CII Elizabeth

Widziała wyraz rozczarowania na twarzy Zoe, lecz szybko zastąpiła ją zwyczajna przyjacielska radość. Harriett tylko mruknęła pod nosem: „Na co to wszystko?”, po czym pociągnęła solidny łyk swojego drinka z palemką.

- Przepraszam za spóźnienie – sapnęła Elizabeth, która nienawidziła się spóźniać.
- Myślałam, że zostaniesz… - zaczęła Zoe, pijąc do jej całkiem zwyczajnego wyglądu.
- Jack wytarzał się w czymś paskudnym i musiałam go wykąpać – skłamała gładko Elizabeth.
- A Jack to…?
- Mój pies, nawet nie wiesz, ile czasem jest zachodu z psami. W każdym razie umyłam go i po tym wszystkim sama musiałam się umyć.
              
Przy barze pojawiła się Marge, uśmiechnęła się porozumiewawczo do Elizabeth, po czym podała jej szklankę z whisky. Zoe wcześniej pokazała jej zdjęcia z zakupów i Marge obecnie dziękowała bogom, że Elizabeth nie wygląda już jak klaun. Zastanawiała się poważnie nad postrzeganiem świata przez te kobiety, bowiem było cokolwiek spaczone.
              
Opowieść o Jacku znudziła Harriett, która nagle straciła zainteresowanie osobą Elizabeth, i odeszła do grupki znajomych biesiadujących w głębi lokalu. Elizabeth odetchnęła z ulgą, nie mogła czuć się w jej towarzystwie swobodnie.

- Też masz wrażenie, że Harriett jest jakaś… dziwna? – spytała Zoe konspiracyjnym szeptem.
- Dziwna? – wtrąciła się Marge. – I widzisz to dopiero teraz? Dziewczyna ma dziką obsesję.
- Na punkcie Charlesa – dodała złośliwie Elizabeth.
- Nie potrafi się od niego odczepić, a przecież zerwał z nią pod koniec szkoły średniej.
- Może miała nadzieję… - zasugerowała Zoe.
- Nadzieję na co? Że będzie tym samym frajerem? Złotko, czasy się zmieniły. – Marge pokręciła głową w zamyśleniu. – Ale Harriett najwyraźniej się zatrzymała w rozwoju.

- Poza tym Charles nie jest głupi, wie, że Harriett nie jest z nim szczera. – Elizabeth nie mogła się powstrzymać, żeby o tym nie wspomnieć.
- Kompletnie się pogubiłam – jęknęła Zoe. – A jak to jest z tobą i Michaelem?
- Michael ukradł mi rodziców i zamienił moje życie w piekło.
- Ale przecież wszyscy mówią…
- Jasne, wszyscy mówią, bo mówi im tak Michael. Mnie z Michaelem nic nie łączy, ale jego z Harriett już całkiem sporo.
              
Zoe wyglądała na szczerze zmartwioną. Być może polubiła niektóre osoby w Cambridge i nie mogła słuchać o nich niczego złego. Niestety niektóre kwestie były prawdziwe, Elizabeth nijak nie miała zamiaru kolorować wizerunku Michaela.

- A ja ci powiedziałam… Ojej… - Zoe złapała się za głowę.
- Nie przejmuj się, każdy popełnia błędy. Ja również się pomyliłam w moich kalkulacjach.
- Teraz już wiem, dlaczego Charles tak się obruszył! A z drugiej strony nie wiem, bo mocno podkreślił, jak bardzo cię nie lubi.           
              
Elizabeth zaśmiała się cicho. Cała sytuacja była dość niezręczna, bowiem Zoe była dziewczyną doktora Wrighta, a od niego pragnęła się trzymać z daleka, z drugiej strony Zoe była tak do niej przyjaźnie nastawiona, że przykro się jej robiło, że nie mogła się zwierzyć ze wszystkiego, co ją spotkała. Napomniała się jednak, że tego było za dużo i że nikt nie powinien przejmować od niej ciężaru jej doświadczeń. Uśmiechała się zatem i wybaczała Zoe wszystkie przewinienia, bowiem nie mogła wiedzieć wszystkiego.

- Charles jest jak chorągiewka na wietrze – stwierdziła Elizabeth, choć nie była to prawda. Jego prawdziwe oblicze było nad wyraz stałe. – Myślę, że sam się już pogubił.
- Doktor mówił, że on i Michael byli dla ciebie niemili w przeszłości – ciągnęła Zoe, która bardzo szybko przestawała się martwić. Elizabeth chciałaby mieć nieco z jej beztroskiego usposobienia.
- Niemili to bardzo delikatne określenie… - Urwała nagle, ujrzawszy Charlesa w drzwiach wejściowych. Zoe podążyła za wzrokiem Elizabeth i natychmiast się nachmurzyła.           
              
Charles podszedł do baru i zamówił sobie u Marge drinka.
- Jak udały się zakupy? – spytał chłodno, świdrując spojrzeniem Zoe. – Nie musisz mówić, Harriett wysłała mi zdjęcia. Co do jednego.
- I jak ci się podobały? – odparła hardo Zoe gotowa bronić nowej koleżanki.
- Raczej mi się nie podobały. Elizabeth nigdy nie była zbyt urodziwą dziewczyną. Te jej nijakie włosy, krzaczaste brwi i ohydne piegi… Ale czasy się zmieniają i to, co niegdyś było powodem do drwin, obecnie jest „trendy”.
- Jesteś niemiły, wiesz o tym?
- Jestem po prostu szczery – odparł Charles z rozbawieniem. Tym większym, im bardziej czerwona na twarzy była Elizabeth. – Niemniej wolę wszystko to od tony tapety, bo nie stać mnie na dobrą szpachelkę.

- Charles…
- Przecież sobie żartuję!
- Ja tam nigdy nie wiem, kiedy sobie żartujesz – mruknęła Elizabeth z dezaprobatą.
- Musisz podszkolić się z mowy ciała.
- Wsadź sobie tę mowę ciała…
- Potrzebujesz chyba nowego drinka, tak na rozluźnienie, bo jesteś strasznie sztywna. Marge, podaj Elizabeth jeszcze raz to samo!

- O nie nie, mój drogi! – odcięła się Marge.
- Daj spokój, Marge. – Charles zamrugał kokieteryjnie, czym rozbawił Elizabeth. Marge musiała skapitulować, Zoe natomiast uznała, że poszuka Harriett, skoro zaszczycił ich Charles.
- Prosisz się o guza – stwierdziła Elizabeth, odetchnąwszy z ulgą. Charles usiadł na miejscu Zoe i przysunął się najbliżej, jak tylko mógł.
- Przyznaj się po prostu, że marzysz o tym, by złamać mi nos – sarknął Charles, bawiąc się wykałaczką. W miejscu publicznym wkradła się między nich dziwna niezręczność, bowiem w każdej chwili ktoś mógł ich zobaczyć.

- Mam raczej normalne marzenia i nie uwzględniają one bicia ludzi.
- Nawet Michaela?
- Fuj, nie chcę go nawet dotykać. Najlepiej by było, gdybym w ogóle nie miała z nim niczego wspólnego.
- Póki co macie wspólnych rodziców.
- Charles, moim jedynym rodzicem jest Randy. Nic tego nie zmieni.
              
Jej dalsze myśli zginęły w potoku wzajemnych powitań, gdy Randy i jego kółko wzajemnej adoracji szturmem wzięli ich zwyczajowy stolik.

- Tu są nasze urocze gołąbeczki! – zapiał Dan Henderson, który przyszedł z listą zamówień, aby oszczędzić Marge wysłuchiwania nieskoordynowanych komunikatów.
- Cicho, Dan, bo jeszcze pół Cambridge się o nas dowie – syknął Charles, choć nie zależało mu aż tak bardzo na uciszeniu profesora.
- Wierz mi, pół miasta i tak o tym wie, skoro wygadaliście się przed Marge.
- Hej, ja dotrzymuję słowa! – obruszyła się Marge.

- Oczywiście, Marge, któż śmiałby w to wątpić? Choć może lepiej uważajcie, bo chyba widziałem gdzieś Harriett. I Michaela.
- Liz, pamiętasz, jak kiedyś z Michaelem napchaliśmy ci ślimaków do butów? – zagadnął nagle Charles z szelmowskim uśmiechem.
- Jak mogłabym zapomnieć? To były te obrzydliwe ślimaki bez skorupek. Do dziś się wzdrygam za każdym razem, gdy zakładam buty.
              
W całym tym zamieszaniu zapomniała o ograniczeniach, które sama sobie narzuciła. Atmosfera była taka radosna i rodzinna, że przestała się przejmować konsekwencjami, które nie dawały jej spać w nocy. Miała przy sobie Charlesa oraz kilku znajomych i w końcu czuła się swobodnie. Wiedziała, że w razie potrzeby Charles stanie w jej obronie, skoro również znajdował się na znanym i bezpiecznym gruncie.
              
Zaczęli wspominać dawne nieprzyjemności, które Elizabeth obróciła w dobry żart. Z perspektywy czasu owe dziecięce złośliwości były nawet zabawne. Charles zauważył zmianę w jej zachowaniu i cieszył się z tego. Miał nadzieję, że nie będzie się musiał dłużej ukrywać.
              
Elizabeth bezwiednie ujęła dłoń Charlesa, która była dziwnie ciepła w porównaniu do jej lodowatej. Charles zmierzwił włosy na głowie, śmiejąc się z epizodu z prawdziwymi dżdżownicami zamiast żelek. Uwielbiała jego śmiech, jego głos i jego całego niezależnie od nastroju, w jakim się znajdował. Na króciutką chwilę czas zwolnił i Elizabeth ujrzała swoje odbicie w jego niebieskich oczach. Każdy skurcz serca brzmiał jak uderzenie w potężny bęben. Przyglądała mu się tyle razy, a mimo to jeszcze się jej to nie znudziło. Czasem spędzali długie godziny w łóżku, na kanapie bądź na trawie w ogrodzie, studiując wzajemnie swoją fizjonomię.
              
Gdy Charles się martwił, na jego czole pojawiały się trzy poziome bruzdy, gdy się irytował, pojawiały się dwie pionowe między brwiami, gdy się uśmiechał, w kącikach oczu tańczyły delikatne zmarszczki mimiczne. Obecny Charles był mieszanką tego wszystkiego. Pocałowała go delikatnie, a czas wrócił na dawne tory, jakby nic się nie stało.


Komentarze

Popularne posty