LXXXVII Michael

Harriett otworzyła szeroko usta ze zdziwienia. Nikt jeszcze nie przekazał jej bardziej szokujących wieści, pomijając dzień, w którym jej narzeczony postanowił ją zostawić i odwołać cały ślub.
- Jesteś pewien, że to była na pewno ona? – musiała się upewnić.
- Jak najbardziej, byliśmy przecież u Marge, która zamieniła z nią kilka słów – odparł Michael, delektując się swoim triumfem.
- Jak ci się to udało? Myślałam, że cię nie cierpi. Jak zatem dopuściła cię do siebie?
- Cały czar pryśnie, gdy zdradzę ci tą tajemnicę…
              
W zasadzie nie było żadnej tajemnicy, po prostu nader szczęśliwy zbieg okoliczności. O wiele więcej wysiłku włożył w przekonanie Elizabeth do wspólnego wyjścia. Dała się skusić bezpieczną lokalizacją pod okiem Marge, gdzie Michael musiał zachowywać się przyzwoicie. Gdy kuzyn Charlesa opuścił Cambridge, Elizabeth jakby posmutniała i stała się jeszcze bardziej zdystansowana. Po długich namowach, najpewniej, by w końcu dał jej spokój, poddała się.
              
Nie przykładała wielkiej wagi do kwestii ubioru. Michael wolał klasyfikować ich spotkanie jako „randkę”, strój Elizabeth jednak znosił tę etykietę. Nie była kobietą, która stroiła się w kiecki. Celem zrażenia do siebie Michaela zrezygnowała z makijażu, włosy ułożyła niedbale i ubrała się raczej tak, jakby szła do pracy.
              
Słuchała go jednym uchem, na pytania odpowiadała z ociąganiem i nie była taka skora do złośliwości. Z pewnością odetchnęła z ulgą, gdy ich spotkanie dobiegało końca. Starał się wydobyć z niej największe sekrety, coś, co dałoby mu znaczną przewagę, co pozwoliłoby mu ją upokorzyć. Niestety nie podsunęła mu żadnej wskazówki. Wolała skupiać się na powierzchownych błahostkach, podążyła za tropem prowincjonalnych ploteczek, jakby była jedną z tych bezbarwnych małomiasteczkowych osobistości, a nie wykształconą kobietą z ambicjami i celami w życiu.
              
Sądził, że niepotrzebnie się wygłupił i po części zaczął żałować swojego pomysłu. Powinien był wybrać dogodniejszy moment. Z chwilą, gdy zasłabła i uderzyła czołem we framugę drzwi od strony pasażera, wróciła cała nadzieja. Mógł zawołać pomoc, lecz nie zrobił tego. Podjął próbę ocucenia Elizabeth, która z zupełnie niewiadomych przyczyn zemdlała. Z lekkim trudem ulokował ją w swoim samochodzie i przyjrzał się niewinnej twarzyczce. Miała niepospolitą urodę tak różną od twarzy, które widział u innych kobiet. Te bowiem najczęściej pokryte były grubymi warstwami przeróżnego świństwa, by zamaskować niedoskonałości. Co nie oznaczało, że one nie istniały. Niegdyś pokryta trądzikiem, teraz jej twarz należała do jednych z najgładszych, a dorodne brwi były obecnie na topie. Niektóre kobiety celowo domalowywały sobie brwi, by nadążyć za trendami.
              
Powinien był odwieźć Elizabeth do domu, lecz Randy nie powitałby go z otwartymi ramionami, zwłaszcza gdyby przyniósł bezwładną, nieprzytomną Elizabeth. W jego głowie narodził się inny plan. Zabrał ją do siebie. Niosąc ją w rękach, odnosił wrażenie, że była niezwykle lekka. Bezwładne ciała zwykle stawały się o wiele cięższe. Ułożył ją swoim łóżku i uważnie się jej przyjrzał.
              
Gdyby nie była Elizabeth, byłaby zupełnie obojętną mu dziewczyną. Poza żądzą zniszczenia jej życia, pogrążenia w czeluściach i innymi takimi złymi rzeczami, nie czuł nic. Nigdy nie rozpatrywał jej w tych kategoriach, a już sama myśl o tym, że miałby tak to rozpatrywać, napawała go lekkim obrzydzeniem. Po prostu nie miała tego czegoś.
              
Potrzebował dowodu i tu z pomocą przyszedł mu telefon. Postanowił zrobić jej zdjęcie. Zdjął jej buty i spodnie, by nadać pozory autentyczności całej scence. Sam ułożył się obok niej półnagi i cyknął pół tuzina zdjęć, by wybrać spośród nich najkorzystniejsze. W pierwszym odruchu wysłał zdjęcie do Charlesa. Był niezmiernie ciekaw jego reakcji.

- Nawet nie potrafię sobie wyobrazić, jak musi się czuć – westchnęła Harriett. – Pokonana przez swojego największego wroga. I to jeszcze w jaki sposób… Co na to wszystko Charlie?
- Nie miałem jeszcze okazji z nim porozmawiać. Musimy to szybko naprawić.
              
Zadzwonił do Charlesa, by zaprosić go na ich malutkie spotkanko, lecz on nie raczył odebrać telefonu. Ostatnio pochłaniały go jakieś pilne sprawy, o których nawet doktor Wright nie miał pojęcia. Charles wychodził z pracy punktualnie, lecz nie wracał do domu. Gdy doktor próbował złożyć mu niezapowiedzianą wizytę, Charlesa najzwyczajniej w domu nie było.

- Cóż, znów się nie udało…
- Mam wrażenie, że coś jest nie tak z Charlesem – stwierdziła Harriett. Ona utrwaliła sobie w pamięci zupełnie inny obraz Charlesa, dlatego jego zachowanie mogło sprawiać wrażenie nienormalnego.
              
W rzeczywistości Charles miał skłonność do wycofywania się, do zajmowała umysłu skomplikowanymi zadaniami. Michael zauważył jednak, że ostatnio za bardzo się wycofywał i nie znajdował już tyle czasu dla przyjaciół. Coś musiało być na rzeczy, a wszystko zaczęło się po wyjeździe tego całego Stephena. Co takiego mógł powiedzieć mu kuzyn?
- Nic mu nie będzie, to twardy chłopak – rzekł Michael pogodnie. – Po prostu nie naciskaj na niego, a sam ci wszystko wyśpiewa.
              
Harriett nie była do końca przekonana. Wymyśliła sobie genialny plan, w którym Charles był kluczowym elementem. Nie zdołała nigdy o nim zapomnieć tak do końca, co rzutowało na wszystkie jej związki. Żaden mężczyzna nie potrafił się jej podporządkować z taką łatwością jak Charles i to zawsze prowadziło do rozstania. Gdy w końcu spotkała takiego, któremu się to udało, nie spełnił jej głównego wymagania – nie był Charlesem.
              
Udawania kogoś, kim nie był, zwłaszcza że nie znał owego kogoś, kogo miał udawać, ostatecznie zmęczyło narzeczonego Harriett, który postanowił się od niej uwolnić. Zabolało ją to, gdyż marzyła o ślubie z prawdziwego zdarzenia. Chciała włożyć piękną białą suknię i wsunąć na palec piękny pierścionek. Nie chciała pozostawać starą panną, choć mogło się to wydać staroświeckie. Jakaś część jej kochała mężczyznę, którego miała poślubić. Znajdowała nieco miejsca w swoim sercu na miłość do innych. Nieco więcej miejsca zajmowała nienawiść.
              
Harriett potrafiła długo chować urazę, niełatwo rezygnowała z utrwalonych postanowień. Z jakichś względów postrzegała Elizabeth jako rywalkę i cieszyła się podwójnie z jej upokorzeń. To było dość dziwne, bowiem już prędzej Zoe mogła jej zagrozić niż brzydka, szara Elizabeth. Czyżby Harriett sądziła, że Charles mógłby wybrać Elizabeth? Zwłaszcza teraz? Gdy wyszło na jaw, że przespała się z Michaelem?
              
Randy nie znosił Michaela, czemu jawnie dawał wyraz. Jak zareaguje na wieść o tym, że Elizabeth pogrzebała wszystkie urazy i dopuściła się tak obrzydliwego czynu? Może straci do niej zaufanie i wyrzuci z domu? Zachodziła obawa, że staruszek dostanie zawału. Mógł się przy okazji przekręcić.

Komentarze

Popularne posty