XCI Elizabeth


Najdroższa Elizabeth…!

Dziwnie było patrzeć na ową zmianę w nagłówku listu. Zatrzymała się na chwilę przy tym, by zastanowić się, kiedy to stała się ową najdroższą Elizabeth. A kiedy Charles stał się „jej drogim Charlesem”?

…Słowa nie potrafią wyrazić mojej skruchy oraz tego, jak bardzo mi cię brakuje…

Nie wszystkie listy od Charlesa były ukończone. Coś kazało mu przerwać i nigdy nie wrócić do raz podjętego tematu. Prawdopodobnie bał się dotrzeć do samego sedna, bądź coś wzburzyło go na tyle, że niezdolny był do zakończenia słowami: „Twój na zawsze, Charles”.
              
Jeden list był niezwykle krótki. Składał się zaledwie z trzech linijek, lecz nad nim Elizabeth zatrzymała się najdłużej. O ile w poprzednich listach Charles przepraszał, wspominał o matce, kajał się i wracał do krzywd, które wyrządził Elizabeth w ciągu całej ich znajomości, tyle ten zawierał wyznanie, jakiego nikt nigdy wobec niej nie poczynił. Chciała krzyczeć ze wściekłości, radości i przerażenia jednocześnie. Powstrzymała się, by nie podrzeć listu. Oczy wypełniły się łzami, a te zaraz jedna za drugą zaczęły spadać na papier.
              
Moja droga Elizabeth,
Kocham cię.
Charles
              
Ten głupi, tchórzliwy Charles…!

Elizabeth była romantyczką, która lubiła ukrywać się w kącie z książkami różnego typu. Szczególnie lubiła te, w których główni bohaterowie odnajdywali się po wielu perypetiach. Była świadoma tego, że jej pojęcie miłości było mocno oderwane od rzeczywistości. W prawdziwym życiu rzadko widywano piękne zakończenia, rzadko która para prawdziwie „żyła długo i szczęśliwie”. Elizabeth nigdy nie kochała w ten sposób, lecz wierzyła w tego jedynego. W obawie przed rozczarowaniem nigdy nie dopuściła do siebie nikogo na tyle blisko, by móc doszukiwać się właśnie tego jedynego.
              
List napisany był niedawno, można było powiedzieć, że był całkiem „świeży”. Przeczytała go jeszcze dziesiątki razy, nim wszystkie słowa utrwaliły się w jej pamięci tak, że mogłaby wręcz odwzorować pismo Charlesa. Wystarczyło to krótkie wyznanie, by otworzyć drzwi, które jak dotąd były zamknięte. W końcu znalazł się ktoś, kto zdołał ją pokochać. Ile było w tym prawdy? Czy nie wpędził się w to uczucie z poczucia winy? Jak długo prawda ukrywałaby się w niedopowiedzeniach i tęsknych spojrzeniach, nim ujrzałaby światło dzienne? Czy Charles kiedykolwiek zamierzał wyznać jej co czuje?
              
Gdyby się nad tym zastanowić, nie była przygotowała na takie wyznanie. Byłaby tak zaskoczony, że nie wiedziałaby, co mu odpowiedzieć. Gładkie słowa były gładkie tylko w teorii, lecz w obliczu rzeczywistości, krwi dudniącej w uszach, przyspieszonego bicia serca i tej nieznośnej, duszącej presji najpewniej nie zdołałyby opuścić jej ust. Nie miała przygotowanej odpowiedzi. Nawet o tym nie rozmyślała.
              
Ty kłamczuchu, zganiła się w myślach. Jej umysł był sanktuarium, do którego nie wpuszczała nikogo i przez to mogła bezkarnie wyobrażać sobie różne rzeczy bez obaw, że ktoś je ujrzy i natychmiast wyśmieje. Oczywiście przeszło jej to przez myśl. Wyobrażała sobie Charlesa jako kogoś więcej niż przyjaciela. Dusiła to wszystko w zarodku, by oszczędzić sobie rozczarowania i upokorzenia. Charles był poza jej zasięgiem. A znajdował się zaledwie piętro wyżej.

***

Charles zszedł na dół w swym zwyczajnym domowym stroju składającym się z prostej koszulki i dresowych spodni. Spodziewał się zastać Elizabeth śpiącą, lecz ona powitała go, wychodząc z kuchni z kubkiem herbaty w dłoni.

- Dobry boże, chyba się nie wyspałaś – rzucił żartobliwie, ujrzawszy lekko napuchnięte oczy przyjaciółki. Nawet nie podejrzewał, że przepłakała pół nocy.
              
Nagle jego wzrok padł na równiutki stosik papieru obok jego czarnego pudełka. Elizabeth otworzyła pudełko. Elizabeth wyjęła jego zawartość. Elizabeth przeczytała jego zawartość. Charles nagle pobladł, a dłonie zaczęły mu się pocić. Niezbyt dobry początek dnia. Wzrok Elizabeth podążył za nim.

- Musisz je zniszczyć – powiedziała twardo.
- Co takiego? – wykrzyknął, kompletnie zaskoczony przez to stwierdzenie.
- Musisz je zniszczyć, Charles! – Elizabeth traciła nad sobą panowanie, miała jeden z tych swoich nieracjonalnych ataków. – Masz pojęcie, co się stanie, gdy wpadną w niepowołane ręce? Gdy zobaczy je Michael…? Masz pojęcie, co się wtedy stanie?
              
Charles wyjął kubek z jej trzęsących się dłoni, by nie polała się gorącą herbatą. Odstawił go na gzyms kominka.
- Elizabeth, te listy… - zaczął, lecz głos ugrzązł mu w gardle. Czy nie zdawała sobie sprawy z tego, że byłby tak samo skończony?
- Ty tchórzu! – powiedziała nagle z dziwną pasją w głosie. – Dlaczego nie wysłałeś mi nigdy żadnego listu?
- Nie przypuszczałem… - Przetarł twarz dłonią ze zniecierpliwieniem. Zwykle starał się panować nad jej atakami, lecz tym razem potrzebował kogoś, kto zapanuje nad nim.
- Właśnie, nie przypuszczałeś – zaatakowała Elizabeth, dziwiąc się sama sobie. – Samolubnie zachowałeś wszystko dla siebie, bo zawsze chodziło o ciebie, nieprawdaż?
              
Ze złością otarła łzy z policzków. Powstrzymywała się przed uderzeniem Charlesa.
- I nawet teraz ukrywałeś wszystko przede mną!
- A co by to zmieniło? – odciął się. – Czy gdybym wysmarował ci miłosny liścik, skłoniłoby cię to do powrotu?
- Nie – powiedziała całkiem szczerze. Charles stracił zatem szansę na poznanie największego sekretu Elizabeth. – Ale… - zawahała się na chwilę. – Ale być może nieco by go przyspieszyło.
              
Charles zamarł w skrajnym zaskoczeniu.
- Te słowa, które do mnie napisałeś i nigdy mi ich nie wysłałeś – powiedziała cicho. Próbował uciec przed nią wzrokiem, najadł się już wystarczająco dużo wstydu. Ujęła jego twarz obiema dłońmi, ciepłymi, miękkimi dłońmi i zmusiła do skupienia na jej zapłakanym obliczu. Mógł policzyć wszystkie piegi, gdyby oczywiście nurtowała go ich ilość na jej ślicznej mimo łez twarzyczce. – Chcę, żebyś mi je powiedział, teraz. Chcę, by były szczere, żeby były prawdziwe.
              
Nie miał najmniejszego pojęcia, do czego dążyła, lecz nie potrafił oprzeć się jej rozkazującemu tonowi. Jeszcze nigdy nie była tak zdecydowana i zdeterminowana. Nie miał dokąd uciec, został obnażony, prawda wyszła na jaw, teraz tylko należało dokończyć dzieła. W końcu był prawdziwym mężczyzną.

- Moja droga Elizabeth – zaczął tak, jak zwykł do niej mawiać. Wtedy nie wiedziała, że żywił do niej jakiekolwiek uczucia. – Kocham cię. Kochałem cię od dawna, lecz zrozumiałem to dopiero, gdy wyjechałaś.
              
Poczuł się o niebo lżejszy, zrzuciwszy z siebie ten ciężar. Kości zostały rzucone. Teraz było mu już wszystko obojętne, mimo to pragnął uzyskać odpowiedź. Jakąkolwiek.

- Jaka jest twoja odpowiedź? – spytał cicho. Uśmiechnęła się lekko, a rysy jej twarzy uległy zmiękczeniu. Ostrożnie przyciągnęła go do siebie i nieśmiało pocałowała.
- Wybacz mi, w zasadzie nigdy tego nie robiłam – szepnęła, choć nie musiała się tłumaczyć. Otarł łzy z jej policzków i przez chwilę przyglądał się jej zielonym oczom. – Bo widzisz… Prawda jest taka, mój drogi Charlesie…
              
Nie musiała mu tego mówić, czyny przemawiały o wiele dobitniej. Przyciągnął ją do siebie i pocałował tak, jak zawsze tego pragnął, jak nigdy nikogo nie całował. Powoli, delikatnie, z pasją będącą dowodem jego uczucia. Odpowiedziała mu na tyle, na ile umiała i była w tym nad wyraz szczera. Zalała go fala ciepła rozlewająca się gdzieś z okolic serca. Elizabeth wplotła palce w jego włosy, przyciągając go jeszcze bliżej siebie, znosząc ostateczną granicę, którą zwykła odgradzać się od innych. I po raz pierwszy od dłuższego czasu czuła się bezpieczna.


Komentarze

Popularne posty