LXXIX Charles
Pokiwał
głową, czując, jak ciepłe macki bólu rozchodzą się po jego twarzy. Elizabeth
naruszyła delikatną konstrukcję nasady jego nosa. Krew spływała mu po ustach na
brodę. Otarł ją niedbale dłonią, pozostawiając na jej wierzchu szkarłatną smugę.
Zasłużył
sobie, wiedział to aż za dobrze. Zachował się jak kompletny dupek, co
sprowokowało tę gwałtowną reakcję. Na własnym nosie przekonał się, ile miała w
sobie siły. W jej oczach widział, że przeraziła ją ta gwałtowność, strach
szybko zastąpiła wściekłość.
- Rozumiem –
odpowiedział pokornie. Elizabeth tupnęła nogą.
- Idź do
domu i zrób sobie okład z mrożonego groszku, kretynie – warknęła na odchodnym.
Nie mógł się
na nią złościć, przeciwnie – w jakiś przedziwny sposób bawiła go cała sytuacja.
Gwałtowność Elizabeth była rozczulająca, cała jej dezorientacja oraz gniew,
który miał wszystko zamaskować. Cios w nos był kwintesencją jej bezradności i
jednocześnie niezwykłym przejawem jej siły. Michael już się o niej przekonał, a
teraz Charles powielał schemat.
Nie chciało
mu się szukać mrożonek w domu, zresztą miał nadzieję, że jego żałosny widok
skłoni Elizabeth do przyjęcia jego przeprosin. Jego niedawne słowa paliły go
poczuciem winy, zachował się jak rasowy dupek.
Na jego
widok Randy parsknął śmiechem i przepuścił go w drzwiach.
- Jest
naprawdę zła, wygłosiła niezłą tyradę – dodał, wspinając się po schodach do
swojego pokoju. – Krzycz, gdybyś potrzebował ratunku. I trzymaj się z dala od
noży.
Elizabeth
stała w kuchni oparta o kontuar i w milczeniu popijała herbatę. Na widok
Charlesa uśmiechnęła się krzywo, lecz nic poza tym.
- Chciałem
cię przeprosić – powiedział prosto z mostu, chcąc jak najszybciej zrzucić
ciężar winy.
- Randy
wspomniał coś o nożach? – odparła Elizabeth, unosząc jedną brew.
- Elizabeth…
- Jak nadal
będziesz tak przeciekał, będziesz musiał umyć podłogę.
Westchnęła
cicho, odstawiła filiżankę i urwała kawałek ręcznika papierowego. Podeszła do
Charlesa i otarła dolną połowę twarzy z krwi. Robiła to powoli i niezwykle
ostrożnie. Gdy skończyła, wyrzuciła ręcznik do kosza i podała mu z zamrażarki
torebkę z mrożonym szpinakiem.
- Przyłóż
sobie do nosa, żeby zwęzić naczynia krwionośne. – Metodycznie unikała jego
spojrzenia, a po wszystkim usiadła przy kuchennym stole i podparła dłonią brodę.
Jeszcze nigdy tak bardzo nie pragnął, by zaszczyciła go swoim spojrzeniem.
- Uraziłem
cię – stwierdził z żalem w głosie.
- Zapomnij o
tym – rzuciła krótko. – Zapomnij o wszystkim. W końcu wrócił dawny Charlie.
- Żałuję
tego, co powiedziałem. W jaki sposób to powiedziałem.
- Charlie
nigdy nie żałował swoich złośliwości. – Bolało go, że wyrzuciła do kosza
ostatnie tygodnie, podczas których zawiązała się między nimi nić przyjaźni. –
Teraz obydwaj możecie poszczycić się złamanymi nosami.
- Elizabeth,
jest mi naprawdę przykro…
- Myślę o
tym coraz częściej. O tym, co tak napawa cię wstrętem – dodała, gdy nie
zrozumiał do czego pije. – Moje zasoby się kurczą i być może wkrótce całkowicie
się wyczerpią. Dzięki twoim staraniom może to nastąpić całkiem niedługo.
Charles
przypadł do niej i złożył dłonie na jej kolanach, wzrokiem błagając o
wybaczenie. Stracił już matkę, nie mógł stracić i jej. Nigdy by sobie tego nie
wybaczył. Na tym świecie żyło również kilka osób, które by mu tego nie
wybaczyły.
-
Przyrzekam, że to już nigdy się nie powtórzy! – załkał do jej kolan, lecz nie
otrzymał żadnej odpowiedzi. Elizabeth była nieporuszona.
Nagle poczuł
delikatny dotyk na skórze głowy. Wplotła palce w jego włosy i z dziwną dla niej
czułością go pogładziła. Uniósł głowę, by ujrzeć jej zachmurzoną twarz. Teraz
widniało na niej coś jeszcze.
- Jesteśmy
jeszcze tacy młodzi – powiedziała ze smutkiem. – A ja czuję się, jakbym była
już starowinką. – Musnęła kciukiem jego policzek. – Jestem taka… zmęczona.
„Nie
powinnaś tak mówić”, cisnęło mu się na usta, lecz z jakiegoś powodu nie
powiedział tego. Jej smutny uśmiech, zmęczona twarz z cieniami pod oczami,
przypominały mu matkę w chwilach, gdy ojciec znów tracił nad sobą panowanie.
Wcześniej nie wiedział, jak bliska była załamania, choć trzymała się życia
nader mocno. Robiła to tylko dla niego. Co powstrzymywało Elizabeth? W jego
głowie pojawiła się śmiała i nieco egoistyczna myśl, w zasadzie jej zalążek, że
może to ona miał w tym jakiś udział. Zdecydowanie zbyt szybko, biorąc pod uwagę
ogrom czasu dręczenia i upokarzania, przekonała się do niego, dała mu drugą
szansę i obdarzyła przyjacielskimi względami, czego nie uczyniła wobec
Michaela, choć też się o to starał.
-
Oświadczasz się jej? – spytał z przekąsem Randy zwabiony niepokojącą ciszą. –
Powinieneś był najpierw spytać mnie o zgodę.
- Jesteś
taki staromodny – stwierdził Charles, gwałtownie zrywając się na nogi.
- Randy,
niestety taki jest – rzuciła z rozbawieniem Elizabeth, by zamaskować wszystkie
poprzednie uczucia. – Za dużo przesiaduje z tymi swoimi książkami.
Charles
przyłożył szpinak do twarzy, starając się ukryć zakłopotanie. Z boku sytuacja
mogła wyglądać cokolwiek jednoznacznie. Randy nie wyglądał jednak na
rozgniewanego – przeciwnie po cichu im sprzyjał w każdym możliwym aspekcie.
- Dzięki
temu odnajduję spokój i nie biję owłosionych chłopców po twarzach – rzekł
Randall z krzywym uśmieszkiem.
- Wpadłem na
drzewo – powiedział szybko Charles.
- Chyba
doznałeś wstrząśnienia mózgu, skoro nie odróżniasz mojej pięści od drzewa. – Elizabeth
podniosła się z krzesła.
- Próbowałem
ratować sytuację…
- Przede mną
nie musisz – zauważył Randy. – Prędzej czy później wszystkiego bym się
wywiedział. Swoją drogą: na pewno zasłużyłeś.
Randall
oznajmił, że wybiera się do Dana w jakiejś ważnej sprawie, która mogły być
prozaiczne ploteczki. Jeśli ktokolwiek twierdzi, że faceci nie plotkują, jest w
dużym błędzie. Charles niejednokrotnie tego doświadczył podczas piątkowych
spotkań przy piwie. Panowie również odczuwali potrzebę zaspokojenia własnej ciekawości
i pod tym względem nie różnili się wiele od kobiet.
- Jutro już
pół Cambridge będzie widziało, że oberwałem w twarz – mruknął Charles, gdy
Randy zatrzasnął ostentacyjnie drzwi.
- Michael
też dostał ode mnie. Mam na koncie już dwa nosy – odparła Elizabeth z lekką
dumą w głosie.
- Zapisz się
może na jakieś treningi, co?
- Wtedy
byłabym jeszcze skuteczniejsza, mój drogi Charlesie. Chciałbyś tego?
- Weźmiesz
mnie za szaleńca, ale tak.
Nie mógł
wyglądać poważnie z sinym nosem, z torebką mrożonego szpinaku, z resztkami krwi
w brodzie, z krwawą smugą na dłoni, w jaskrawej koszulce do biegania.
- Nie jesteś
szalony, lecz zwyczajnie głupi – podsumowała Elizabeth, podając Charlesowi
filiżankę z herbatą.
- To, że nie
mam doktoratu, nie znaczy, że możesz mnie dyskryminować.
- Nie
wszyscy ludzie z doktoratem są mądrzy.
Szpinak się
rozmroził, więc odrzucił go na bok. Na chwilę wyobraził sobie Elizabeth z
rękawicami bokserskimi okładającą bezlitośnie Michaela. Uśmiechnął się do
siebie. Osobiście nie sądził, by Elizabeth była zdolna do złamania komukolwiek
czegokolwiek poza nosem i może sercem, ale to drugie dotyczyło tylko samego
Charlesa.
- Rozumiem,
że pijesz do mojego ojca?
- Twój
ojciec zapewne znalazł swój doktorat w paczce chipsów – mruknęła Elizabeth, po
czym poparzyła sobie czubek języka.
- Tak,
podejrzewam, że to całkiem możliwe. Albo gorzej, po prostu przykleił mu się do
podeszwy buta!
- Zoe
jeszcze nie wie, z kim ma do czynienia.
- Niestety
to prawda. Obawiam się jednak, że nie możemy nic z tym zrobić.
- Jesteś
synem swojego ojca…
- …I dlatego
nie mam najmniejszego zamiaru interweniować. Zoe jest dorosła i sama się
przekona, że mój ojczulek nie jest wzorem cnót.
- Myślisz,
że wie, co przytrafiło się twojej matce?
- Wątpię. O
tym też nie mam zamiaru jej informować. Mój ojciec ma teraz swoje życie i nie
chcę się w nie mieszać. O mojej matce wiesz tylko ty i lepiej, żeby tak
zostało.
Obydwoje
byli zmęczeni tym dniem i choć Charles pragnął pozostać w jej towarzystwie
najdłużej, jak tylko mógł, w końcu stanął przed perspektywą powrotu do domu.
Przytulił ją na pożegnanie nieco mocniej, niż zamierzał. Na szczęście nie
dostał za to w twarz.
- Miłych
snów, mój drogi Charlesie – rzuciła na odchodnym, uśmiechając się pogodnie.
Wierz mi,
będą miłe.
Komentarze
Prześlij komentarz