LXXXIV Elizabeth

Coś poruszyło się w zaroślach i Elizabeth drgnęła przestraszona. Kompletnie straciła poczucie czasu, odkąd uciekła z domu Michaela. Gałęzie wcisnęły się jej boleśnie w plecy, choć i tak było to o wiele lepsze miejsce od sypialni najbardziej znienawidzonego przez nią człowieka.
              
Nie miała najmniejszego pojęcia, jak do tego doszło. Nad ranem po prostu obudziła się w łóżku Michaela z Michaelem u boku, który uśmiechał się obleśnie. Szybko wciągnęła spodnie na tyłek i wyniosła się bez słowa. Rzecz jasna w progu musiała natknąć się na doktora Wrighta.
              
Z rosnącym poczuciem winy ukryła się w swojej dawnej kryjówce. Bała się pokazać Randy’emu na oczy, a tym bardziej Charlesowi. Jednak to w Charlesie pokładała ostatnią nadzieję. Musiał ją odszukać, musiał jej pomóc. Niestety nie był w stanie odebrać telefonu. Dźwięk poczty głosowej dobitnie świadczył o tym, że wyłączył telefon. Potem uznała, że Charles musiał być wtajemniczony w plan Michaela. Przypadkowo zadzwoniła do babci Darcy, która była w chwili obecnej jedyną osobą, która się nią przejmowała.

- Zostaw mnie w spokoju! – pisnęła na widok młodego Wrighta, który wyłonił się z zarośli. Chwyciła jakiś kamień i cisnęła w jego stronę, lecz była zbyt słaba i kamień nawet do niego nie doleciał. – Nawet się nie zbliżaj! – Sięgnęła po patyk i wymierzyła go w stronę Charlesa.
- Elizabeth…
- Sprytnie to sobie z Michaelem wymyśliłeś! Zmówiliście się, żeby mnie zniszczyć!
- Ocierasz się nieco o schizofrenię…
- Teraz nazywasz mnie świruską?! No tak, wielki pan Charles zna się na takich rzeczach. Szurnięta Elizabeth, mówi jedno, robi drugie!
- Fakt, że przespałaś się z Michaelem dobitnie o tym świadczy!
              
Elizabeth nagle przestała krzyczeć na Charlesa, który swoją drogą miał rację. Jej zachowanie stało w sprzeczności w stosunku do jej słów i jej własnych myśli.
- Podnoś się z ziemi, zanim oblezą cię mrówki – burknął Charles, ignorując wymierzony w niego.
- Siedzę tu na tyle długi, że wlazły już, gdzie miały wleźć.
              
Charles podźwignął ją na nogi, lecz te ciągle odmawiały jej posłuszeństwa. Nie chciała wstawać, nie chciała donikąd iść. Pragnęła zaszyć się gdzieś daleko, jak najdalej, by wszyscy o niej zapomnieli.

- Nie pomyślałaś, żeby po prostu wrócić do domu? Randy na pewno rwie sobie włosy z głowy, a nie oszukujmy się, są już siwe i wkrótce mogą wypaść. – Charles przyjrzał się uważnie Elizabeth. – Nie mam zielonego pojęcia, jak do tego mogło dojść.
- Ja również – odparła, unikając jego spojrzenia. Obecnie jej własna powłoka zewnętrzna była jej niemiła.
- Spójrz, jak słodko sobie śpisz. – Charles pokazał jej zdjęcie, które wcześniej przesłał mu Michael. Elizabeth zachwiała się, lecz Charles ją przytrzymał. – Nie masz mi nic do powiedzenia?
- Ja… Charlesie, ja nic nie pamiętam…
              
Próbowała przypomnieć sobie wydarzenia z minionego wieczora. Pamiętała naprawdę kiepskie teksty Michaela, jego gdybania odnośnie Charlesa, Harriett i kilku innych osób. Pamiętała, co zamówiła – pizzę z mozzarellą i szpinakiem, pamiętała, co piła – zamówiła tylko lampkę wina. Pamiętała, jak Michael próbował zdobyć jej aprobatę, jak próbował przekroczyć granicę osobistego terytorium jej osoby. Pamiętała chłodny powiew powietrza, gdy wyszli z restauracji. Cała reszta skryła się w ciemności.

- Jak to nic nie pamiętasz? – Charles ujął jej twarz w obie dłonie i odciągnął dolne powieki, by przyjrzeć się jej oczom. – Jaka jest ostatnia rzecz, jaką pamiętasz?
- Wyszliśmy z Michaelem od Marge, było chłodno. Potem poczułam się słabo. A potem obudziłam się u Michaela. To wszystko.
- To nie może być wszystko. – Charles był nieustępliwy. Wcześniej sprawiał wrażenie nieco złego, lecz teraz był szczerze zatroskany.
              
Elizabeth zawsze uważała, że zdołała ułożyć i uporządkować sobie życie. Nie lubiła sytuacji, w których czuła się niepewnie. Nie oznaczało to, że musiała kontrolować wszystko, działała jednak według skrupulatnie przemyślanych planów i nie przepadała za elementem zaskoczenia. Zawsze uważała, że zna siebie, że panuje nad swoim ciałem w wystarczającym stopniu, jednak ostatnie wydarzenia kazały jej zweryfikować swoje poglądy. Biła ludzi po twarzach. Zadawała się ze swoimi wrogami.
              
Nie czuła się ostatnio zbyt dobrze w sensie fizycznym. Męczyły ją bóle głowy, a kilka razy bliska była omdlenia.
- Michael powiedział, że odwiezie mnie do domu, nie przypominam sobie, bym w końcu wsiadła do samochodu. Nogi się pode mną ugięły… Wydaje mi się, że zemdlałam.
- Zdarzało ci się to już kiedyś?
- Dwa czy trzy razy, ale jeszcze w Stanach.
- I nie był to dla ciebie problem?
- Żaden mężczyzna wcześniej mnie nie porwał i nie wykorzystał, jeśli o to ci chodzi.
- Odzyskujesz cierpki humor, to dobrze wróży.
- Dzwoniłam do ciebie, dlaczego nie odbierałeś?
              
Na twarzy Charlesa odmalowało się poczucie winy.
- Dzwoniłam wiele razy, nie przeszło ci przez myśl, że mogło chodzić o coś ważnego?
              
A ty wyłączyłeś telefon, dodała w myślach. Poczuła się zdradzona, brak odzewu ze strony Charlesa kazał jej sądzić, że o wszystkim wiedział i nie chciał mieć z nią nic wspólnego.
- Uprzedzałem cię co do Michaela, uznałem, że musisz sama poradzić sobie z konsekwencjami swojego wyboru. Nie jestem księciem na białym koniu.
- Liczyłam na ciebie, Charles…
- Dlatego zadzwoniłaś do babci Darcy?
- Wiedziałam, że jej nie zignorujesz.

- Dlaczego nie Randy? W końcu jest twoim wujem.
- Bałam się o niego, Charlesie, bałam się, że będzie mocno zawiedziony, że…
- Że wyrzuci cię z domu? Wyprze się ciebie?
- Do tego wszystkiego by nie doszło, gdybym nie zemdlała. Wróciłabym do domu i śmialibyśmy się z Randy z żałosnych wybiegów Michaela.
- A on zwęszył okazję i postanowił zagrać na własnych zasadach. Miejmy nadzieję, że do niczego więcej nie doszło.
- Nie doszło – powiedziała twardo.
- Nie wiesz tego, byłaś nieprzytomna.
              
Elizabeth nie była w stanie dłużej powstrzymywać łez, od kilku godzin balansowała na krawędzi. Rozpłakała się niczym małe dziecko, a Charles w pierwszym odruchu przygarnął ją do siebie.

- Już spokojnie, nic ci nie grozi – zapewniał ją, lecz Elizabeth nie mogła mieć całkowitej pewności. Obrażony Charles zignorował jej wołania o pomoc. Wiele by dała, by zajrzeć w jego myśli i dowiedzieć się, jakie spustoszenie spowodowała nowina Michaela.
- A na dodatek nadziałam się na twojego ojca! Już się z tego nie wyplączę!
- Nieprawda, moja droga Elizabeth…
              
Nieprzystojnie pociągnęła nosem. Charles znów mówił do niej: „moja droga Elizabeth”, a fraza ta nieprzerwanie wzbudzała w niej ciepłe uczucia.

- Posłuchaj mnie, ty i ja wiemy, jak było naprawdę – stwierdził, podając jej chusteczkę.
- A jak było naprawdę? – spytała zdezorientowana.
- Zemdlałaś, zabrał cię do siebie, położył we własnym łóżku i strzelił fotkę, jakim to on jest samcem – prychnął Charles. – Musiałaś rąbnąć głową w samochód, bo masz guza z sińcem na czółku.
- Więc mi wierzysz?
- Michael tylko zgrywa takiego gieroja, tak naprawdę jest tchórzem. Poza tym nie jesteś w jego typie i raczej wątpię, by zmusił się do czegokolwiek więcej.
- Dziękuję za tą rozbrajającą szczerość.
- Teraz zrobimy tak: pójdziemy do mojego samochodu, wcale nie zamierzam cię uprowadzić, spokojnie, i pojedziemy do szpitala.
- Dlaczego do szpitala? – Elizabeth zmarszczyła czoło.
- Niemal dosłownie przelewasz się przez palce. Wolałbym, żeby ktoś cię obejrzał. Nie ma to nic wspólnego z Michelem.
              
Coś w spojrzeniu Charlesa sprawiło, że nie potrafiła mu się przeciwstawić. Chwycił ją za dłoń i ostrożnie wyprowadził z gąszczu, który już wielokrotnie był jej schronieniem. Choć nogi uginały się pod nią ze zmęczenia, choć serce jej kołatało, choć w głowie się kręciło, czerpała przyjemność z kontaktu z Charlesem. Jego dłoń była cudownie ciepła, woda kolońska całkiem ładnie pachniała i całe to poważne jestestwo młodego Wrighta przyprawiało ją o ciarki.

- Zupełnie nie rozumiem, co podkusiło cię do tego wszystkiego – burczał Charles w drodze do szpitala. – Wiem na pewno, że sama nie wpadłaś na ten problem, choćbym nie wiem, jak bardzo chciała zrobić mi na złość.
              
Charles przejrzał ją na wylot. Z całą pewnością chciała zrobić mu na złość, choć nie chciała się przed nim do tego przyznawać. Jaki miałaby w tym cel? Sprawić, żeby był zazdrosny? Z jakiej przyczyny mógłby być zazdrosny? Jakaś część jej uważała, że Charles czuje do niej coś więcej, lecz jak dotąd skutecznie to w sobie tłumiła. Decyzja o wyjściu z Michaelem wyklarowała się jednak dopiero po rozmowie, która kazała jej ponownie przemyśleć swoje podejście do ludzi.

- Zoe powiedziała, że zbyt długie chowanie urazy, tylko szkodzi – powiedziała cicho w odpowiedzi, wpatrując się w przemijające widoki za oknem.
- Zoe-dziewczyna-mojego-ojca?
- Dokładnie ta Zoe…
- Jak to się stało, że wdałaś się z nią w uroczą pogawędkę o stosunkach międzyludzkich?
- Przypadkiem spotkałam ją w sklepie. Powiedziała: „Michael jest przecież taki miły dla ciebie, a ty traktujesz go z takim chłodem”.
              
Charles parsknął śmiechem.
- I dlatego postanowiłaś dać mu szansę? Ty? Jemu?
- Hej, tobie też dałam szansę!
- I jak na tym wyszłaś?
- Całkiem dobrze, muszę przyznać.
              
Młody Wright uśmiechnął się do siebie.
- Rozumiem, musiałaś się przekonać na własnej skórze. Wiesz, że to będzie miało poważne konsekwencje. Dałaś Michaelowi potężną broń. Teraz może cię szantażować.
- A ja nie będę mogła się bronić. Zaprzeczając wszystkiemu, tylko potwierdzę.
- Myślę, że jeszcze nadarzy się okazja, żeby t wszystko odkręcić.
- Przepraszam, że cię nie posłuchałam.
- Nie ufasz mi na tyle, by słuchać moich rad, choć sama takowych mi udzielasz.
- Jestem po prostu dziwnie pokręcona.
- Musimy nad tym popracować.


Komentarze

Popularne posty