CIV Randy

Elizabeth leżała w swoim pokoju o białych ścianach na łóżku, które było dla niej nieco za małe. Leżała na boku, twarzą niemal przyklejoną do ściany, w którą wpatrywała się tępo. Oczy miała lekko opuchnięte, płakała przez wiele godzin, nim Randy wrócił do domu. Nie poruszała się kompletnie, Randy nie był do końca pewien, czy w ogóle oddychała.
              
Jack pełnił wartę. Z początku pewnie próbował ją jakoś rozweselić, lecz brak reakcji z jej strony ostudził nieco jego zapał. Gorączkowo zamerdał ogonem na widok Randy’ego.
              
Randy przysiadł na brzegu łóżka i przez chwilę obserwował ruch klatki piersiowej.
- Charles jest zdruzgotany – powiedział. Zero reakcji. Potrząsnął nią, lecz najwyraźniej znajdowała się w stanie katatonii. Chwycił jej nadgarstek i wyczuł niezwykle słaby puls. – Na pewno był lepszy sposób…
              
A jaki inny sposób mógł istnieć?, spytał siebie w duchu Randy. Jeśli nie chciała za niego wychodzić, należało odmówić. To właśnie zrobiła. Co takiego mógł mieć na myśli Drake, mówiąc, że coś było z nią nie tak? Chodziło mu o jej status mentalny czy bardziej fizyczny. Obecnie prognozy odnośnie obu aspektów nie były zbyt obiecujące i możliwe, że Elizabeth zachoruje z tego powodu.
              
Głupcze, to nie jest jedna z tych wiktoriańskich powiastek, w których dziewczyna, przeżywszy wstrząs, odchorowuje go przez kilka miesięcy, upomniał się w myślach.

- Elizabeth, proszę, powiedz coś do mnie… - Teraz wręcz błagał o ślad reakcji z jej strony. Chciał, by w ogóle coś powiedziała, nawet jeśli miałoby być to coś obelżywego. – Elizabeth, wiem, że miałaś jakiś powód… Charles powinien go poznać. Powinnaś mu wyjaśnić…
              
Jack pisnął, jakby chciał powiedzieć: „To na nic”. Randy się poddał, lecz nie zamierzał odpuścić.

***

Nastąpiło kilka cichych dni. Elizabeth spała, bądź wpatrywała się w ścianę. Czasem płakała. Nic nie jadła, nie piła, gdy Randy tracił czujność, wymykała się do toalety, a potem wracała do poprzedniej pozycji. Randy musiał się teraz zajmować Jackiem. Psiak cieszył się z tego, że niezjedzone przez Elizabeth jedzenie wędrowało do jego miski.

Randy zastanawiał się, czy nie wezwać lekarza, bowiem zachowanie Elizabeth, a raczej jego brak, robiło się coraz bardziej niepokojące. Postanowił jednak najpierw poradzić się przyjaciół, którzy też byli przejęci jej losem.

Chodziły słuchy, że Charles jakoś przeżył odmowę i wrócił do swego zwyczajnego życia. Wyglądał tak, jakby nic się nie stało. Pracował, jadł, spał normalnie. Randy wiedział jednak, że w środku był zdruzgotany, bowiem naprawdę kochał Elizabeth. Michael śmiał się z tego wszystkiego najgłośniej, sądząc, że wszystko zostało przez Charlesa zaplanowane.

Życie bywało nieprzewidywalne, może Charles tylko grał? Jak inaczej wyjaśnić jego pośpiech? Mógł przeżyć z Elizabeth jeszcze wiele miesięcy, nie musiał się jej oświadczać w trybie natychmiastowym. Dlaczego tak mu na tym zależało? Dlaczego teraz tak mało mu na tym zależało. Charles się poddał, nawet nie zażądał wyjaśnień. Dlaczego to tak bardzo przybiło Elizabeth? Dlaczego mu odmówiła?

Wiele pytań kłębiło się w głowie Randalla, lecz nie pozwalał sobie zadać ich na głos. Towarzystwo zgodnie unikało tego tematu, choć plotki już się szerzyły za sprawą postronnych świadków całego zajścia u Marge.

Randy był rozdarty, pragnął zrozumieć dobrze obie strony, lecz nie potrafiłby opowiedzieć się za jakąkolwiek. Wybierając jedno, zraniłby drugie. Miał nadzieję, że nie będzie musiał tego robić.
Babcia Darcy doradziła, by młodzi ze sobą porozmawiali. Jak miało do tego dojść, gdy jedno niemal nie funkcjonowało, a drugie unikało wszystkiego? Charles po pracy wracał prosto do domu, nie można go było spotkać nigdzie po drodze. Randy nie miał w sobie dość odwagi, by prosić Charlesa o chwilkę rozmowy.

Trwali w impasie, próbując wymyślić, jak ich wzajemnie pogodzić, podczas gdy Michael i doktor Wright rozkładali wszystko na czynniki pierwsze, śmiejąc się z każdej drobnej naiwności Elizabeth. Sytuacja robiła się nieznośna i duszna, jakby zanosiło się na poważną burzę. Randy z utęsknieniem wyczekiwał deszczu.

Obawiał się też, że niezręczność sytuacji skłoni Elizabeth do zmiany otoczenia. Leżąc taka przygnębiona, mogła rozmyślać o wyjeździe z powrotem do Stanów, a tego Randy by nie zniósł. Co prawda przyrósł do Cambridge i mimo całej swojej miłości do bratanicy nie mógłby wyjechać razem z nią. Utraciłby ją po raz kolejny, najpewniej na zawsze. Ponadto straciłby Charlesa, którego kochał niemal jak syna, którego nigdy nie miał.


Z braku zajęcia zaczął sprzątać cały dom, lecz to zajęcie nie przyniosło ukojenia jego nerwom. Cały czas miał przed oczami widok Elizabeth, co jakiś czas przerywał sprzątanie, by sprawdzić, czy na pewno żyje. Z każdą godziną jego niepokój rósł i rósł, a on miał związane ręce.

Komentarze

Popularne posty