XC Charles
Wpatrywał się tępo w sufit, zastanawiając się,
o czym myśli Elizabeth przed snem. Czuł się nieco nieswojo, mając ją pod swoim
dachem, będąc tak blisko niej, choć zasadniczo pragnął mieć ją jeszcze bliżej.
Może uda mu się wstać wcześniej i zrobić jej niespodziankę ze śniadaniem?
Spędzą mile poranek, by potem ze śmiechem opowiedzieć Randy’emu o małej wtopie
z kluczami od domu.
Jack pewnie dotkliwie odczuł brak swojej
towarzyszki. Kto by pomyślał, że Randy przekona się do zwierzaka, który w dużej
mierze zawdzięczał to Elizabeth. Jego przyjaciółka kochała każdy przejaw życia,
który nie zagrażał jej – wszelkie paskudztwa były jej niemiłe, a jednocześnie
rozwodziła się nad korzyściami posiadania w domu choćby jednego pająka. Charles
miał nadzieję, że Tony znalazł sobie nową dziurkę do zamieszkania po tym, jak
kompletnie przefasonowali dom.
Cieszył się, że czuła się swobodnie w tym
wnętrzu. Sama wybierała kanapę, farby oraz kilka innych bibelocików. Wszystko
mu się podobało, bowiem podobało się jej. Wiedział, że gdyby te elementy
wybierała Harriett, spotkałyby się z cichą krytyką, wobec niej nie potrafił
stosować głośnej, nawet jeśli zgadzałby się z jej wyborem. Cokolwiek robiła i
mówiła Harriett irytowało go, gdyż zbyt często kontrastował jej postać z Elizabeth,
przez co uwypuklały się jej wady.
Uważał się za wyjątkowego szczęściarza, skoro
zyskał przebaczenie dwóch najważniejszych osób w życiu. Dzięki temu miał siłę
wstawać rano i konfrontować się z ojcem, Michaelem, Harriett i resztą świata.
Ktoś mógłby powiedzieć, że Elizabeth owinęła go
sobie wokół palca, był skory spełnić każde jej życzenie. Żadne takie
stwierdzenie nie mogło jednak paść, gdyż pakt, który zawarli, zawarli w
tajemnicy przed wszystkimi i nikt nie wiedział, co tak naprawdę ich łączyło. Ci,
którzy bardziej znali oboje, mogli coś domniemywać. Całe szczęście Michael był
na to wszystko za głupi.
Między nim a Charlesem pojawiła się przepaść, o
której on nic nie wiedział. Charles nauczył się wyrażać w inny sposób, sposób,
którego Michael nie znał, dlatego jego gesty pozostawały zagadką. Wiele umykało
nieomylnemu Michaelowi mającego się za króla intryg i złośliwości. Próbował
podejść Elizabeth z różnych stron, posuwając się do szczególnego świństwa,
wiedząc, że nie istniał sposób, by obalić jego twierdzenia. Zaprzeczanie
jedynie potwierdziłoby jego koncepcje, skoro nie istniał żaden sposób, by
udowodnić, że Michael najzwyczajniej kłamie.
Nie doszło jeszcze do jednego spotkania, by
zamknąć rozdział pełen powrotów i rodzinnych zgromadzeń. Jak zareagowaliby
państwo Blackwood na wieść o powrocie Elizabeth do rodzinnego miasta? Jak
potraktowaliby jej relację z wujem? Jak odniósłby się Martin do własnego brata,
który pełnił funkcję zastępczego ojca dla jego córki? Co powiedzieliby, gdyby
dowiedzieli się o więzi między Elizabeth a Charlesem?
A jak zareagowałby sam Michael? Na pewno
posądziłby go o zdradę. Mógł oczywiście wywrócić wszystko do góry nogami i
uznać, że to część jakiegoś chytrego planu. Nie wiedział tylko, że Charles
stracił cały pociąg do intryg. Pragnął prostego życia bez niejasności, choć
obecnie dalekie było od prostoty i przejrzystości. Nie wyspowiadał się jeszcze
ze wszystkich rzeczy.
Gotów był bronić swoich przekonań rękami i
nogami. Wierzył, że wystawiony na próbę zdoła jej podołać. Już raz stracił
przyjaciółkę, nie zamierzał dopuścić do tego ponownie. Zmarnował wiele lat,
zmierzając w złym kierunku, a teraz gdy miał przewodnik, podążał za nim na
oślep.
Chciał jednak móc trzymać ją pewnie za dłoń bez
względu na okoliczności. Chciał móc mówić o niej jako o kimś więcej. Chciał
czuć się w jej towarzystwie pewnie niezależnie od otoczenia. Zbierał się na
odwagę, by oznajmić całemu światu, kim dla niego była, a była przyjaciółką,
powierniczką, opiekunką, choć nie miała tego świadomości.
Gapił się zatem w sufit, snując te swoje
niedorzeczne dywagacje, które rozpierzchną się, gdy tylko wstanie słońce.
Przysłuchiwał się miarowemu postukiwaniu kropel deszczu o parapet, chłonąc
chłodną bryzę deszczowej nocy. Rozumiał, dlaczego Elizabeth tak uwielbiała
deszcz. Oczyszczał powietrze i nie tylko powietrze. Wrócił wspomnieniami do ich
wyprawy na pola, gdzie złapała ich burza. Wrócił wspomnieniami do spaceru
brzegiem morza w Porthtowan. Do ich wspólnego tańca na weselu Stephena i
Joanne.
Stephen miał rację w jednym: Elizabeth była dla
niego stworzona. Nie potrafił wyobrazić sobie nikogo innego u swego boku. Nie
wiedział jednak, czy on był stworzony dla niej. Choć odnosiła się do niego
przyjaźnie, choć służyła mu radą i pomocą, była nieodgadniona, Charles nie
potrafił jednoznacznie określić, co naprawdę o nim myślała. No i jeszcze
pozostała kwestia tego, co przygnało ją z powrotem do Cambridge. Były to jednak
kwestie, które poruszone mogły zniszczyć absolutnie wszystko. Nie był to
stabilny grunt, ale konstrukcja ich przyjaźni jakoś się utrzymywała. Na razie
nie chciał niczego zmieniać. Uznał, że mógłby tak trwać nawet do końca życia,
jeśli tylko nic a nic by się nie zmieniło na gorsze.
Elizabeth spała piętro niżej. Opanował potrzebę
sprawdzenia, czy wszystko jest w porządku. Może trzeba było ją przykryć? Może
błądziła, po omacku szukając łazienki? Może dręczyły ją koszmary?
Zmęczony tymi rozmyślaniami zasnął. Nie był to
spokojny sen. Do głosu doszły wszystkie jego obawy, wykręcając rzeczywistość na
wszystkie strony. Wił się w łóżku zlany potem, gdy Morfeusz nie wypuszczał go
ze swych objęć. Zamierzał potrzymać go tak przez resztę nocy.
Komentarze
Prześlij komentarz