XCVII Randy

Elizabeth uznała, że wszystko sprzysięgło się przeciwko niej w wyniku splotu nieprzewidzianych okoliczności. Złamali z Charlesem pewne reguły i zorganizowali niedzielny obiadek w środku tygodnia. Miał się on odbyć u Randy’ego i to on zaoferował, że coś upichci.
              
Niestety nie był Gordonem Ramsay’em i wyłożył się nawet na swojej specjalności – nieśmiertelnej zapiekance. Przy otwieraniu butelki wina wypaskudził sobie koszulę, zakupioną specjalnie na tę okazję. Piekarnik się zbuntował i spalił doszczętnie zapiekankę. Mogli zadowolić się węglem i suchym chlebem, bądź też mogli poprosić kogoś o pomoc. Z oczywistych powodów pomóc im mogła tylko Marge.
              
Zjawiła się z obiadem dla czterech osób, gdyż sama poczuła się zaproszona. Krzątała się po kuchni szczebiocząc radośnie niepomna zakłopotania Randy’ego. Po pierwsze czuł się zażenowany, że jest takim anty-mistrzem gotowania i Marge musi ratować mu tyłek.
              
Elizabeth jeszcze siedziała w łazience, zawsze zostawiała takie kwestie na ostatnią chwilę. Poza tym sama mawiała, że „nakładanie tapety to strata czasu, jeśli nie zamierzasz przyozdobić nią ścian w pokoju”. Charles widział ją w jej najgorszych momentach, więc mogli sobie pewne kwestie darować. Mimo to zjawiła się na dole w ładnej zielonej sukience podkreślającej jej oczy, na jej twarzy znajdował się śladowy makijaż. Dopiero teraz dojrzał, że wyrosła na naprawdę śliczną dziewczynę, która zawsze jednak będzie dla niego „jego małą Elizabeth”.
              
Marge zapiała z zachwytu na jej widok i Randy poczuł coś na kształt dumy. Zaraz został jednak zganiony za niechlujny wygląd i plamę z wina na koszuli. Elizabeth posłała mu rozbawione spojrzenie. Miała nadzieję, że Marge przybyła z odsieczą, lecz nie zamierza z nimi zostać i tu się pomyliła. Zaczęła wykazywać oznaki niepokoju, gdyż wkrótce miał przyjść Charles.
              
Zjawił się z ogromnym bukietem kwiatów, a Elizabeth dyskretnie go ostrzegła odnośnie obecności Marge. Randy powitał kolejny bukiet z krzywym uśmiechem, jego dom powoli zmieniał się w cholerną kwiaciarnię. Sam Charles wyglądał tak, jak już dawno nie wyglądał w towarzystwie Randy’ego. W świetnie skrojonym stalowoszarym garniturze, śnieżnobiałej koszuli, z wygoloną twarzą i starannie uczesanymi włosami prezentował się niczym model z jakiegoś pisemka dla facetów. Był przystojnym młodym mężczyzną i nawet Marge musiała to przyznać, choć wzdragała się przed komplementowaniem osobników płci przeciwnej.
              
Atmosfera przy stole była nieco sztywna, gdyż w obecności Marge nie mogli pozwolić sobie na całkowitą szczerość. Paplali zatem o niczym, a znaczący ciężar konwersacji Marge wzięła na siebie. Elizabeth grzebała w talerzu bez apetytu i gdyby Marge była bardziej zainteresowana otoczeniem, skarciłaby ją za to. Randy kiwał głową, Charles natomiast gapił się tępo w przestrzeń. Elizabeth dawała im obu znaki, żeby ratowali sytuację, ale obydwaj bali się przejąć inicjatywę.

- Ugh, nie wytrzymam tego! – wybuchła w końcu Elizabeth, rzucając widelec na talerz. – Zachowujecie się, jakby ktoś umarł!
- Elizabeth… - zaczął Randy ostrzegawczym tonem.
- Czyżbym o czymś nie wiedziała? – Marge wyglądała na zdezorientowaną i tak też się czuła. Nie rozumiała, dlaczego wszyscy tak się odstawili na środowy obiad i to jeszcze w gronie, które tak dobrze znali.
              
Marge nie zdawała sobie sprawy ze zmian, jakie zaszły w stosunkach na linii Charles-Elizabeth. Randy zaprzyjaźnił się z Charlesem, co mogło nie odpowiadać Elizabeth, która zawsze była jego oczkiem w głowie. Dlatego spożywali ten oficjalny posiłek z taką nieznośną sztywnością.
              
Elizabeth zerknęła na Charlesa, który wzruszył tylko ramionami. Jakby pozostawiał jej wolną rękę. Jeszcze niedawno Elizabeth unikała Charlesa, a teraz jadła z nim obiad.

- Co tu jest grane? – spytała Marge władczym tonem. Coś przed nią ukrywali, a ona nie lubiła, gdy coś przed nią ukrywano.
- Marge, tylko się nie gniewaj… - zaczęła Elizabeth.
- I tu masz całą swoją tajemnicę – westchnął Charles z rezygnacją.
- Całe Cambridge się zaraz o wszystkim dowie – dodał Randy również z rezygnacją.
- O czym się dowie? – chciała wiedzieć Marge. Jeszcze chwila i zacznie walić pięściami w dół jak małe dziecko.

- Że Charlesowi rośnie ostroga piętowa – wypaliła bezmyślnie Elizabeth. Przez chwilę mierzyli się z Charlesem spojrzeniami, by wybuchnąć śmiechem w tym samym momencie.
- Słowo daję, to najgłupsza rzecz, jaką słyszałem! – zawołał, ocierając łzy z kącików oczu. Randy chichotał nieporadnie, natomiast Marge oglądała ten spektakl, jakby znalazła się w zupełnie innym wymiarze. – Dlaczego akurat ostroga?
- Wszystko dlatego, że Dan coś o tym ostatnio mówił! – Policzki Elizabeth zarumieniły się od śmiechu. – Swoją drogą stał się ostatnio strasznie burkliwy.
- Niech zgadnę, Charles zamienił jego katedrę w kwiaciarnię? – mruknął Randy, lekko się uśmiechając. Powstrzymywał się, by nie parsknąć otwarcie śmiechem na widok miny Marge.
- Dotarły do niego czekoladki na przeprosiny? – zaszczebiotał niewinnie Charles rzucając Elizabeth ukradkowe spojrzenia.
- Mówi, że przez to urośnie mu tyłek!
- A nie ostroga piętowa?
- Stop! Co tu jest grane? – Wszystkie śmiechy ucichły. – Dlaczego zachowujecie się jak… Jakbyście byli… rodziną?
              
Marge dała upust swojej frustracji, lecz Randy nie mógł jej za to winić. Poniekąd byli rodziną, malutkim spaczonym trio: dziewczyna, jej stryj i chłopak, który przez stryja traktowany był niemal jak syn.

- Tylko spokojnie, Marge – rzekł Charles pojednawczo. – Mieliśmy w planach powiedzieć ci o tym nieco później, gdy sytuacja się unormuje…
- Jaka znowu sytuacja? Oświadczyłeś się jej? – ryknęła Marge czerwona na twarzy.
- Litości! Wszystko musisz tak wyolbrzymiać? Jesteśmy dopiero na początkowym etapie związku.
- Związku? – Oczy Marge zrobiły się wielkie jak monety. – Ty nie mówisz poważnie?
- Jestem śmiertelnie poważny, nie żartowałbym sobie z czegoś takiego – rzekł sucho Charles, czym natychmiast przywołał Marge do porządku.
              
Marge ciężko było poskromić, była gorącokrwistą kobietą, która rozstawiała wszystkich po kątach i musiała wiedzieć absolutnie wszystko o wszystkich. Wszelkie tajemnice ją irytowały, a już na pewno tajemnice dotyczące najbliższych jej ludzi. Chłodne obejście Charlesa podziałało na nią jak kubeł zimnej wody. Czuła wobec niego coś na kształt respektu. Randy uznał, że to dość niezwykłe, tylko Charles potrafił powściągnąć szalone zapędy Marge.

- W związku z tym, że nie wiemy, jak to wszystko przyjmą Michael i Harriett, upraszamy cię o dochowanie tajemnicy.
- Dlaczego dowiaduję się dopiero teraz? – załkała Marge głosem przepełnionym szczęściem. Zaliczała się bowiem do osób, które kibicowały Charlesowi w jego zabiegach względem Elizabeth.
- Właśnie dlatego…
- I dlatego, że masz okropnie długi język – wtrącił cicho Randy.
- Czy to oznacza, że ty i Elizabeth… - Marge zignorowała przytyk Randalla. Na jego szczęście. – Boże, jestem taka szczęśliwa!
              
Randy uznał, że zbytnio się wzruszała, zupełnie jakby Charles i Elizabeth ogłosili swoje zaręczyny. Czekała ich jeszcze długa droga i mogło się okazać, że finał wcale nie będzie aż tak słodki i uroczy.
              
Randall poczuła się okropnie, że dopuszczał do siebie tak niemiłe myśli. Choć życzył swojej bratanicy wszystkiego najlepszego w życiu, nie mógł pozbyć się wrażenia, że jest tą delikatniejszą stroną w związku i że to ona podda się presji, jakakolwiek by miała nie być. Charles przez lata pielęgnował w sobie uczucia do Elizabeth, które były dla niej niejako nowością. Była zagubiona i niezbyt dobrze sobie radziła, mimo że starała się tego po sobie nie okazywać. Randy nie wiedział, komu miałby bardziej współczuć, gdyby się załamała.
              
Charles podążał za każdym jej ruchem niczym pies za swoim panem. Powoli uzależniał swoje istnienie od jej istnienia. Liczył się z każdym jej słowem, które chłonął, jakby był wiecznie spragniony. Te subtelne sygnały wskazywały jednoznacznie, że Charles wpadł po uszy i raczej szybko się z tego nie wygrzebie.

Komentarze

Popularne posty