LXXXIII Charles

To były ostatnie wspólne chwile ze Stephenem i Joanne. Następnego dnia mieli wrócić do siebie i w uporządkowanym życiu Charlesa Wrighta wszystko miało wrócić do normy. Problem polegał na tym, że nadal istniały w nim czynniki, które wprowadzały element chaosu w ogólną egzystencję.
              
Zoe nadal wytrzymywała z doktorem, a nawet stała się podporządkować sobie wszystko. Zaczęło się niewinnie, od ubrań i wystroju wnętrza. Obecnie doktor pochłonięty był remontem, zatem zdarzało mu się przyjść do pracy z pyłem we włosach. Harriett nadal upierała się na Charlesa, mimo że starał się ją w oczywisty sposób zniechęcić. Jego zabiegi kończyły się fiaskiem, przez co stwierdzał, że dziewczyna potrzebuje terapii. A to z kolei znów ją do niego przyganiało.
              
Najbardziej dynamicznym elementem była sama Elizabeth. Wcześniej żywa i dziwnie zorientowana na osobisty sukces Charlesa – motywacyjne przemowy przedziwnie brzmiały w jej ustach – obecnie cicha i nieco osowiała, jakby pobyt Stephena wyczerpał jej zasoby energetyczne. Charles zaczął upatrywać w tym wszystkim swojej winy, powinien był udzielić kuzynowi dosadnych rad, by nie narzucał się ze swoimi swatami. Wystarczyło jej, że jej własny wuj, Marge i kilka innych osób pragnęli ocieplić stosunki między nią a Charlesem – a gdy już do tego doszło – chcieli pójść o krok dalej.
              
Elizabeth zawsze miała silne poczucie własnego terytorium, pilnie strzegła swojej strefy komfortu, choć ostatnimi czasy zdarzało się jej wypuszczać poza jej granice. Coś się zmieniło i obecnie była nieprzenikniona, nienaruszalna, odizolowana. Znów pogrążyła się w pracy i Dan musiał błagać Charlesa, by interweniował. Jako jedyny potrafił przemówić jej do rozsądku, a raczej tego, co z niego zostało. Nie potrafiła mu się przeciwstawić, lecz nie podążała za nim z własnej woli. Po prostu się podporządkowywała, by choć w minimalnym stopniu usatysfakcjonować środowisko, w którym się obecnie znajdowała.
              
Spędzali długie popołudnia, kompletnie milcząc. Pochłonięta malowaniem ścian, bądź czyszczeniem tapicerki, zdawała się go nie słuchać. Charles czuł, że był to swego rodzaju bunt, niemy protest przeciwko temu, co mógł zrobić lub powiedzieć. Starał się jej nie narzucać, zbytnia troska zmusiłaby ją do jeszcze większego wycofania. Mógł zniknąć na godzinę lub dwie, pojechać do sklepu lub pójść pobiegać, a Elizabeth nadal malowałaby ścianę. Dobrze, że przynajmniej się przemieszczała, nie mógł zarzucić jej, że bezczelnie się zacięła. Musiał ją potem upominać, że jest późno i że powinna wrócić do domu, bowiem Randy mógł się niepokoić. Nie chciała, by ją odwoził. Mówiła, że chce się przewietrzyć, w końcu nawąchała się farby. Bał się wypuszczać ją samą, nigdy nie mógł mieć pewności, że dotrze do domu. Zawsze upewniał się u Randy’ego.
              
Ulgę, choć naprawdę niewielką, w rozmyślaniach przynosiło mu stwierdzenie jednego faktu – to nie była tylko jego wina. Mogła być na niego obrażona, a jak, lecz poczucie obowiązku kazało jej wywiązać się z obietnic. Dlatego mu pomagała. Z zaufanych źródeł Charles dowiadywał się, że Elizabeth odżywia się dobrze, choć nie ma czasu gotować w domu. Marge zawsze podsyłała jej coś za pośrednictwem Randy’ego lub któregoś z kucharzy. Nie zostawiała resztek. Dlaczego zatem straciła na wadze? Charles widział, jak co chwila podciągała swoje ulubione spodnie, które nie miały szlufek na pasek. Koszulki na niej wisiały. Obojczyk, choć dobrze zarysowany podobał się niektórym mężczyznom, za bardzo wystawał. Bał się poruszyć ten temat, by nie spłoszyć Elizabeth. Trzeba było podejść do tego umiejętnie.
              
Poczuł dość mocne ukłucie zazdrości, gdy któregoś dnia głosem pozbawionym jakichkolwiek uczuć powiedziała, że wychodzi z Michaelem. Nie miał pojęcia, jak mu się to udało, lecz jakiekolwiek wyjście z nim było bardzo ryzykowne. Charles nie wiedział, do czego był zdolny, Elizabeth tym mniej. Nie chciał się jednak wtrącać. To była jej decyzja, musiał ją uszanować, choć szczerze wolał mieć ją przy sobie nawet złą, milczącą, obojętną, niż puszczać ją z Michaelem.
              
Próbował udzielić jej stosownych rad, lecz uprzejmie go zbyła. Sama aż za dobrze wiedziała, kim był Michael, zatem musiała na niego uważać. Nie potrzebowała rad. Dobrze, nie będzie się narzucał.
              
Michael musiał podzielić się z Charlesem swoim sukcesem. Wysłał mu zdjęcie średnio zadowolonej Elizabeth z dopiskiem: „Szkoda, że cię tu nie ma”. Jakoś nie żałował, że nie widział się ze swoim dawnym przyjacielem.
              
Postanowił, że nie będzie się tym przejmował, zamierzał spędzić resztę dnia w spokoju, lecz spokój nie przychodził. By ukoić nerwy usiadł do pisania listu, jednak gdy tylko przyłożył czubek pióra do papieru, nie potrafił znaleźć odpowiednich słów. Sfrustrowany sięgnął po butelkę wina. Chciał zapomnieć o zazdrości trawiącej jego trzewia.

Nawet jeśli nie chciał od niej niczego więcej, pragnął od niej wszystkiego. Przede wszystkim, by była tylko jego. Nie chciał się nią dzielić. Był zwyczajnie zazdrosny, a Elizabeth musiała mieć w tym wszystkim jakiś cel.

***

Próbował zasnąć, bezskutecznie, wiercąc się w łóżku, gdy dostał kolejną wiadomość. „Dobranoc, Charlie”, lecz nie to było w tym wszystkim najgorsze. Sceneria była jednoznaczna, sypialnia w domu Michaela. Na zdjęciu uśmiechnięty Michael, obok niego pogrążona we śnie Elizabeth. Serce Charlesa na moment się zatrzymało, a potem zaczęło bić jak oszalałe. W głowie kłębiły mu się setki pytań. Co? Jak? Dlaczego? Po co? Kiedy? Jakim cudem? W co ta Elizabeth się wpakowała? Potem uznał, że sama jest sobie winna. Nie będzie już wnikał.

***

Nad ranem zadzwonił Randy i zmartwionym głosem powiedział:
- Elizabeth nie wróciła na noc do domu.
- Oczywiście, że nie – prychnął tylko w odpowiedzi Charles. Nie chcąc dłużej ciągnąć tego wątku, bezczelnie się rozłączył.
              
Randy już nie zadzwonił, dzwoniła natomiast Elizabeth. Telefon za telefonem, w końcu znużony go wyłączył. Nie mógł skupić się na pracy, lecz robił dobrą minę do złej gdy. Zwłaszcza, gdy ojciec napomknął:

- Nie zgadniesz, kogo dziś rano spotkałem u Michaela…
- Masz rację, nie zgadnę, bowiem dobrze wiem – mruknął Charles, przyjmując kawę od Judy. Starał się, by ręce za bardzo mu nie drżały.
- Cały Michael! Musiał się pochwalić!
- Cieszy cię to?
- Szczerze powiedziawszy, jestem zaskoczony. Michael i Elizabeth to zupełnie odmienne charaktery.
- Nie potrzeba zgodności charakterów, by zaliczyć panienkę – zauważył Charles, muskając się po gładkim podbródku. Elizabeth w jakimś sensie go zawiodła, nie miał zamiaru dalej schlebiać jej zachciankom.
- To niesamowite! Znów gadasz jak mój syn!
              
Judy wskazała na telefon, po czym powiedziała, że ktoś żąda, by pilnie z nim porozmawiać. Nie prosił, żądał. Doktor Wright uniósł brwi i poprosił kolejnego pacjenta. Charles przejął słuchawkę i odsunął się z nią na tyle, na ile pozwalał mu przewód, poza zasięg słoniowych uszu Judy.
              
Usłyszał suche powitanie i od razu wiedział, z kim ma do czynienia.
- Babcia Darcy? – szepnął ze zdumieniem, odsuwając się od Judy jeszcze bardziej.
- Aż wstyd się przyznawać, że jesteś moim wnukiem! – syknęła pani Darcy. – Jak słowo daję, przyjadę z Porthtowan i osobiście wytargam cię za uszy!
- A co ja takiego powiedziałem?
- Nie powiedziałeś! Cały dzień próbuję się do ciebie dodzwonić! Musiałam odszukać numer gabinetu twojego ojca, by móc w ogóle prowadzić tę rozmowę!
- Która zmierza do…?
- Charles, niedawno otrzymałam niepokojący telefon od Elizabeth. – Charles zamarł. – Była roztrzęsiona, nie potrafiła sklecić zdania, a potem rozmowa została nagle przerwana.
              
Nie mogła dodzwonić się do mnie, to dzwoniła do mojej babci, pomyślał. Sprytne.
- Obawiam się, że coś mogło się stać. Jeśli nie zapewnisz mnie o tym, że wszystko jest w porządku… I chcę to usłyszeć z jej ust.
              
Nagle Charles poskładał wszystkie elementy układanki do kupy. Sądził, że zrobił to już wcześniej, lecz stworzył jakąś monstrualną hybrydę. Dopiero teraz wszystko do niego dotarło i uderzyło niczym rozpędzony pociąg. Michael. Co takiego zrobił Elizabeth? Zalała go fala gorąca. Liczyła na jego pomoc i nie otrzymała jej. Nikt nie wiedział, gdzie się podziewała. Nikt nie wiedział, co się z nią stało.

- Czy ty mnie słyszysz? – spytała pani Darcy z wyraźną troską w głosie. Tym bardziej była to troska o wnuka.
- Tak, słyszę – powiedział. – Muszę już iść.
              
Obcesowość Charlesa i styl kończenia konwersacji powinien był obrazić poważną panią Darcy, lecz nie obraził jej. Wiedziała, że Charles zaczął działać.
              
Wpadł jak burza do gabinetu. Chwycił telefon i wypadł. Polecił Judy odwołać pacjentów i wybiegł, nie zważając na jej wyjątkowo głośne protesty.
              
Istniało kilka miejsc, w których mógł znaleźć Elizabeth. Miał nadzieję, że dopisze mu szczęście.


Komentarze

Popularne posty