C Elizabeth
Opiekuńczość
Zoe osiągnęła apogeum, gdy któregoś dnia porwała ją na „typowo babski wypad”.
Elizabeth nigdy nie uczestniczyła w czymś takim, nie miała zatem najmniejszego
pojęcia, czego się spodziewać.
Tego typu
wypad nie mógł się obyć bez Harriett, która służyła Zoe radami, których wcale
nie potrzebowała. Zoe sama wiedziała, co chciała zrealizować. Program imprezy
zakładał zakupy, zakupy i najprawdopodobniej zakupy, a końcowym przystankiem
miał być fryzjer i kosmetyczka.
Elizabeth
należała do konkretnych osób i stosowała czysto męską taktykę robienia zakupów.
Wchodziła do sklepu, szła na odpowiedni dział, wybierała kilka rzeczy,
przymierzała i kupowała to, co na nią pasowało. Harriett i Zoe działały
zupełnie inaczej. Wszedłszy do galerii handlowej, chyba za punkt honoru sobie
postawiły wejście do każdego sklepu z modą damską i przeczesanie go od ściany
do ściany.
Obydwie
zachwycały się tymi wszystkimi sukienkami i kolorowymi bluzeczkami, a Elizabeth
ciągnęła się za nimi z wyrazem konsternacji na twarzy, łapiąc to, co akurat
zostało jej rzucone. Jednym z najgorszych doświadczeń było przymierzanie tego
wszystkiego. Starała się to robić w miarę szybko, zważywszy na stosy ubrań,
które na nią czekały. Spociła się przy tym, jakby przebiegła kilka kilometrów.
Harriett czuła potrzebę fotografowania ją w każdej kreacji. Elizabeth obawiała
się, że wysyłała te zdjęcia do Michaela i oboje mieli z tego niezły ubaw.
Uparcie
starały się wcisnąć ją w przyciasne kiecki, które ledwo przysłaniały jej tyłek.
Elizabeth czuła, że gdy tylko się schyli, będzie widać jej gacie w serduszka. Na
szczęście nie musiała wydawać na te rzeczy ani jednego funta, Zoe ofiarowała
się, że za wszystko zapłaci. Wręcz sprawiało jej to ekstatyczną przyjemność.
Po ubraniach
nadeszła kolej na buty. Harriett koniecznie chciała jej znaleźć najwyższe
szpilki w całej galerii. Problem polegał na tym, że Elizabeth nie bardzo umiała
się w czymś takim poruszać, zatem kołysała się na boki jak kaczka.
Przyszła
kolej na małą przerwę, gdy wszystkim trzem zaczęło burczeć w brzuchach.
Harriett i Zoe z uniesionymi brwiami obserwowały Elizabeth pożerającą frytkę za
frytką, podczas gdy obie katowały się lekkimi sałatkami. Elizabeth uważała, ze
potrzebuje dużo kalorii na to, co miało nastąpić po przerwie – druga tura
łażenia po sklepach.
Z
wytęsknieniem spojrzała na księgarnię, do której nie wejdą, bowiem książki nie
leżały w zakresie zainteresowań jej towarzyszek. Robiła jednak dobrą minę do
złej gry, nie chcąc zepsuć Zoe wyśmienitego humoru.
Zastanawiała
się nad motywami powstępowania obu kobiet i o ile intencje Zoe mogły być
czyste, o tyle nie wiedziała, co sądzić o udziale Harriett, która nigdy jej nie
lubiła i raczej nic w tej kwestii się nie zmieniło. Po prostu nauczyła się
ukrywać swoją pogardę przed innymi. Była taka miła i słodka w obejściu, że
każdy zastanowiłby się dwa razy nad jej autentycznością, jednak Zoe
najwyraźniej to nie przeszkadzało. W zasadzie nie przywiązywała do tego zbyt
wielkiej wagi, koncentrując się na osobie Elizabeth.
Apogeum
upokorzenia nastąpiło w salonie fryzjerskim, gdzie przynajmniej trzy osoby
wymacały jej włosy, kręcą z dezaprobatą. „Są takie suche”, „Przydałoby się
zmienić kolor”, „A może powinniśmy je kompletnie obciąć?”, te stwierdzenia
zmroziły krew w żyłach Elizabeth. Zawsze była dumna ze swoich włosów, a teraz
miałaby się ich pozbyć? Już prawie uciekała z fotela, lecz zatrzymał ją młody
fryzjer, po czym umieścił w niewygodnej pozycji do mycia włosów.
Kosmetyczka
zacmokała nad jej gęstymi brwiami, po czym postanowiła jej wyregulować. Nie
była to przyjemna czynność i w oczach Elizabeth zatańczyły łzy. Potem
wysmarowano jej twarz specyfikami przyprawiającymi o lekkie pieczenie, a na
koniec pokazano nową Elizabeth, w której mało zostało ze starej.
- Michael
mówi, że wyglądasz cudownie – rzuciła Harriett znad telefonu. Nie rozstawała
się z nim, zdając szczegółową relację Michaelowi.
Elizabeth czuła
się jak kukiełka przestawiana z miejsca na miejsce. Czekała, aż znikąd wyskoczą
jacyś roześmiani ludzie, krzycząc, że jest w ukrytej kamerze. Żeby uwieńczyć
zakupowy sukces, poszły na lody, przy czym Harriett spędziła pięć minut,
wybierając smaki, jakby podejmowała ważną życiową decyzję.
Jakby tego
wszystkiego było im mało, wymogły na niej obietnicę wieczornego spotkania u
Marge, jak to same nazwały „na lampkę wina”. Elizabeth protestowała, lecz w końcu
się poddała, skoro była w mniejszości. Postanowiła dać im to, czego chciały z
nadzieją, że potem się nią znudzą i dadzą jej spokój.
Do domu
wróciła obładowana torbami i ledwo sobie poradziła z otwarciem drzwi. Randy
roześmiał się na jej widok i nazwał ją pandą, która uciekła z cyrku.
- Niech
tylko Charles to zobaczy! – zawołał za nią, gdy rozczarowana uciekła na górę do
swojego pokoju.
Ze złością
rzuciła te wszystkie torby, w których znajdowały się sukienki, buty i kosmetyki
do makijażu. To nie były jej rzeczy, nie potrzebowała ich. Zoe zapobiegliwie
zabrała wszystkie paragony, by uniemożliwić Elizabeth zwrot w sklepie.
Poczłapała
do łazienki, by jeszcze raz spojrzeć na swoje nowe oblicze, które właściwie do
niej nie należało. Po drugiej stronie lustra widniała kobieta w pełnym tego
słowa znaczeniu. Ta kobieta mogła mieć każdego mężczyznę, bez wątpienia.
Tajemnicze spojrzenie i krwistoczerwone usta zapewniłyby jej należytą atencję
płci przeciwnej.
Główny
problem polegał na tym, i był to podstawowy błąd założeń Zoe i Harriett, że
Elizabeth wcale nie potrzebowała uwagi mężczyzn. Ten, którego najbardziej
kochała, wcale nie chciał, by się dla niego zmieniała. W tej nowej skórze czuła
się nieswojo i to na tyle, że nie mogła tego znieść. Ze złością zaczęła
zmazywać to wszystko, czym tylko pogorszyła sprawę, bowiem wyglądała teraz jak
ofiara potężnej ulewy. Wbrew sobie rozpłakała się i postanowiła wskoczyć pod
prysznic, by zmyć z siebie całe upokorzenie.
- Hej,
Elizabeth, zejdź na dół! – zawołał Randy zniecierpliwiony przeciągającą się
okupacją łazienki. – Charles chce cię zobaczyć!
Harriett
musiała podzielić się ze wszystkimi zdjęciami przedstawiającymi modową mękę
Elizabeth. Uwielbiała poniżać w ten sposób ludzi. Elizabeth poczłapała zatem na
dół, zżymając się w myślach na Harriett. Wiedziała, że nie należy jej ufać.
- Charles,
czyż ona nie wygląda jak…
- Wygląda
idealnie – przerwał mu Charles, ujrzawszy Elizabeth w dresie, z mokrymi włosami
sterczącymi na wszystkie strony, z twarzą bladą jak ściana.
- Ale… ale…
- zapowietrzył się Randy. – Coś ty zrobiła?
-
Doprowadziłam się do porządku – odparła Elizabeth, po czym pokazała Randy’emu
język.
- Harriett
wysłała mi zdjęcie i już się obawiałem, że zostanie tak na zawsze – stwierdził
Charles.
- Zachowała
się nie w porządku…
- Też mi
nowość!
Charles mógł
się czuć swobodnie w domu Randy’ego, jednak jego obecność sprawiała, że nie
mógł powiedzieć Elizabeth wszystkiego. Zaproponował, żeby się przeszli z
Jackiem, który przyjął ten pomysł z prawdziwie psim entuzjazmem.
- Harriett
to świnia – rzuciła Elizabeth, pilnując wzrokiem psa, który poszedł szukać
kretów w kretowiskach. Charles roześmiał się głośno. – Co cię tak bawi?
- Sam nie
wiem, powinienem się wkurzać, że Harriett tak się tobą bawi, ale wyobraziłem
sobie ciebie w sukience z tą miną – odparł Charles, nadal szczerząc się
głupkowato.
Elizabeth
nie potrafiła się złościć na tego mężczyznę, choć w jego uśmiechu było coś
wyjątkowo niepokojącego. Objęła go w pasie i sama parsknęła śmiechem.
- Skoro ty
dostałeś zdjęcia, to Michael też – powiedziała po chwili z powagą.
-
Niewątpliwie, ale nie przejmuj się tym. Pośmieje się i zapomni.
- Nie sądzę,
ma fizyczny dowód…
- Dlaczego w
ogóle się na to zgodziłaś?
- Zoe była
taka miła i nie potrafiłam jej odmówić…
- Zero
asertywności. Wiesz, że ona robi to, by zrobić mi na złość?
- Nie
schlebiaj sobie – sarknęła Elizabeth ciekawa, co też zaszło między Charlesem a
Zoe.
- Poprosiłem
Zoe, żeby powstrzymała się z dawaniem dobrych rad po tym, co się stało… Zoe
uważa, że nie mam prawa dyktować jej warunków i dlatego robi to, co robi. A
jeśli przy tym sprawia jej to przyjemność…
- Dla mnie
była to prawdziwa tortura – jęknęła Elizabeth. – Drugi raz nie dam się tak
zrobić.
- Jasne,
zobaczymy! – zaśmiał się Charles, mierzwiąc jej mokre włosy na głowie. –
Pamiętaj, że dla mnie jesteś idealna. Nie ma potrzeby zmieniania się, bo ktoś
ci tak każe. Ja ci nie każę, a reszta nie ma znaczenia.
Elizabeth
nie wspomniała ani słowem o wieczornym wyjściu, gdyż nijak nie mogła się z tego
wyplątać, a nie chciała dawać Charlesowi kolejnego powodu do śmiechu.
Postanowiła, że będzie to ostatni taki numer, po ty wszystkim wszystko wróci do
normy i nikt nie będzie się nią przejmował.
Komentarze
Prześlij komentarz