CIX Randy

Nie miała w sobie wystarczająco odwagi, by opróżniać Charlesowi lodówkę. Zresztą niewiele się w niej znajdowało. Czym ten Charles się żywił? Spleśniałym serem i zwiędłą sałatą. Charles przekonywał ją, że wszystko, co było jego, należało również do niej, lecz nadal czuła się jak intruz w jego domu.
              
Randy zajęty był koszeniem trawnika, który obecnie wyglądał jak obszarpany obwieś z powodu tępych ostrzy w kosiarce. Traktował jednak to zajęcie z ponurą powagą i precyzją perfekcjonisty. Jak nie ułatwiał mu zadania – biegał dookoła i szczekał na maszynę, która odwzajemniała się miarowym brzęczeniem. W tym wszystkim musiał pamiętać, by nie wjechać w przedłużacz, bo cała zabawa się skończy.
              
Z daleka ujrzał Elizabeth, która powoli wracała do domu. Jackowi chwilę zajęło zorientowanie się, o co chodziło. Przypadł do niej, jakby nie widzieli się całe wieki. Elizabeth przytuliła go do siebie mocno, po czym porządnie wytargała za uszy.

- Ktoś tu znowu się szlajał, co? – rzucił Randy, powstrzymując uśmiech. Takie właśnie niewielkie promyczki sprawiały, że dzień od razu stawał się jaśniejszy.
- Nigdzie się nie szlajałam – odparła Elizabeth, otrzepując się z psiej sierści.
- Niech zgadnę, byłaś u Charlesa?
- Nawet ślepy by się domyślił.
- Wyjaśniliście sobie pewne kwestie, jak mniemam.
- Te i kilka innych.
- I jaki jest wynik tego wszystkiego?
- Taki, że moja przyszłość nie rysuje się w zbyt jaskrawych barwach.
              
Wolałby, żeby tylko sobie z niego żartowała, niestety była zbyt poważna. Na jej twarzy odmalowywało się zmęczenie zmieszane ze smutkiem. Randy zaczynał podejrzewać, że wszystko było powiązane z ową żółtą teczką, której obecnie ze sobą nie miała. Zatem zostawiła ją u Charlesa. Co z tego wynikało?

- Pozwól, że najpierw skoszę trawnik, by sąsiedzi nie narzekali, że psuję krajobraz. Mamy przecież dużo czasu.
- Obawiam się, że coraz mniej, Randy.
- Wiesz co? Nie podoba mi się twój ton – rzucił z irytacją, porzucając koszenie. – Byłoby mi łatwiej, gdybyś nauczyła się nie owijać w bawełnę. Możesz mi przekazać prosty komunikat bez tej całej smutaśnej otoczki, prawda?
              
Elizabeth wepchnęła dłonie w kieszenie bluzy. W jej oczach czaiły się ogniki gniewu.
- Proszę bardzo, komunikat w zwięzłej formie – burknęła. – Zdiagnozowano u mnie nowotwór mózgu trzeciego stopnia. Moje perspektywy są dość marne. Dobra wiadomość jest taka, że Charles nadal chce mnie poślubić.
- Dobry żart – przyznał Randy, po czym podjął próbę uruchomienia kosiarki, która nagle zaniemogła.
- To nie żart, Randy.
- A więc chcesz mi powiedzieć, że jesteś poważna? Śmiertelnie poważna.
- To ani trochę nie było śmieszne. Pozwolisz, że nie będę się nad tym rozwodziła na ulicy? Nawiasem mówiąc, twój sprzęt nadaje się tylko na złom.
- Co było w żółtej teczce? – spytał Randy, przepuszczając Elizabeth w drzwiach do domu.
- Dowód na to, że nie żartuję.
              
Przejście ze słonecznego podwórka do mrocznego domu sprawiło, że przez chwilę nic nie widział. Gdy już dostosował wzrok do odmiennych warunków, dostrzegł powagę wyrazu twarzy Elizabeth. Mogła sobie żartować z różnych rzeczy, lecz ostatnio przeszła jej ochota na złośliwości.
              
Dostrzegł również coś jeszcze. W tych cieniach pod oczami i w nienaturalnej bladości jej oblicza ukrywały się jej zmartwienia, które dodawały jej lat. W mroku jego niewielkiego domostwa sprawiała wrażenie starszej, poważniejszej, bardziej doświadczonej, zmęczonej życiem.

- Powiedz mi dokładnie, o co chodzi – poprosił Randy, wskazując jej kanapę, choć to bardziej on musiał usiąść.
- Zostawiłam u Charlesa zdjęcia, więc ci nie pokażę, gdzie umiejscowił się guz – odparła Elizabeth nad wyraz spokojnym głosem.
- To jest jeden z tych motywów, w których główny bohater cierpi na nieuleczalną chorobę i powraca, by rozliczyć się ze wszystkich spraw?
- Niestety, moje życie to dość kiczowata opowiastka.
- Od jak dawna wiesz?
- Gdy tylko się dowiedziałam, podjęłam decyzję o powrocie.
- Po co właściwie miałabyś wracać?
- Głównie po to, by zobaczyć ciebie.
- A nie przypadkiem Charlesa?
              
Elizabeth prychnęła z dezaprobatą.
- I dlaczego dowiaduję się dopiero teraz?
- Dowiedziałbyś się jeszcze później, gdyby nie Charles właśnie. Gdyby mi się nie oświadczył…
              
Elizabeth opowiedziała mu wszystko od początku, zażądał nawet medycznych szczegółów, choć niemal niczego nie zrozumiał. Dotarło jednak do niego, że trzeci stopień to dość poważna sprawa, gdzie jest płat skroniowy, że glejak to już na pewno poważna sprawa, że Elizabeth czeka operacja, na czym może ucierpieć jej fryzura. Usunięcie tkanki nowotworowej to dopiero początek jej długiej drogi, by móc nazywać się względnie zdrową. Radioterapia, noże gamma, chemioterapia, immunoterapia, wszystko to były trudne słowa, które dla humanisty były raczej przerażającymi terminami brzmiącymi niczym zaklęcia. Elizabeth opowiadała o tym wszystkim spokojnie, jakby prowadziła wykład dla wyjątkowo nierozgarniętego dziecka.
              
Myśli Randy’ego krążyły wokół jednego zasadniczego pytania: dlaczego ona? Dlaczego nie mógł być to ktoś inny, tylko osoba, którą kochał najbardziej na świecie? Próbowała go przekonać, że przyszłość nie rysowała się tak paskudnie, jak na początku założyła, lecz Randy już zdążył utrwalić sobie obraz ojca, który przeżyje swoje dzieci.

- Potrzebujesz czegoś na uspokojenie – mruknęła Elizabeth, mimo że na zewnątrz był aż nader spokojny. To w środku krzyczał i kopał, dając upust złości na cały świat.
              
Wszystko było nie tak! Uciekła z jednego piekła, by wpaść w drugie. Wyjechała, miała zostać kobietą sukcesu, miała udowodnić innym, że miała jakąś wartość, miała uwolnić się od demonów przeszłości. I wróciła z dyplomem, z tytułem doktorskim oraz pasożytem w głowie.
              
Zawsze była inteligentną dziewczyną, wiedzę chłonęła jak gąbka, na ironię zakrawał fakt, że powód jej dotychczasowej dumy obrócił się przeciwko niej. Dlaczego nie mógł to być nowotwór czegoś, co dałoby się usunąć bez uszczerbku na zdrowiu i psychice?
              
Randy zdawał sobie sprawę z tego, jakim delikatnym tworem był mózg. Nawet najmniejsza ingerencja mogła być brzemienna w skutki. Czy Elizabeth pozostanie taka jak zawsze?
              
Elizabeth, która wróciła była inna od tej, która wyjechała. Ta, która była z Charlesem, byłą inna od tej, która była sama. Ta, która wyznawała prawdę, była inna od tej, która ją ukrywała. Nadal jakaś część jej pozostawała „jego małą Elizabeth”. Jaka będzie Elizabeth po resekcji? Jaka będzie po chemioterapii? Jeśli wszystko pójdzie dobrze, wyjdzie z tego cało. Jeśli nie, pozostanie tylko widmem w ludzkiej otoczce. Jeśli jej ciało tego nie wytrzyma – otoczka zmieni się w pustą skorupę.
              
A jeśli dojdzie do uszkodzenia mózgu? Zapomni o wszystkich, których kochała i których nienawidziła? Przestanie rozpoznawać twarze i Randy stanie się kimś obcym? Jeśli przestanie rozumieć słowa, przestanie słyszeć i kompletnie się wyłączy? Kto będzie się nią opiekował, kto będzie za nią odpowiadał? W świetle prawa Randy nic nie mógł zrobić, Elizabeth pozostawała w mocy Martina i Violet. Musiałby otrzymać od nich stosowny przywilej, co było jednak bardziej prawdopodobne w stosunku do Michaela.

- Spisałaś już testament? – spytał z przekąsem, wpatrując się w bursztynowy płyn w szklance. Jego bratanica przyłączyła się do niego.
- Co miałabym w nim zawrzeć?  - zaśmiała się. – Nie mam praktycznie niczego. Wszystko należy do ciebie albo do Charlesa.
- Właśnie, Charles. Powiedziałaś mu, prawda? – Podniósł na nią wzrok.
- Musiałam być z nim szczera. Dlatego odrzuciłam oświadczyny.
- A gdy już o tym wie?

- Nijak nie mogę go zniechęcić.
- Wpadł po uszy. To również decyzja o znaczeniu strategicznym. Gdy to stanie się faktem, gdy zostaniesz już panią Wright…
- Panią Darcy – weszła mu w słowo Elizabeth. Randy uniósł brwi, lecz szybko zrozumiał, do czego uciekł się Charles i czym podyktowana była jego decyzja.
- Gdy zostaniesz już panią Darcy, to on będzie twoim opiekunem, również w sensie prawnym. On będzie mógł decydować…
- Tak. To bardzo ważne. Uzależniając się od Charlesa, paradoksalnie staję się niezależna.
- Wierzę, że będzie dobrym mężem.
              
Przyjrzał się pierścionku, który Charles podarował Elizabeth z okazji zaręczyn. Była to cieniutka złota obrączka z niewielkim diamentem. Proste i pasujące do Elizabeth. Niestety na więcej nie mógł sobie pozwolić. Nadchodził dla niego ciężki okres, bowiem przebąkiwał o odejściu z pracy. Wcześniej nie mógł się na to zdobyć. Elizabeth wywierała na niego dobry wpływ, to na pewno ona go do tego popchnęła. Nawet jeśli nie zrobiła tego świadomie.

Komentarze

Popularne posty