LXXXI Charles
Z niepokojem przyglądał się rozmowie Michaela z
Elizabeth. Co też ten szczwany lis kombinował? Był zaledwie o kilka kroków od
flirtu i ta perspektywa napawała Charlesa lekkim obrzydzeniem. Do czego jeszcze
był zdolny?
- Czego od ciebie chciał?
Elizabeth podskoczyła w miejscu, nie
spodziewając się nagłego pytania.
- Rany, myślałam, że to znów on! – wykrzyknęła
z lekkim przerażeniem w głosie. – Kompletnie oszalałeś?
- Wybacz, nie chciałem cię przestraszyć…
- To jedno, a przychodzenie tutaj to drugie!
Michael nadal może się gdzieś tu kręcić!
Dlatego wepchnął ją do środka budynku, musieli
jak najszybciej zniknąć z oczu wszelkim szpiegom.
- Nie uwierzysz mi… - powiedziała Elizabeth
wiedziona pod ramię przez Charlesa. Przechodnie oglądali się za nimi z
przyjaznym zainteresowaniem.
- Sprawdź mnie – odparł ciekaw wyjaśnień.
- Michael chciał się ze mną umówić. Chyba.
- Masz rację, nie wierzę ci.
- „Dziś u Marge. Ja, ty, może butelka wina”, to
jego słowa.
- Mam nadzieję, że go spławiłaś.
- Przeciwnie.
Charles zdusił w sobie nagły i niezrozumiały
przypływ zazdrości. Jakim prawem Michael rościł sobie prawo do osoby Elizabeth?
Dlaczego tak łatwo dawała się omamić? I dlaczego czuł się z tym wszystkim tak
źle?
- Nawet zażartować sobie nie można – burknęła
Elizabeth, otwierając drzwi od swojej katedry.
- Nie żartuj sobie ze mnie w ten sposób –
odciął się Charles w podobnym tonie.
- To mnie nie strasz! Jak już sam zdołałeś
zauważyć, jestem delikatnego zdrowia.
- Masz objawy zawału?
- Tylko lekkiej niestrawności.
- Idą nasze gołąbeczki! – zadrwił Drake,
przemykając z gabinetu do laboratorium.
- Poszedł największy fleja i leń tej katedry –
przedrzeźniła go Elizabeth.
- Słyszałem to!
- Przynajmniej uszy myje…
Elizabeth wskazała Charlesowi fotel w kącie, a
sama zabrała się za porządkowanie biurka. Pod tym względem niewiele się od
siebie różnili. Elizabeth panowała jednak nad chaosem, wiedziała dokładnie, co
gdzie leży. W wolnych chwilach dla zajęcia czymś rąk zajmowała się origami. Na
biurku i w koszu na śmieci wyrastała całkiem imponująca kolekcja.
Po uprzątnięciu biurka rozejrzała się po
pomieszczeniu, unikając rozmowy na temat Michaela. Wyrównała książki w swojej
biblioteczce i zerknęła na zegarek.
- Muszę iść na wykład, mój drogi Charlesie –
rzekła przepraszającym tonem. Nie chciała go wyganiać i wbrew pozorom wcale nie
pragnęła się go pozbyć z katedry. Chwyciła garść notatek i wybiegła gnana przez
niewidzialne demony.
- Połamię ci coś więcej niż nos, jeśli zrobisz
jej krzywdę.
Drake Henderson wyłonił się z laboratorium z
poważną miną. Miał na sobie pognieciony fartuch i niebieskie rękawiczki
nitrylowe. Wyglądał pociesznie, udając takiego twardziela.
- No proszę, już nawet masz rękawiczki, żeby
nie pobrudzić swoich delikatnych rączek – sarknął Charles, posyłając mu
rozbawione spojrzenie.
Rozejrzał się uważnie dookoła, nie omieszkując
zbadać w szczególności biurka i zawartości szuflad. Te natomiast były istną
skarbnicą drobnych dupereli – Charles znalazł tam sznurówkę, niedojedzonego
batonika, bloczek z kolorowymi karteczkami samoprzylepnymi, kilka przewodów,
rozsypane bezładnie orzeszki i zdjęcie.
Przedstawiało Randy’ego obejmującego młodszego
Charlesa, który trzymał w dłoniach dyplom ukończenia studiów. Pamiętał, jak
dumny był z niego wuj Elizabeth. Obydwaj uśmiechali się pogodnie, Charles nie
wiedział jeszcze, że życie szybko zmaże mu uśmiech z twarzy.
Dlaczego Elizabeth trzymała to zdjęcie w swojej
szufladzie? Na pewno nie po to, by spojrzeć od czasu do czasu na Randy’ego,
jego miała na co dzień.
- Możesz się ze mnie śmiać, Wright. Wiem, co
kombinujesz – oznajmił hardo Drake.
- Doprawdy? Oświecisz mnie w tej kwestii? –
Henderson zacisnął usta. – Tak też myślałem.
Zdjęcie nieco się pogniotło od wyciągania i wkładania,
rogi nieco się zagięły, a on wcale nie wyglądał tak dobrze, jak mu się niegdyś
wyglądało. Miał pecha i na brodzie wyskoczył mu jakiś pypeć, którego nie mógł się
pozbyć. Jeśli lubiła sobie na niego popatrzeć, wolał, żeby nie patrzyła na jego
pypcia.
Wyszukał jakieś znośne zdjęcie na telefonie, ze
wstydem musiał przyznać, że miał ich całkiem sporo robionych w lustrze,
przesłał poprzez wifi do drukarki i wydrukował. Jakość może nie była powalająca,
ale przynajmniej miał tak lubiany przez Elizabeth zarost. Przyciął fotkę
nożyczkami i schował do szuflady, kładąc na wierzchu, by sprawić jej malutką
niespodziankę.
- Jeśli dobrze sobie przypominam, Drake, zawsze
chowałeś głowę w piasek, gdy Elizabeth od nas obrywała w taki czy inny sposób –
rzekł Charles, nie patrząc na Hendersona, który wyraźnie się zmieszał. Trafił w
czuły punkt. – Nie próbuj teraz zgrywać bohatera. Z mojej strony nic jej nie
grozi.
- Więc dlaczego za nią łazisz? – spytał Drake,
przebierając nerwowo nogami.
- Gdybyś ją spytał, zapewne powiedziałaby ci,
że od jakiegoś czasu jesteśmy przyjaciółmi.
- Wielkie słowa, Charles…
- Nie spytałeś jej o to, zatem nie usłyszałeś
tego z jej ust. Jak już mówiłem, z mojej strony nic jej nie grozi. Ja też nie
chcę, by coś się jej stało, musimy uważać jednak na Michaela.
- Czyli tak po prostu ją lubisz? A może coś
więcej?
Charles się zawahał. Wiedział już, że tylko się
tym zdradził.
- Tyle mi wystarczy, nie mam prawa prosić o to
twoje „więcej”.
- Zatem gdybym to ja chciał zaprosić gdzieś
Liz, nie miałbyś nic przeciwko?
Zacisnął mocno szczękę, powstrzymując się od
złośliwej uwagi.
- Będę miał na niebie oko, Wright – rzekł Drake
ostrzegawczo, choć w jego głosie zabrzmiała nutka żartobliwości. Od kilki lat
byli na siebie skazani za sprawą Randy’ego i Dana, siłą rzeczy polubili się jak
dwaj faceci w tym samym wieku.
- Możesz mieć nawet dwoje – odparł Charles, w
duchu śmiejąc się z tego cudacznego ochroniarza Elizabeth.
- Jak będziesz niegrzeczny, sprzedam cię
Michaelowi, przed którym tak bardzo się ukrywasz.
- Och, nie! Oszczędź mnie! – zaśmiał się młody
Wright, zmierzając ku wyjściu.
- Nie wiedziałem, że lubisz strzelać sobie
foteczki bez ubrań, Wright. Uważaj, by to nie wpadło w niepowołane ręce.
Komentarze
Prześlij komentarz