CIII Charles
Elizabeth zaskoczyła go, co było o tyle
niezwykłe, że nie była raczej fanką niespodzianek i spontaniczności. Dodatkowo
wedle jej standardów miejsce nie było odpowiednie, ale nieszczególnie się tym
przejęła. Zaczerwieniła się jeszcze bardziej, lecz nie był to rumieniec pełen
zawstydzenia. Atmosfera u Marge była dość gorąca, gdyż zeszli się wszyscy stali
bywalcy, jak to zwykle miało miejsce w piątki.
Dan zaproponował, żeby się przysiedli do ich
towarzystwa, które było szczególnie liczne. Peter Ravensdale, Anthony Scott,
John Pine, do tego Drake, jego dobry znajomy Josh, Randy i na dokładkę babcia
Darcy, która zrzuciła całą swoją dotychczasową sztywność.
- Wygląda na to, że babcia Darcy polubiła
Randy’ego – szepnął Charles do Elizabeth.
- To chyba dobrze, prawda? – odparła Elizabeth
półgębkiem, ściskając dłoń Charlesa.
- No, drodzy państwo – zawołał Peter, rozdając
wszystkim zamówione drinki – co dziś świętujemy?
- Może piątek? – rzucił sennie Anthony.
- Zwłaszcza że mamy wakacje – sarknął John
Pine. – Stary, wysil się. Może młodzi państwo coś wymyślą?
- Cóż, mam nadzieję dać wam wszystkim powód do
świętowania – rzekł tajemniczo Charles.
Dokładnie to sobie przemyślał, sporządził
dokładny rachunek, szczegółowe zestawienie i nie widział przeciwwskazań, by nie
posłuchać rady babci Darcy. Uznał, że życie jest zbyt krótkie, a jak najwięcej
czasu chciał spędzić u boku Elizabeth. Pragnął zakończyć całe to durne
ukrywanie się, jakby byli parą niedorostków.
- Oby był dobry, bo mam zamiar się nawalić –
mruknął Drake drapiąc się nieprzystojnie po brodzie.
- Najlepszy, bowiem chciałem zadać Elizabeth
niezwykle ważne pytanie – powiedział Charles, uśmiechając się lekko. Stojąca
obok niego Elizabeth natychmiast zamarła, przeczuwając, co się święci.
Charles odwrócił się w jej stronę, ukląkł na
jedno kolano i wyciągnął z kieszeni niewielkie pudełeczko. Cała kompania
zamarła w niemym oczekiwaniu, a każdy miał swoje przewidywania co do następnych
wydarzeń.
- Elizabeth, uczynisz mi ten zaszczyt i
zostaniesz moją żoną? – spytał Charles głosem pełnym nadziei.
Zapadła cisza, jakby wszyscy w knajpie Marge
chcieli poznać odpowiedź na to ważne pytanie. Elizabeth nie wierzyła, że to się
w ogóle dzieje. Nagle poczuła się, jakby trafiła do niezwykle złego snu i nie
mogła się z niego wydostać. Miewała czasem napady paraliżu sennego, lecz
obecnie śniła na jawie.
Przedłużające się milczenie podminowało pewność
siebie Charlesa. Miał nadzieję załatwić to szybko i resztę wieczora spędzić
radośnie, tuląc do siebie swoją przyszłą żonę. Najpewniej popełnił błąd w
założeniach, bowiem odpowiedź nie była natychmiastowa, a właściwie nie było jej
wcale.
Dotarło do niego, że o ile on był gotowy na
poważne deklaracje, ona niekoniecznie musiała. W pewnym sensie Elizabeth była
nieco cofnięta. Przeżywała swoją pierwszą miłość, była w pierwszym związku, a
to rzadko kiedy prowadziło do małżeństwa. Być może popełnił błąd, robiąc z tego
publiczne wydarzenie. Elizabeth najpewniej wolałaby coś cichego i skromnego,
uwielbiała przecież utrzymywać pewne rzeczy w sekrecie. Charles chciał jednak
udowodnić babci Darcy, że myśli o Elizabeth całkiem poważnie i że nie zważa na
naciski środowiska. Że nie obchodzi go Michael.
Zapomniał ująć w całym równaniu Elizabeth,
która wahała się nad wydaniem ostatecznego werdyktu. Elizabeth nie miała w
sobie tyle siły, nie miała w sobie niezłomności, by stawić czoła Michaelowi,
Harriett, doktorowi Wrightowi… Miał nadzieję, że oświadczyny wzmocnią fasady
ich związku, lecz czy ten naprawdę istniał?
Elizabeth w końcu udało się wyrwać z chwilowego
zawieszenia. Oczy miała błyszczące od łez, a dłonie drżały jej jakby miała
Parkinsona, gdy mówiła:
- Przykro mi, Charlesie, ale nie mogę tego
zrobić.
Ucięła wszelkie dyskusje, po prostu wychodząc,
zostawiając Charlesa klęczącego jak ostatni pajac. Nagle wszystko wybuchło w
jednym momencie. Charlesa zalała fala gorąca, oburzenia oraz zażenowania
publiczną rekuzą i to na dodatek w gronie najbliższych przyjaciół. Harriett
oderwała się od swoich flirtów i stała się świadkiem zajścia. Obecnie z jej ust
wylewał się potok słów zawiązanych z niedowierzaniem oraz zaprzeczaniem. Zoe
również to widziała. Wybiegła za Elizabeth, lecz nie odnalazła jej. Peter
Ravensdale zrobił całe mnóstwo zamieszania, rozpoczynając dyskusję o manierach
współczesnej młodzieży. Randy starał się ich uspokoić, Zoe starała się uspokoić
Harriett, babcia Darcy uspakajała Charlesa, który znajdował się na granicy
rozpaczy i jedynym spokojnym człowiekiem był Drake Henderson, który z góry znał
odpowiedź Elizabeth. Skąd – pozostawało wielką tajemnicą.
- Po prostu ją zaskoczyłeś – stwierdził Randy,
dając za wygraną. Najlepiej było poczekać, aż dziady same się wykrzyczą. –
Charles, z całym szacunkiem, to było zdecydowanie za wcześnie.
- Wcale nie było za wcześnie, było w
odpowiednim momencie – zaoponowała babcia Darcy, biorąc stronę wnuka, skoro to
od niej wyszedł ów pomysł. – Niestety najwidoczniej nie znamy Elizabeth na tyle
dobrze…
Charles milczał, zamieniwszy się w pustą
skorupę. Docierały do niego urywki zdań, ale nie przejmował się nimi. Harriett uwiesiła
mu się na szyi, domagając się wyjaśnień. Bezceremonialnie ją od siebie
odepchnął, czym straszliwie ją obraził. Zoe zaczęła gorączkowo tłumaczyć
Elizabeth, kazał się jej zamknąć. Na chwilę skupił wzrok na Drake’u, który
popijał sobie w spokoju piwo.
- Jakakolwiek przyczyna by nie stała za jej
decyzją – rzekł Drake spokojnie – to na pewno nie twoja wina.
- Nie bronisz jej? – wychrypiał z
niedowierzaniem Charles.
- Nie bronię – potwierdził młody Henderson. –
Odmówiła ci, choć szczerze wam kibicowałem. Możliwe jednak, że miała jakiś
poważny powód.
- Mógłbyś wyrażać się jaśniej? – mruknął Randy
ze zniecierpliwieniem.
- Nie mógłbym, bo nie wiem. Coś jest jednak nie
w porządku i Charles powinien z nią porozmawiać.
- Nie będę z nią rozmawiał – burknął Charles,
po czym jednym haustem opróżnił najbliższy kufel piwa.
- Jesteś dorosłym mężczyzną czy
dziesięcioletnim bachorem, któremu popsuto zabawkę? – Drake uznał, że wieczór
się zakończył i nie zamierzał wysiadywać dłużej u Marge. – Dobranoc wszystkim.
- Mój boże, Charlie, tak mi przykro… - Zoe
chciała przytulić Charlesa, lecz szybko się powstrzymała, napotkawszy chłodne
spojrzenie.
- Ani słowa mojemu ojcu – powiedział twardo. –
Zrozumiałaś?
Przestraszyła się go, wiedział o tym. W tym
momencie przypominał swego ojca bardziej niż kiedykolwiek i nienawidził tego.
Elizabeth go do tego doprowadziła. Należały się jej stokrotne dzięki.
Pragnął się schować, a najlepszym rozwiązaniem
byłaby teleportacja bezpośrednio do domu. Uniknąłby spotkania z Harriett, która
cały czas się gdzieś na niego czaiła. Elizabeth złamała mu serce, lecz nie
zamierzał pakować się w nic nowego tylko z tego powodu. Nadal ją kochał i
uważał za tą jedyną.
Komentarze
Prześlij komentarz