XCII Charles

Zmusił ją do zjedzenia śniadania. W zasadzie tylko z początku się opierała, gdyż nie chciała „zbytnio go kłopotać”, ale gdy przyszło co do czego, zażądała jajecznicy aż z pięciu jaj. Powtarzała przy tym, jak Randy wyspecjalizował się w jednej tylko potrawie.
              
Zauważył, że diametralnie się zmieniła. Jej policzki pokryły się zdrowym rumieńcem, a oczy błyszczały nieznanym dotąd blaskiem. Uśmiechała się i taką pragnął widzieć ją już zawsze.
- Nadal pozostaje kwestia tych listów – powiedziała Elizabeth, chmurząc się na chwilę.
- Zrób z nimi, co uważasz – odparł Charles łagodnie. – Teraz należą do ciebie.
              
Zbił ją z pantałyku, najwidoczniej nie miała żadnego pomysłu na ową korespondencję.
- Zamierzasz je spalić? – spytał.  – Papier paliłby się ładnie.
- Mimo wszystko szkoda by mi było je zniszczyć – odpowiedziała szczerze. – Lubię oglądać te twoje szlaczki.
- Możemy je gdzieś schować, żeby nikt ich nie znalazł.
- Istnieje w tym domu takowe miejsce?
- Dlaczego nie weźmiesz ich do siebie? – Elizabeth wzruszyła ramionami. – Zakopmy pudełko w ogrodzie.
              
Zawinęli pudełko szczelnie w folię, umieścili w dwóch workach na śmieci, a potem Charles wykopał dziurę pod jednym z nowo posadzonych krzaków. Umieścili skarb i zakopali go, czule przyklepując ziemię.
- Pamiętaj, gdzie to umieściliśmy – napomniała go Elizabeth.
- Ja mam o tym pamiętać? – obruszył się.
- To ty jesteś operatorem łopaty. Będziesz musiał przekopać cały ogródek, jeśli zapomnisz o miejscu ukryciu naszego skarbu.
              
Teraz to był „ich skarb”, ich wspólna tajemnica. Podobało mu się, że teraz byli jako „my”, rzeczy były „ich”. Pustka w sercu Charlesa wypełniła się uczuciem, którym nikogo wcześniej nie obdarzył. Niestety nie mógł cieszyć się tym bezkarnie, nadal pozostawało wiele kwestii do omówienia. Odsuwał je w czasie, lecz wiedział, że Elizabeth prędzej czy później je poruszy. Bywała zapobiegliwa.

- Charlesie, wyjaśnij mi jedną rzecz – poprosiła, gdy zdejmował rękawice ogrodowe i odkładał cały ekwipunek na miejsce.
- Zamieniam się w słuch – rzekł, przeczuwając nieprzyjemne.
- Kim teraz właściwie dla siebie jesteśmy?
- Myślę, że nadal pozostajemy przyjaciółmi, prawda? – Elizabeth pokiwała głową. – Zawsze pragnąłem, by ukochana była przede wszystkim przyjaciółką. Uczucie rodzące się bez pośpiechu nie wygasa tak szybko.

- Nigdy przedtem nie miałeś przyjaciółki?
- Miałem, wiele lat temu, ale byłem zbyt głupi, by ją docenić. – W oczywisty sposób nawiązał do ich relacji z czasów dzieciństwa. – I zanim o to zapytasz, powiem, że Harriett nigdy nie była moją przyjaciółką. Nie mogłem pozwolić sobie na szczerość wobec niej. Tobie mogę powiedzieć, że wyglądasz jak rumiany skrzat i nijak się na mnie nie obrazisz.
- Pijesz do mojego wzrostu oraz skazy skórnej, wybornie – sarknęła Elizabeth. Gdy Charles ją pocałował, wiedział, że wcale się na niego nie boczyła. – Charlesie, czy teraz jestem twoją dziewczyną? Tak to działa?
              
Charles zaśmiał się głośno. Rozczulała go tą swoją niewinnością. Nie wiedziała jeszcze tylu rzeczy, a jednocześnie jej czystość sprawiała mu niemałą satysfakcję. Była bowiem nierozwiniętym pączkiem, którego jeszcze nikt nie dotykał, a co dopiero mówić o zerwaniu.

- Uważam to stwierdzenie za głupie, nie jesteśmy już nastolatkami. Nie jesteśmy również barbarzyńcami, by mówić: „moja kobieta”. Jesteś po prostu moją lepszą połówką.
- Dlaczego stawiasz się niżej ode mnie?
- Nie lubię patrzeć na ciebie z góry, mój skrzacie – zażartował. – Mógłbym nazywać cię moją gwiazdą, nimfą, boginią, czy kimś równie niedorzecznym.
              
Elizabeth klepnęła go mocno w ramię.
- Wolałbym jednak, byś pozostawała moją drogą Elizabeth. Przywykłem do tego.
              
Resztę poranka spędzili wtuleni w siebie na kanapie w salonie. Między nimi padało niewiele słów, zresztą nie potrzebowali ich w nadmiarze. Mogliby milczeć i cieszyliby się z tego równie mocno.

- Charlesie, nikt nie może się dowiedzieć – szepnęła w końcu, gładząc jego policzek. Charles miał nadzieję, że nie będą musieli już skrywać się przed całym światem, że razem stawią mu czoła. Niestety nadzieja umarła, zabita przez słowa Elizabeth.
- Nie musisz się już obawiać Michaela, jeśli o to ci chodzi – odparł, nawijając na palec kosmyk jej włosów.
- Nie zapominaj o Harriett. Uważa, że może cię mieć na wyłączność.
- Nie dbam o nią. Elizabeth przez niemal osiem lat pielęgnowałem uczucia do ciebie i jeśli sądzisz, że czyjaś opinia mogłaby nimi zachwiać…

- Wcale tego nie sugeruję… Obawiam się jednak… Nie jestem po prostu gotowa…
- Rozumiem, to dla ciebie zupełna nowość. Randy powinien jednak wiedzieć. Obojgu nam jest bliski.
- Ja mu o tym powiem, jestem mu to winna. Ale nikt poza nim nie może się dowiedzieć. Niektórzy mają za długie języki.
- W końcu się domyślą…
- W końcu Michael się dowie. On nadal uważa cię za swojego przyjaciela, nie obawiasz się go?
- Jestem już dużym chłopcem, wierzę, że sobie poradzę.
              
Elizabeth zgłaszała liczne obiekcje, pytając w kółko o to samo, a on zręcznie się z tego wyślizgiwał. Co ma być, to będzie, powtarzał sobie w myślach. Nie zdołają długo zachować ich związku w tajemnicy, Charles nie chciał, by była to tajemnica. Chciał móc afiszować się swoim związkiem, chciał zagrać na nosie Harriett i Michaela. Nie sposób było przewidzieć reakcję każdego z nich, liczył zatem na niezły ubaw.
              
Wolał na razie odsuwać od siebie obawy i wątpliwości, by napawać się obecnością Elizabeth. Liczyła się każda chwila z nią spędzona i z niechęcią oczekiwał na moment, w którym będzie musiała go opuścić. Wiele jego związków nie przetrwało zbyt długo, głównie z powodu braku emocjonalnego zaangażowania ze strony Charlesa. Kobiety były dla Charlesa jedynie przedmiotami, zaspokajał się fizycznie, lecz psychicznie odczuwał pustkę.
              
Natrafił jednak na wspaniałą powierniczkę, towarzyszkę, oponenta w dyskusjach, opiekunkę i przewodniczkę. Charles uważał ją za swoją lepszą połówkę, gdyż pod wieloma względami go przewyższała. Miała w sobie więcej dobroci od niego, więcej cierpliwości oraz więcej ciętych ripost gotowych pokąsać nieuważnego rozmówcę.

- Randy z pewnością już wrócił – zauważyła w końcu Elizabeth, wyrywając go z zadumy.
- Chcesz od razu wylać na niego kubeł zimnej wody?
- Zmyję mu głowę choćby za to, że nie powiedział, że wybiera się do Bath. Cóż za nieodpowiedzialność!
              
Tym razem parasolka nie była potrzebna, dzień był aż nader ładny.
- Wpadnę do ciebie, gdy tylko będę mogła. Nie chciałabym nadużywać twojej gościny.
- Nie jesteś moim gościem – powiedział Charles twardo. – Wszystko, co moje, należy również do ciebie.
              
Rozumiał przez to również własny dom. Pomagała go odnowić i urządzić ponownie, więc w pewnym sensie należał także do niej. Nie powiedział tego na głos, lecz życzyłby sobie, by po prostu z nim zamieszkała, oszczędziłoby to im wiele zachodu. Elizabeth spojrzała na niego z miną wyrażającą: „Rozważę to”. Charles musiał być ostrożny, by nie zrazić jej do swych dalekosiężnych planów. Ułożył sobie w myślach wiele wspaniałych scenariuszy i choć od samego początku akcja rozgrywała się nie tak, jak powinna, zakończenie pierwszego aktu było nader satysfakcjonujące. Powoli rozwijała się akcja następnego aktu, lecz jego przebieg stanowił wielką niewiadomą.
              
Obiecał sobie, że ją ochroni przed całym złem, a przez zło rozumiał Michaela. Musiał się do tego solidnie przygotować. Elizabeth polegała na nim, nie mógł jej zawieść. Dręczyło go również to, jak owe rewelacje przyjmie jego ojciec. Mogło się skończyć na tym, że pozbawi go pracy i go wydziedziczy, jeśli w porę się nie opamięta. Liczył się z takim rozwiązaniem i nawet po cichu go sobie życzył. Z Elizabeth u boku wiedział, że sobie poradzi w każdych okolicznościach.


Komentarze

Popularne posty