XCIII Randy

Bawił się wybornie z kolegami podczas nieco za krótkiego pobytu w Bath i dopiero w drodze powrotnej zaświtało mu, że może rzeczywiście nie uprzedził Elizabeth o swoich planach. Musiała się zmartwić, gdy nie wrócił wieczorem do domu. Na wierzch wyłoniła się jeszcze inna myśl i było to całkiem prawdopodobne – zapomniała swoich kluczy i w rezultacie nie mogła dostać się do domu.
              
Pamiętał, że nawet o tym rozmawiali, Elizabeth nie mogła znaleźć swoich kluczy i poprosiła go, by zostawił swoje. Nie posłuchał jej, w zasadzie jej słowa wleciały jednym uchem i wyleciały drugim. Teraz zamartwiał się, co poczęła ze sobą jego bratanica. Jeśli rzeczywiście nie mogła wejść do domu, mogła spróbować przeskoczyć przez płot, lecz nigdy nie była szczególnie fizycznie uzdolniona. O wspinaczce również mogła pomarzyć. Na szczęście Jack miał wystarczająco dużo jedzenia, by dotrwać do powrotu Randy’ego.
              
Elizabeth miała dostatecznie dużo rozumu w głowie, by poprosić kogoś znajomego o przenocowanie, choćby miała spać w wannie. Randy przypuszczał, że skierowała się do Marge, przyjemnie byłoby posłuchać połajanki nieobecnego. W najgorszym przypadku znalazła schronienie u Charlesa. Ten ostatni na pewno by jej nie odmówił.
              
Jack wręcz nie posiadał się z radości, gdy ujrzał Randy’ego, choć to Elizabeth była jego ulubienicą. Randall wytargał psa za uszy i uzupełnił mu miskę z wodą. Spodziewał się zastać pobojowisko, lecz poza przestawionymi poduszkami na kanapie niczego niepokojącego nie zauważył. Elizabeth zjawiła się niedługo po nim, jakby instynktownie wyczuła, że będzie mogła wejść do domu.
              
Randy zauważył, że coś się zmieniło, nie potrafił natomiast jednoznacznie wskazać, co tak naprawdę się zmieniło. Nie gniewała się na niego, nie skrytykowała tego, że zostawił torbę w progu, przez co musiała się o nią potknąć. Jak gdyby nigdy nic zaparzyła herbatę. W zamyśleniu bawiła się sznureczkiem od torebki, zanurzając i wynurzając ją z kubka.
              
Robiła to nadal, gdy wrócił z łazienki i odświeżył się nieco po podróży. Przeniosła się w okolice stołu. Jedną ręką podparła głowę, drugą znęcała się nad nieszczęsną herbatą.
- Wiedziałeś o tym, że Charles mnie kocha? – spytała nagle. Po plecach Randy’ego przebiegł zimny dreszcz. Pod jego nieobecność musiała dowiedzieć się kilku istotnych rzeczy. Obawiał się, że popadnie w niełaskę z powodu skrywania sekretów pewnych osób.
- Podejrzewałem… ale… - zawahał się. – Nigdy nie powiedział mi tego wprost.
              
Przysiadł na krześle obok Elizabeth, pragnąc dowiedzieć się, do czego zmierzała ta rozmowa. Gotów był przedstawiać Charlesa w najlepszym świetle. W pewnym sensie traktował go niemal jak syna.
- Ale wiedziałeś o tym?
- Ze sposobu, w jaki o tobie mówił, jak cię traktował, jak na ciebie patrzył…
              
Elizabeth pokiwała głową ze zrozumieniem.
- Pewnie zaraz się okaże, że wszyscy wiedzieli poza mną – mruknęła Elizabeth. – Wolałeś jednak utrzymywać sekret Charlesa przede mną – dodała gorzko.
- To nie był żaden sekret, po prostu nie chciałem mącić swymi podejrzeniami, które mogły okazać się nieprawdziwe.
- Są prawdziwe. – Elizabeth wyjęła torebkę i położyła ją na spodeczku. Chwilę pogmerała w cukierniczce, ostatecznie rezygnując jednak z cukru.
- Są? – zdumiał się Randy. – Skąd ta pewność?
- Charles mi powiedział.
              
Randall wstrzymał na chwilę oddech oszołomiony tą wieścią.
- Charles naprawdę…? – wydukał. – Ale tak po prostu?
              
Elizabeth zdecydowała się nie wspominać o listach, to była jej i Charlesa mała tajemnica. Randy odwiedzał jednak Charlesa i na pewno zauważy zniknięcie pudełka, które dotychczas stanowiło stały element wyposażenia.

- Tak po prostu – przytaknęła. Randy spochmurniał, coś w zachowaniu Elizabeth mu się nie spodobało. Przede wszystkim była nieco zbyt obojętna, ale przecież miała dużo czasu do namysłu.
- Boże, bałem się, że już nigdy się nie przyzna – westchnął Randy, upijając łyk swojej przesłodzonej herbaty. – Podejrzewałaś coś wcześniej?
- Bałam się, że go zawiodę – powiedziała cicho. Randy czuł się, jakby trafił do wyjątkowo kiepskiej opery mydlanej. – Nigdy wcześniej nikogo nie kochałam, nie w taki sposób.

- Czy on o tym wie?
- Jest tego doskonale świadomy. – Elizabeth pogładziła Randy’ego po dłoni. – Nawet nie wiesz, czym były dla mnie te wszystkie lata świadomości, że człowiek, którego kocham, pozostaje pod wpływem Michaela. Po powrocie spotkałam się z czymś zupełnie odmiennym, z zupełnie innym Charlesem. Niezależnie od tego, jaki był, jest czy też będzie, kocham go i chyba…
- Powoli traciłem nadzieję przez tę waszą dumę i uprzedzenia… - zażartował Randy z oczami pełnymi łez. Elizabeth była dla niego jak córka i cieszył się, że w końcu znalazła kogoś, kto pokochał ją tak, jak mężczyzna winien kochać kobietę. Sam nie mógł uchodzić za człowieka, któremu wolno doradzać w tych kwestiach, dlatego cieszył się, że nie musiał wcale interweniować.
              
Ze słów Elizabeth wynikało, że kochała Charlesa już dawno temu. W milczeniu znosiła wszystkie upokorzenia z jego strony i ostatecznie to przez niego uciekła, nie mogąc dłużej wytrzymać. A jeśli to właśnie Charles przygnał ją z powrotem, tylko Charles mógł ją zatrzymać na stałe.
- Randy, muszę cię o coś poprosić…
- Proś, o co tylko chcesz…
- To musi zostać między nami – powiedziała niemal błagalnie. – Nikt nie może się o tym dowiedzieć, a przynajmniej nie teraz.
- Ale dlaczego? Nie masz pojęcia, jak bardzo wkurzy się Michael!
- Mam niejakie pojęcie i bardzo się tego obawiam.
              
Randy doceniał, że podzieliła się chociaż z nim swoim sekretem. Nadal był godzien zaufania.
- A mogę powiedzieć Marge? Tylko jej?
- Absolutnie nie! – fuknęła bez złości. – Marge ma długi język, zaraz by się rozniosło.
              
Randall zaśmiał się pogodnie, z niepokojem wyczekując dnia, w którym wszystko wyjdzie na jaw. Uroczyście przyrzekł, że nie piśnie ani słówka, choć Elizabeth zdawała się nie być przekonana jego zapewnieniami.
              
Najważniejsze było to, że był to Charles, a nie jakiś pierwszy lepszy lolo. Zaoszczędzono Randy’emu zatem zapoznawania się z jegomościem, udawania, że jest interesujący i powolnego zmuszania się do przekonania. Na szczęście Charlesa już znał, co więcej – lubił go i nie miał problemu z zaakceptowaniem jego związku z Elizabeth, jeśli takowy istniał. Martwił się tylko tym, że Elizabeth będzie spędzała z nim mniej czasu.


Komentarze

Popularne posty