LXXVI Charles
Odwieźli Stephena i Joanne do ich hotelu, lecz
nie wrócili od razu do domu. Wieczorami Charles miał ochotę wyrwać się poza
miasto. Można było powiedzieć, że stało się to niemal ich tradycją.
- Stephen chce poznać mojego ojca – rzekł
Charles, zaparkowawszy samochód pośród drzew.
- Jest masochistą? – zdumiała się Elizabeth.
Wysiedli z samochodu i Charles poprowadził ją wąską ścieżką ku niewielkiej
żeliwnej bramie.
- Nijak nie mogłem mu tego wyperswadować. – Nie
chciał mówić, że Elizabeth cały czas znajdowała się w samochodzie, gdy toczyli
tą rozmowę. Po prostu na chwilkę przeniosła się gdzieś indziej i wszystko jej
umknęło. – Po prostu nie odpuści takiej okazji.
- Szykuje się rodzinny obiadek? Jestem ciekawa,
jak Stephen przyjmie Zoe. To wspaniały pomysł.
- Ty też zupełnie oszalałaś? – jęknął Charles.
- Chciałabym zobaczyć starcie Stephen kontra
Michael.
- Załatwić ci miejsce w pierwszym rzędzie? Ach,
czekaj, prawie zapomniałem…
- O czym?
- Że i tak się od tego nie wymigasz!
- Ale zanim urządzisz jakiś piknik, musisz
wyjaśnić sobie kilka rzeczy z kuzynem.
- Teraz to Joanne zajmuje się jego wychowaniem.
- Charles, mówię o tych wszystkich rzeczach, o
których twój ojciec nie powinien wiedzieć.
- To może być ciężkie…
- Zaczynając od tego, że pojechałam z tobą do
Porthtowan, a na naszej przyjaźni kończąc.
Charles zatrzymał się na chwilę, a Elizabeth
wpadła na jego plecy. Tym właśnie byli? Przyjaciółmi? Nie miał prawa prosić o
więcej i tak dostał od losu niezmiernie dużo. Babcia Darcy mu wybaczyła,
Stephen się do niego przyznaje, a Elizabeth była najbliższą mu osobą. Żałował,
że nie mógł powiedzieć tego na głos z obawy, że ją spłoszy.
- Wszystko w porządku? – spytała, gdy przez
dłuższą chwilę się nie odzywał.
- Właściwie to ja powinienem zadać ci to
pytanie. – Otworzył bramę i poprowadził Elizabeth wąską alejką wyłożoną
drobnymi kamykami. – Tak nagle wyszłaś do łazienki…
- Źle się poczułam – powiedziała krótko.
- Brałaś swoje magiczne tabletki?
- Staram się z nimi nie przesadzać. Jednak
niedobór snu…
- Nie musisz się tak nadwyrężać. Życie jest
długie.
- Dość ironiczne stwierdzenie, zważywszy, że
przyprowadziłeś mnie na cmentarz.
Mógł poprowadzić ją zamkniętymi oczami, drogę
znał na pamięć. Ojciec specjalnie wybrał ten cmentarz, by Charles nie mógł
wybierać się na niego zbyt często, jednak wszystko dało się obejść. Zatrzymał
się przy jednym z nagrobków i obejrzał samotny znicz, który na nim stał.
- Chyba da się z niego coś jeszcze wyłuskać. –
Wyciągnął z kieszeni marynarki zapalniczkę i odpalił świeczkę w środku.
Postawił lampkę na kamiennej płycie, światło oświetliło napis: „Mary Wright”.
Cmentarz na pewno nie należał do romantycznych
miejsc na wieczorne wypady, jednak Charles obiecał Elizabeth, że kiedyś ją
zabierze do matki. Uznał, że dziś był dobry dzień, skoro obydwoje byli w podłym
nastroju. Poczuł nieśmiały uścisk na swojej dłoni. Elizabeth nieświadomie
przeplotła swoje palce z jego, powodując, że krew uderzyła mu do głowy.
- Nie zasłużyła sobie, by tu leżeć – szepnęła
drżącym głosem.
- Wiem – mruknął Charles. – Tyle razy
wyobrażałem sobie moje życie… Wiesz, gdyby ona dalej żyła.
- Wszystko wyglądałoby inaczej – przytaknęła
Elizabeth.
Jednak ty nie trzymałabyś mnie za rękę,
pomyślał Charles.
- Nikt nie jest w stanie cofnąć czasu –
stwierdził. – Na pewno nie chciałaby, żebyśmy zadręczali się przeszłością.
- Pytanie tylko, czy jesteśmy gotowi na
przyszłość. Charles, nikt nie może się dowiedzieć o tym, że tu byłam razem z
tobą, że gdziekolwiek kiedykolwiek z tobą byłam.
- Pouczę mojego uroczego kuzyna w tej kwestii.
Kiedyś jednak to się wyda.
- Cóż, wtedy będzie po mnie.
- Po mnie też.
- Michael uzna, że miałeś genialny plan. Zdobyć
jej zaufanie, by ją ostatecznie zniszczyć. Coś, co on mógłby zrobić.
- Nadal mi nie wierzysz? Uważasz, że mógłbym
coś takiego zrobić?
- Nie istnieje żaden sposób, byś mógł
udowodnić, że nie masz złych zamiarów.
Elizabeth nie myliła się, nijak nie mógł
udowodnić, że nie zamierza jej skrzywdzić. Mogła polegać tylko i wyłącznie na
jego słowie. Była to raczej słaba gwarancja. Michael udawał, że jest dla niej
miły. Może liczył na to, że się w nim zadurzy, a on to wykorzysta. Elizabeth
nie była jednak głupia, potrafiła przejrzeć Michaela, wiedziała, kiedy kłamał.
Nie wierzyła w jakąkolwiek przemianę Michaela. Charles natomiast miał wsparcie
osób, które niegdyś niekoniecznie pałały do niego sympatią. W duchu dziękował,
że miał jeszcze babcię Darcy.
- Gdyby nie Randy, być może też gdzieś bym tu
leżała – stwierdziła nagle Elizabeth. Charles ścisnął mocniej jej dłoń. –
Przychodziłbyś mnie odwiedzać?
- Przychodziłbym – rzekł spokojnie. – Jakie
kwiaty lubisz?
- Nie ma nic piękniejszego niż umarłe kwiaty
leżące na nagrobku. – Głos Elizabeth pozbawiony był uczuć, Charles mógł się
tylko domyślać, co działo się w jej głowie. – Wiesz, czym chciałabym się stać
po śmierci?
- Coś za dużo o tym rozmyślasz…
- To coś złego? Im wcześniej się z tym
pogodzimy…
- Pogodziłaś się z tym, że kiedyś umrzesz?
- Chciałabym zostać drzewem – stwierdziła z
mocą. – Chciałabym, żeby moje ciało skremowano, by moje prochy stały się
nawozem dla jakiegoś nasiona. Cmentarze to przygnębiające miejsca. Poza tym to
marnowanie powierzchni. Zupełnie inaczej by było, gdybyśmy chodzili do
wspaniałych parków pełnych drzew.
Charles musiał przyznać, że byłaby to naprawdę
piękna perspektywa. Zamiast zimnych kamieni drzewa będące schronieniem dla
innych form życia. Prawdziwe życie po śmierci będące w zasięgu ludzkich
możliwości.
Elizabeth zatrzęsła się lekko z powodu
wieczornego chłodu. Charles użyczył jej swojej marynarki, choć stanowczo
zaprotestowała. Okrył jej ramiona.
- Elizabeth, martwię się o ciebie – powiedział
szczerze.
- Zupełnie niepotrzebnie, mój drogi Charlesie.
Czuję się całkiem dobrze.
- I dlatego rozmawiamy o śmierci?
- Jeśli zamierzasz mnie przesłuchiwać, to nie
jest to dobre miejsce.
- Znam takie jedno…
***
Charles zaprosił Elizabeth do środka. Poruszali
się po ciemku, jakby byli pospolitymi złodziejaszkami. Obydwoje poczuli nagły
wyrzut adrenaliny, weszli na święte terytorium doktora Wrighta. Było to dzieło
jego życia, jego sanktuarium, miejsce, w którym mógł zgrywać nieomylnego i to
jeszcze za pieniądze.
Elizabeth prychnęła na widok pretensjonalnych
ozdób w niewielkiej poczekalni. Portret doktora, jego dyplomy i sztuczne
kwiaty. Charles otworzył czarne drzwi.
- To jego gabinet – szepnął, oświetlając
wnętrze ekranem telefonu. – Uwielbia oprawiać w ramki swoje zdjęcia – dodał,
gdy Elizabeth dostrzegła kilkanaście ramek wiszących na ścianie.
- Widok tak wielu doktorów przyprawiłby mnie o
lęki – stwierdziła Elizabeth. Charles zaśmiał się cicho.
- To mój gabinet. – Zapalił niewielką lampę
stojącą w rogu pokoju tuż za drzwiami. Z mroku wyłonił się artystyczny nieład
młodego Wrighta. Biblioteczka pełna książek, z czego przeczytał mniej niż
połowę, porozrzucane bloczki z notatkami na biurku i kubek z niedopitą kawą.
Judy omijała to pomieszczenie, jeśli chodziło o sprzątanie. Ostatnio
poprzestawiała mu wszystko tak, że nie mógł się odnaleźć, dodatkowo wstawiła mu
jakąś wyjątkowo paskudnie pachnącą świeczkę, którą wyrzucił do kosza przy
najbliższej sposobności. Nie chciał, by ktokolwiek przerabiał mu gabinet.
- Widzę, że przejawiasz tendencję do tworzenia
chaosu – skwitowała Elizabeth. – Tak bardzo się od siebie nie różnimy. Musisz
jeszcze zacząć przesiadywać do późna w nocy.
- Miałbym mieć pacjentów o tak późnych
godzinach?
- Może ktoś cierpi na bezsenność?
- Jak chociażby ty? – Charles wskazał na swoją
brązową sofę dla pacjentów.
- Dziś to nie ja powinnam tam siedzieć. –
Elizabeth usiadła wygodnie w fotelu, którego używał Charles podczas sesji. –
Rozsiądź się wygodnie, Charlesie.
Czuł się dziwnie na miejscy pacjenta w swoim
własnym gabinecie. Doktor nigdy się nie dowie, że Elizabeth kiedykolwiek tu
była. Nie mieli żadnych świadków. Świadomość obecności Elizabeth w miejscu,
którego na pewno by unikała – w końcu była to twierdza doktora – sprawiała
Charlesowi dziwną satysfakcję. Nieracjonalna Elizabeth, nazywana przez niektórych
Lizzie bądź „Brzydulą Betty” regularnie wyłamywała się z wszelkich schematów.
Robiła rzeczy, o które nikt by jej nie podejrzewał. Charles uznał, że była
całkiem ciekawym przypadkiem.
- Dobrze, mój drogi Charlesie… A teraz opowiedz
mi o Mary. Ze mną możesz być zupełnie szczery.
Tak jak ona nie mógł być do końca pewny, czy
może jej zaufać. Ona obdzieliła go kredytem zaufania, on postanowił zrobić to
samo. Postanowił być szczery aż do bólu.
Komentarze
Prześlij komentarz