LXXV Elizabeth

- Elizabeth! – Znajomy głos wyrwał ją z głębokiej zadumy. W popołudniowym zamieszaniu na dworcu miała problem ze zidentyfikowaniem źródła głosu, niemniej należał do kogoś, kogo już poznała. 
Na widok uradowanego Stephena wepchnęła swój bilet do kieszeni płaszcza i przywdziała uprzejmy uśmiech na twarz. Za nim w tłoku podążała zarumieniona Joanne z walizkami. Stephen uwięził Elizabeth w niedźwiedzim uścisku. 


- Charles nawet słowem się nie zająknął, że przyjeżdża razem z tobą! – powiedział, uwolniwszy ją ze swoich objęć. – Sprytny lisek z tego Charliego. Gdzie też on się podział? 

A może bardzo głupi orangutan, powiedziała w myślach Elizabeth, próbując złapać oddech. Stephen już taki był – energiczny i nieco przytłaczający, lecz miał w sercu wiele dobra. W końcu po wieloletnim milczeniu to on wyciągnął rękę na zgodę, jak gdyby doszło między nimi do wielkiej kłótni, która podzieliła całą rodzinę. 

Stephen wypatrzył w tłumie młodego Wrighta i pognał w jego stronę, zostawiając Joanne razem z Elizabeth. 

- Wszystko w porządku? – spytała cicho żona Stephena. – Strasznie zbladłaś... 
- Nie lubię tłumów – odparła zdawkowo Elizabeth, mnąc bilet w kieszeni. Usilnie walczyła ze sobą, by nie wziąć nóg za pas. Mogła wsiąść w byle jaki pociąg i po prostu wysiąść na następnej stacji. Powstrzymała się jednak i pomogła Joanne targać ciężkie walizki. 

Jeśli był zaskoczony jej obecnością, ukrył to przed wszystkimi i skupił się na kuzynie, co nie było zbyt trudne, gdyż Stephen wręcz domagał się uwagi. 

- Nie mówiłeś, że Stephen przyjeżdża – powiedziała cicho, pomagając Charlesowi załadować bagaże pary młodej. Stephen rozmawiał z kimś prze telefon, gorączkowo gestykulując, a Joanne stała nad nim, potupując obcasem. 
- Mówiłem, że przyjeżdża – odparł spokojnie Charles. - Stephen postanowił oświecić mnie w tej kwestii dzisiaj. Mogłaś mi powiedzieć, że wybierasz się do Londynu, podrzuciłbym cię. 

Elizabeth zacisnęła usta w wąską kreskę. 
- Co cię przywiało do stolicy? – dociekał Charles, ignorując fakt, że za bardzo wciska się w jej strefę komfortu psychicznego. 
- Musiałam coś załatwić w urzędzie – mruknęła niewyraźnie. 
- Wiem, kiedy kłamiesz. 
- Przepraszam, byłam zobaczyć się z byłym. 
- Byłbym bardziej skłonny uwierzyć w urząd. 
Charles przyjrzał się jej workom pod oczami i natychmiast złagodniał. 
- Dobrze się czujesz? 

Nie był to dobry moment na całkowitą szczerość, więc odpowiedziała tylko: 
- Oczywiście, mój drogi Charlesie. 

„Mój drogi Charlesie”, ta fraza wzbudzała w niej tyle skrajnych emocji. 
- Nie musisz tego robić – mruknęła, gdy Charles otworzył jej drzwi od samochodu. 
- Czego? Otwierać ci drzwi? 
- Mam dwie ręce, poradzę sobie. 
- Rozumiem też, że twoje dwie ręce poradzą sobie, gdy będziesz musiała wnieść kanapę na piętro? – sarknął Charles, ponaglając ją wzrokiem. 
- Na szczęście nie przewiduję takich wydarzeń – odcięła się Elizabeth w podobnym tonie. – Poza tym od czego mam ciebie?

W drodze do Cambridge Stephen wypytywał Charlesa o wiele rzeczy, a ten nie miał dość czasu, by na nie odpowiedzieć. Pytanie goniło pytanie.
- W zasadzie to bym coś zjadł – stwierdził w którymś momencie kuzyn Charlesa. 
- Wysysasz energię z otoczenia i nadal jesteś nienasycony? – burknął ten w odpowiedzi. 
- On zawsze taki jest? 
- Generalnie jest jeszcze bardziej irytujący – rzuciła Elizabeth półgębkiem, po czym się zaśmiała. - Spójrz, do tego całkiem się zaniedbał! 
- Miliony lat ewolucji, być znów stał się małpą!
              
Stephen zarechotał paskudnie na tylnym siedzeniu, za co został skarcony przez Joanne. Charles zmarszczył czoło, czując się głęboko urażony.
- Gdy się tak marszczysz… - zaczęła Elizabeth z krzywym uśmiechem.
- Błagam, nie kończ – jęknął błagalnie Charles.
- Taki duży, a taki wrażliwy…
- Co takiego ci zrobiłem? Czym sobie zasłużyłem?
- Ty już dobrze wiesz, co zrobiłeś! – zawołała Stephen, potrząsając fotelem kierowcy. – Nie oszczędzaj go, złociutka.
- Nie zamierzam, to nawet fajne!
              
Charles wyglądał, jakby przyjazd Stephena był dla niego okrutną karą, natomiast złośliwość Elizabeth odebrał jako zdradę. Prawda była taka, że gdyby go broniła, wyszłaby na okropną nudziarę. Lubiła na niego patrzeć, gdy się złościł. Był wtedy taki poważny i całkiem przystojny. Nikt by nie powiedział, że z niegdyś patykowatego rudzielca wyrośnie taki pociągający mężczyzna, który nawet czerwony z wysiłku w spoconym dresie wyglądał przyzwoicie.

- I ty, Brutusie…
- Jakie atrakcje przygotowałeś dla państwa młodych – spytała Elizabeth z przekorą. – Zabierzesz ich do muzeum łyżek?
- Nie mamy żadnego muzeum łyżek…
- Sarkazm, mój drogi Charlesie, sarkazm. Widzę, że omija twój umysł.
- Stephen nie dał mi czasu odpowiednio się przygotować… Ojciec wraca jutro.
- Zatem do jutra jesteś bezpieczny.
- Och, chyba musimy z tej okazji zaszaleć! – sarknęła Elizabeth.
- Jesteś wprost okropna.
              
Tylko w obecności Stephena mogła pozwolić sobie na te wszystkie uszczypliwości, bowiem wiedziała, że Stephen wesprze ją w razie potrzeby. W tym samochodzie obecnie wszyscy byli przeciwko Charlesowi.
              
Skierowali się najpierw do Marge, która wyraziła szczere zdumienie na widok Stephena i jego żony. Najwyraźniej nie sądziła, że Charles ma jeszcze jakąś rodzinę poza doktorem Wrightem. Stephen najadł się do syta, chwaląc przy tym Marge, co mile łechtało jej ego. Elizabeth dała sobie spokój z dokuczaniem Charlesowi, wolała się skupić na tym, co Stephen miał do powiedzenia. A do powiedzenia miał wiele. Opowiadał o podróży poślubnej, całym stosie prezentów, urządzaniu nowego mieszkania…

- A kiedy kolej na was? – wypalił nagle Stephen, gdy zdołał uśpić już ich czujność.
- Na nas? – odparła Elizabeth, czując, że się czerwieni na twarzy.
- Ty, Charles, może jakieś bobo…
              
Nie potrafiła jednoznacznie określić, co takiego zirytowało ją w tym pytaniu. Ty i Charles czy wzmianka o dziecku. Przeprosiła wszystkich i udała się szybko do łazienki, nim kompletnie straciła nad sobą panowanie.
              
Ten dzień dał jej solidnie w kość. Nie dlatego że się nie wyspała i ledwo utrzymywała oczy w stanie otwartym. Raczej dlatego, że usłyszała dziś kilka niezbyt optymistycznych wieści, które mocno ją zdołowały. Rozmyślała na rzuceniem się na tory, nim usłyszała wołanie Stephena.

- Elizo, wszystko w porządku? – spytała nieśmiało Joanne. Przedłużająca się nieobecność zmusiła ją do sprawdzenia stanu Elizabeth.
- Nie bardzo wiem, o jaki aspekt pytasz. Żaden jednak nie jest w porządku – odparła ciężko Elizabeth.
- Przepraszam cię najmocniej, Stephen czasem wygaduje straszne głupoty…
- To nie ma nic wspólnego ze Stephenem, Joanne. Po prostu mam za sobą kilka ciężkich dni. Powinnam wypocząć, a zamiast tego…

- Zamiast tego Charles wyciąga cię do Londynu. To egoistyczne z jego strony. Powiem mu, co o tym myślę.
- Proszę cię, nie rób tego… - Elizabeth chwyciła Joanne za ramię.
- Niby dlaczego?
- Nie chcę, żeby obchodził się ze mną jak z jajkiem z powodu mojej tymczasowej niedyspozycji.
- I tak widzę, że traktuje cię wyjątkowo…
- Robi to wyłącznie z poczucia winy. – Obmyła twarz chłodną wodą.
- Obawiam się, że nie tylko dlatego. Elizabeth, widziałam, jak on na ciebie patrzy! – Joanne ujęła delikatnie ramiona dziewczyny i potrząsnęła nią. – Jak możesz tego nie widzieć!

- Staram się nie spoglądać w jego stronę – odparła Elizabeth sucho.
- Obydwoje jesteście strasznie uparci. Razem moglibyście mieć wszystko, ale bronicie się przed tym rękami i nogami.
- Nawet nie wiesz, jak okropna jest ta presja. Wszyscy dookoła uznali, że jesteśmy dla siebie stworzeni. Najwidoczniej zapomnieli o tym wszystkim, co mi zrobił.
- Nie możesz mu cały czas tego wypominać, w końcu dałaś mu drugą szansę.
- Charles miał dużo dziewczyn. Nie chcę być po prostu „kolejną”.
- Więc tego się obawiasz?
- Charles nie wie o mnie wszystkiego. Obawiam się, że gdyby się dowiedział, wszystko by mu przeszło…

- O czym ty mówisz, Elizabeth? – Joanne zamrugała szybko.
- Uznajmy, że tej rozmowy nie było, dobrze? – Uśmiechnęła się pogodnie, pospiesznie ocierając łzy z kącików oczu.

Komentarze

Popularne posty