LXXXV Randy
Nie
pamiętał, kiedy ostatni raz tak bardzo się bał. Gdy tylko dostał telefon od
Charlesa, wsiadł w taksówkę i ruszył do szpitala. Kilka razy w przeszłości
zdarzało mu się odbierać Elizabeth ze szpitala. Na te okazje miał specjalnie
podrobione upoważnienie Martina, by w ogóle mógł decydować o swojej bratanicy.
Randy uznał, że Elizabeth miała już dość problemów w życiu, by jeszcze
wysłuchiwać poszpitalnej reprymendy. Randy odbierał ją zatem i żadne z nich nie
mówiło nic Martinowi i Violet.
Najczęściej
miał do czynienia z otarciami, raz ze stłuczeniem. Elizabeth na szczęście nigdy
nic sobie nie złamała, bowiem z tego najtrudniej byłoby się wyplątać. Tym razem
sprawa zapowiadała się nader poważnie, a przynajmniej tak brzmiał Charles, gdy
mówił:
- Po prostu
przyjedź. Czekam na ciebie.
Elizabeth
nie wróciła na noc do domu. Zawsze informowała go o takich zamiarach, zwykle po
prostu zostawała w pracy. Tym razem nie otrzymał żadnej wiadomości. Dzwonił,
lecz telefon jakby był wyłączony. Nad ranem zadzwonił do Charlesa, lecz ten
spławił go opryskliwie. Co takiego mogło się stać? Pytał po znajomych. Nic.
Zadzwonił na uczelnię. Nic, Elizabeth miała dzień wolny od zajęć. Gdzie w takim
razie była? Charles brzmiał śmiertelnie poważnie i Randy nastawił się na
najgorsze. Ale na pewno nie przewidział tego.
Jego
bratanica była w trakcie badania lekarskiego, Charles czekał na korytarzu.
- Co z nią?
– wysapał, gdy już do niego dotarł.
- Wygląda na
to, że wszystko w porządku, nie spieszyli się z przyjęciem – mruknął Charles.
- Nic sobie
nie zrobiła?
- Ona sobie
nie. – Randy pobladł. – Chodź na bok. Mam coś ważnego do powiedzenia.
Odeszli w
najdalszy kąt i Randy wlepił w Charlesa wzrok pełen wyczekiwania.
- Tylko się
nie wkurzaj, dobrze?
A potem
Charles pokazał mu to zdjęcie. Przedstawiało
Michaela oraz śpiącą obok niego Elizabeth. Randy momentalnie poczerwieniał na
twarzy.
- Dlatego
Elizabeth nie wróciła do domu – wyjaśnił Charles. – Michael wszystko to
ukartował.
- Zabiję
skurwiela! – ryknął Randy, nie mogąc już dłużej kontrolować swojej wściekłości.
Kilka osób odwróciło się i spojrzało na niego z niesmakiem.
Randy
poczuł, że coś w nim pękło. Jeszcze nigdy nie czuł się tak zawiedziony.
- Dlaczego
jej na to pozwoliłeś? – spytał szeptem, a w jego głosie pobrzmiewał
oskarżycielski ton.
- Nie
pozwoliłem – odparł Charles spokojnie, chowając telefon do kieszeni marynarki.
– Postanowiła zrobić mi na złość, co było głupie. Dodatkowo Zoe, dziewczyna
mojego ojca, nieco jej namieszała w głowie. Elizabeth jest w takim stanie, że
nie wie już, co jest dobre, a co nie.
- Myślałem,
że zostawiam ją w dobrych rękach!
- Elizabeth
jest dorosła, nie mogę jej wszędzie pilnować – rzucił oschle Charles i Randy
zdał sobie sprawę, że był niesprawiedliwy w swym osądzie. – Mogłem podrzucić ci
ją do domu, ale uznałem, że lepiej będzie, jeśli obejrzy ją lekarz.
- Michael…
on coś jej zrobił? – Randy mimowolnie zadrżał.
- Nie sądzę,
jest zbyt wielkim tchórzem.
- Zatem co
właściwie się stało?
- Poszli na
kolację, Michael miał odwieźć ją do domu, Elizabeth zemdlała, więc zabrał ją do
siebie i zaaranżował scenkę. Nawiasem mówiąc, często zdarzają się jej te
omdlenia?
Randy
pierwszy raz słyszał o jakichkolwiek omdleniach. Elizabeth nigdy nie należała
do osób delikatnego zdrowia. Wszystkie otarcia szybko się goiły, chorowała
rzadko i nigdy ni okazywała żadnych oznak fizycznej słabości.
Lekarz
oznajmił, że badanie się zakończyło i można było odwiedzić pacjentkę.
- Lepiej,
żebyś zachował spokój – upomniał go Charles, a kierowała nim troska o
Elizabeth. – Nie pytaj jej o nic, dość już wycierpiała. Podejrzewam, że to
przed tobą będzie się najbardziej wstydziła swojego wyskoku.
- Nie jestem
jej ojcem, by ją upominać. – Randy nigdy nie mógł pretendować do miana jej
rodziciela. Nikt nigdy formalnie nie mógł zwrócić się do niego jako „ojca
Elizabeth”, ale on i ona dobrze wiedzieli, że był kimś więcej. Był jej
mentorem, jej przyjacielem, kompanem, powiernikiem i wszystkim tym, czym Martin
Blackwood nigdy nie był i nie będzie.
Randy wszedł
do gabinetu lekarskiego, a Elizabeth natychmiast się spięła.
- Tylko
spokojnie – mruknął lekarz, sprawdzający kroplówkę. Tętno Elizabeth gwałtownie
przyspieszyło.
- Co z nią?
– zdołał tylko wydobyć z siebie Randy.
- Pacjentka
jest odwodniona, lecz poza tym nic poważnego się nie dzieje. Żadnych urazów
wewnętrznych, z zewnątrz tylko lekkie stłuczenie głowy – odparł młody lekarz,
który Randy’emu wydał się dziwnie znajomy. Zapewne przez te okulary w grubych
oprawkach. – Jeśli zawroty i omdlenia nie ustąpią, będziemy musieli przy
następnej okazji zrobić tomografię.
Randy
pokiwał głową ze zrozumieniem.
- Proszę
mnie wezwać, gdy skończy się kroplówka.
Lekarz
wyszedł z gabinetu, a w tym czasie Elizabeth zdołała dojść do siebie. Miała
grobową minę, jakby spodziewała się najgorszego.
- O jakich
omdleniach mówił ten łapiduch? – zaniepokoił się Randy, siadając na stołku obok
łóżka. Elizabeth zacisnęła usta w wąską kreskę. – To przez twoją pracę, już ja
coś powiem temu Hendersonowi.
Randy
oczywiście doskonale wiedział, że sama była sobie winna, ale było to lepsze niż
dywagowanie na temat Michaela. Charles bezszelestnie usadowił się po drugiej
stronie Elizabeth. Randy zauważył z jaką naturalnością ujął jej dłoń. Choć
starała się zachować spokój, przyspieszone tętno ją zdradziło.
Nie mógł
zrozumieć, dlaczego w ogóle porwała się na Michaela, skoro tuż obok miała
całkiem przyzwoitego jegomościa, który potrafił uczyć się na własnych błędach,
który wiedział, co to pokora i szacunek. Który naprawdę ją lubił, choć
skrzętnie to przed wszystkimi ukrywał pod płaszczykiem dżentelmeńskiej
uprzejmości.
- Masz mu
nic nie mówić, bo gotów jest się obrazić – upomniała wuja Elizabeth. – Dostałam
tę pracę dzięki jego wstawiennictwu.
Randy był
pewien, że bez trudu dostałaby ją i bez tego.
- Ale musisz
się opanować z tym pracoholizmem! Nie możesz wysiadywać do późna w laboratorium
z tymi swoimi chemikaliami…
- Jestem
biologiem, nie chemikiem, Randy…
- Tym
gorzej!
- Od teraz
będę słuchała starszych od siebie.
- To tyczy
się również Charlesa, moja droga. Jeśli dobrze pamiętam jest o kilka miesięcy
od ciebie starszy.
- Dwa
miesiące i siedem dni – poprawiła go Elizabeth, zatem doskonale pamiętała datę
urodzin swego przyjaciela. Momentami zdawała się wiedzieć o Charlesie więcej
niż on sam.
- Niby
starszy, ale i tak mnie nie słuchasz – stwierdził Charles z przekąsem.
- I teraz
tego żałuję…
- I dobrze,
że żałujesz. Nawet nie wiesz, jakiego stracha narobiłaś wszystkim naokoło!
- Musisz to
wszystko utrudniać? Czy znasz jakąkolwiek inną kobietę, która tak otwarcie
przyznaje się do błędów?
- Jesteś
jedyna w swoim rodzaju – sarknął Charles. Randy z wielką ulgą przyjął fakt, że
znów się przekomarzali, jakby nic się nie wydarzyło. Życie znów wracało na
dawne tory, ale czy jechało w tym samym kierunku? – Niestety muszę utrudnić ci
wszystko jeszcze bardziej. – Charles podał telefon Elizabeth. – Musisz
zadzwonić do babci Darcy. Jesteś jej to winna.
Komentarze
Prześlij komentarz