LXXXIX Elizabeth

Charles niewątpliwie do czegoś dążył, pragnął zrzucić z siebie jakiś ciężar, lecz nie zrobił tego, zapewne uważając, że jest jeszcze za słaba, by go podźwignąć. Ta koncepcja nieznanego była tym, co ich rozdzielało. Charles nie był samotnikiem, a przynajmniej nie był nim z wyboru. Łaknął towarzystwa, choć jego chłodna i nieco gnuśna postawa mogła sprawiać nieco inne wrażenie. Towarzystwo ludzi było jednym, towarzystwo ludzi pożądanych drugim. Prze lata dusił się w zaborczych relacjach z ojcem, Michaelem i Harriett, dlatego ich wolał unikać. Czerpał jednak przyjemność z obecności Elizabeth, choćby była kwestią ledwie namacalną.
              
Ona nie lubiła ludzi, a jednak pracowała z nimi, pocieszając się myślą, że przecież w końcu zaszyje się w domu, laboratorium, bibliotece i zapomni o całym świecie. Obcowanie z ludźmi przytłaczało ją, nie znała się bowiem na konwenansach, nie interesowała ją sytuacja polityczna kraju, ani płytkie ploteczki o wszystkim. Ta niewielka grupa, którą do siebie dopuszczała, składała się z osób jej podobnych – mogących wydać się nieco ekstrawaganckich, czy to w stroju, czy zachowaniu, nieco oderwanych, funkcjonujących na wyższym poziomie ludzkiej egzystencji, dyskutując o ideach zamiast o wydarzeniach, która za miesiąc lub dwa i tak staną się historią. Owa grupa ludzi doskonale zdających sobie sprawę ze swych ułomności stała się jej najbliższą rodziną, a Charles siłą rzeczy również się do niej zaliczał.
              
Wiele chwil, które razem spędzili, zmarnowali, zwyczajnie milcząc, choć mogli lepiej się poznać. Ale nawet milcząc, potrafili wyłuskać coś dla siebie. Zawdzięczali to zmysłowi obserwatorskiemu, tak niezbędnemu w ich codziennej pracy. Charles lepiej znał się na ludziach, lecz odniesienie owej wiedzy do Elizabeth było niezwykle trudne. Wyciąganie wniosków i nazywanie rzeczy po imieniu niejako obdzierało ją z jej otoczki niezrozumiałości. Rozkładanie na czynniki pierwsze całkowicie psuło efekt. Po tej skomplikowanej analizie stawali się dwójką zwyczajnych ludzi z przeszłością, którzy nie potrafią poradzić sobie z przyszłością.
              
Dotychczas musieli się ukrywać, dzielić wspólne chwile we własnym wąskim gronie w obawie przed krytyką nieprzychylnego im świata. Michael żył w błogiej nieświadomości koalicji zawiązanej tuż pod jego nosem. Harriett mogła czynić daleko idące i wielce śmiałe plany, które jednak wszystkie wzięłyby w łeb, gdyż mimo całej swojej potulności, Charles potrafił być bardzo uparty. Dla wszystkich był chłodny, wyniosły, wręcz szorstki, nieznośnie sarkastyczny, operujący nieraz trudnymi słowami, by zawstydzić swego rozmówcę, choć Harriett miała w sobie wystarczająco dużo głupoty, by to wszystko omijało jej umysł. Elizabeth musiała przyznać, że taki Charles robił na niej wrażenie, wiedziała, że nie na niej jednej. To był silny, niezłomny Charles, który skrywał pod spodem zupełnie innego.
              
Z rozbrajającą czułością potrafił wspominać matkę, jedyny obiekt jego bezwarunkowej miłości. Cały się wtedy rozświetlał i tchnęło od niego czymś przyjaznym. Charles był nieziemsko cierpliwy dla swych pacjentów i jeszcze bardziej dla Elizabeth dręczącej go od czasu do czasu swymi złośliwościami. Uśmiechał się wtedy paskudnie, dając do zrozumienia, że nie robi sobie z tego nic a nic.
              
Cała droga powrotna upłynęła jej na tych przedziwnych rozmyślaniach i dopiero widok ciemnego domostwa wzbudził w niej niepokój. Oznaczało to, że Randy’ego nie ma i nic jej o tym nie wspomniał. Zaraz po tym uświadomiła sobie o wiele gorszą rzecz – zapomniała kluczy od owego ciemnego domostwa. Jack piszczał pod drzwiami, zwietrzywszy swą panią.
- Jak to: gdzie jestem? – zdumiał się Randy, gdy do niego zadzwoniła. – Pojechaliśmy całym towarzystwem do Bath. Jestem pewien, że ci o tym wspomniałem!
              
Elizabeth była pewna, że tego nie uczynił, lecz nie zamierzała tego roztrząsać. Nie chciała również martwić wuja tym, że zostawiła swoje klucze na blacie w kuchni. Jack miał wystarczająco dużo jedzenia, by przetrwać do powrotu Randalla przewidzianego na wczesne popołudnie. Ona sama skierowała się do jedynej osoby, która skłonna była udzielić jej schronienia.

- Mogłaś oddać mi parasolkę przy innej okazji – rzekł Charles, widząc ją ponownie tego dnia.
- Musisz mnie poratować – mruknęła, wcale nie ciesząc się z tego, że musi prosić Charlesa o tę przysługę.
              
Przygotował jej posłanie na kanapie w salonie. Poinstruował ją, że gdyby była głodna, lodówka była do je dyspozycji. Pozostawił jej niewielką lampkę zapaloną w rogu pomieszczenia.
- Coś nie tak z tym kocem? – spytał, gdy przyjrzała się dziwnym wzorkom. – Randy jakoś nigdy nie narzekał.
- Sypiał u ciebie? – zdziwiła się.
- Gdy byliśmy zbyt pijani, by dotoczyć się dalej jak tutaj…
              
Pozostawił ją, sam natomiast zaszył się w swojej sypialni na piętrze. Dziwnie się czuła w domu Charlesa o tej porze. Wiedziała, że nie będzie dane jej zasnąć. Starała się znaleźć wygodną pozycję na kanapie, lecz była okropnie niewygodna dla leżących. Raz było jej za ciepło, raz za zimno pod tym dziwacznym kocem. Gdy już zdołała jako tako się ułożyć, jej wzrok padł na tajemnicze pudełko na stole.
              
Ta strefa pełniła najpewniej funkcję czegoś na kształt biura, gdyż Charles nie posiadał gabinetu. Obok pudełka leżał prosty papier listowy, kilka kopert i ulubione pióro, które dostał od matki na zakończenie szkoły średniej. Samo pudełko otoczone było szczególną czcią. Gdy robili przemeblowanie do malowania, Charles przenosił je ostrożnie, jakby skrywało coś wyjątkowo delikatnego. Elizabeth nigdy go nie pytała o zawartość, była to tajemnica, którą obawiała się odkryć. Nie chciała stracić zaufania drogiego przyjaciela.
              
Przyjaciel jednak poszedł spać, a ona nie mogła zasnąć. Postanowiła, że tylko zerknie do środka, by zaspokoić czubek swej góry ciekawości. Oczywiście od razu poczuła wyrzuty sumienia, nie powinna tego robić. Przeczuwała, że znajdzie w środku listy do matki. Niby dlaczego pudełko leżało obok papieru listowego i pióro znajdowało się nieopodal? Charles wspominał wiele o swojej matce, może odnajdował spokój w pisaniu do niej, choć nigdy miała tego nie przeczytać?
              
Uchyliła wieko pudełka, czarnego pudełka zrobionego z grubej tektury i zajrzała do środka. Jak myślała, w środku znajdowały się koperty i pojedyncze kartki. Niestety żaden z listów nie był zaadresowany do Mary Wright.
              
Elizabeth Swallowtail. Jej serce nagle przyspieszyło. Następna koperta. Elizabeth Swallowtail. Listy miły dotrzeć na jej amerykański adres w Cambridge. Wysypała całą zawartość pudełka na stół. Niektóre koperty zaadresowane były do Elizabeth Blackwood. Poczuła się w obowiązku otworzyć wszystkie listy, nie wszystkie koperty były zapieczętowane. Jej ruchy były gorączkowe, lecz chcąc rozwiązać zagadkę, uporządkowała listy chronologicznie. Oczywiście Charles miał jej adres od Randy’ego, zmiana w adresowaniu zbiegała się z datą zmiany nazwiska. Porzuciła nazwisko Blackwood, by odciąć się od swoich wyrodnych rodziców i od znienawidzonego Michaela.
              
Wczesne listy zaczynały się od zdawkowego: „Elizabeth”, okazjonalnie „droga Elizabeth!”. Co takiego chciał zawrzeć w nich Charles?
              
Gratuluję Ci przyjęcia na zagraniczną uczelnię. Z pewnością sobie zasłużyłaś. Mimo naszych (moich i Michaela) wysiłków, doceniono twoją inteligencję…
              
Wybacz mi, jeśli okazałem zbytnią śmiałość, wysyłając list…
              
…Randy aż pęka z dumy, opowiada wszystkim naokoło…
              
Listy pisane były z Cambridge bądź z Londynu, czasem z jakiegoś innego mniej znaczącego miejsca, lecz dzięki temu Elizabeth mogła odtworzyć ścieżkę przeszłości Charlesa.
              
…Dziś dowiedziałem się o śmierci mojej matki. Ojciec wezwał mnie do domu i przekazał wieści w najbardziej bezduszny sposób, jaki tylko się dało. Suche fakty. Przyczyna śmierci mojej matki pozostaje nieznana. Ojciec mówi, że spadła ze schodów i niefortunnie uderzyła się w głowę. Ale dlaczego spadła ze schodów? Nikt przecież tak po prostu nie spada ze schodów…
              
Papier miejscami był wymięty i poplamiony. Charles pisał ten list, będąc pod wpływem rozpaczy. Rozumiała, że musiał się wypłakać, niemal dosłownie. Papier był najlepszym powiernikiem. Dlaczego pisał do niej? Dlaczego poczuł, że powinna o tym wiedzieć?
              
…Nigdy w zasadzie Cię nie przeprosiłem i nigdy nie zamierzałem tego robić. Twój wuj uświadomił mi jednak wagę moich przewinień. Jako najwspanialszy z ludzi wysłuchał mnie, osądził i zaordynował karę, czyniąc mnie swym przyjacielem.
              
Elizabeth zawsze uważała, że Randy miał duże serce. Nie czuła się zazdrosna, że dzielił swą dobroć między nią i Charlesa.
              
…Rozumiem, że nasze występki popchnęły Cię do opuszczenia Cambridge. Doskonale to rozumiem, dopiero teraz możesz odetchnąć z ulgą, prawdziwą ulgą. Byłaś jednak pewnym stałym elementem mojego życia i bez Ciebie zmieniło ono kształt…
              
…Wyjechałem do Londynu i poznałem ludzi, którzy obdarzyli mnie względami, lecz nie mogę wiecznie żyć na ich rachunek. Moja wizja się nie spełniła i zmuszony zostałem przestawać z mym ojcem również na polu zawodowym…
              
Początki były niezwykle formalne i sztywne, Charles nie wiedział, jak do niej pisać. Czuł, że nie może sobie uzurpować prawa do zawracania jej głowy jakąkolwiek korespondencją. Elizabeth była zdezorientowana. Do czego dążył Charles?
              
…Tych kilka chwil, które spędziliśmy wolni od Michaela i Harriett, były jednymi z najjaśniejszych i choć nie zwierzyłem się z tego, co mnie trapi, a trapi mnie wiele…
              
Dłonie Elizabeth drżały, gdy podnosiła kartkę za kartką. Listów było tak wiele, przez niemal osiem lat zapełniały tajemnicze pudełko Charlesa.
              
…Chciałbym móc mieć w sobie tyle odwagi, by spełnić swoje marzenia, jak ty realizujesz swoje. Randy wspomniał, że podjęłaś studia doktoranckie…
              
…Śniłaś mi się dzisiejszej nocy, nie potrafię wyjaśnić dlaczego, ani jaka była sceneria, lecz ty grałaś główną rolę. W zasadzie nie wiem, jak teraz wyglądasz, Randy nie otrzymuje od ciebie wiele zdjęć…
              
Elizabeth czytała, czytała i czytała. Chłonęła każde słowo, którego nigdy nie otrzymała, gdyż Charles nie wysłał do niej nigdy żadnego listu. Nawet najmniejszej kartki. Narastało w niej wzburzenie, napięcie, litość i wiele innych uczuć, prowadząc na skraj rozpaczy. Już teraz z trudem powstrzymywała łzy.

Komentarze

Popularne posty