po nieprzespanej nocy…
- Jest na to
proste określenie, jesteś zwyczajnie szczęśliwa.
Elizabeth
spojrzała na niego z zaskoczeniem.
- Nie w tym
sensie, Randy… - westchnęła. Randy nie chciał wnikać, jaki miałby być sens tego
wszystkiego, dla niego liczył się efekt, a był on taki, że
jego bratanica była szczęśliwa. – I żeby nie było, Charles nie ma z tym nic
wspólnego.
Randy uważał,
że Charles miał z tym bardzo dużo wspólnego. Tym bardziej należała mu się poważna
rozmowa. Cała sprawa z Elizabeth była niezwykle krucha i niezależnie od zamiarów
młodego Wrighta lepiej, by miał się na baczności. Jeśli jeszcze kiedykolwiek skrzywdzi
Elizabeth, Randy nie będzie miał dla niego litości. Poprzysiągł sobie, że będzie
go baczniej obserwować.
- Skoro tak twierdzisz…
- westchnął Randy i popił swoje czarne myśli kawą. – Powinnaś się położyć.
- Zważywszy,
że niedługo zaczynam pracę, byłoby to cokolwiek nierozsądne. Ogarnę się i skorzystam
z mojego dobrego humoru. Na jakiś czas wystarczy mi radosnych wycieczek.
Komentarze
Prześlij komentarz