XXIII Elizabeth

Przyglądała się mu, gdy w myślach roztrząsał pewne sprawy. Dostrzegała z dziecinną łatwością, jak drży mu kącik ust, jak marszczy lekko czoło, jak postukuje palcem o kierownicę.

- Mam coś na twarzy? – spytał, spostrzegłszy, że jest obserwowany. Pokręciła głową.
- Zmieniłeś się, Charlie – oparła, po czym pociągnęła ostrożnie łyk kawy. Skrzywił się nieznacznie. – Nadal nie lubisz, gdy mówi się do ciebie „Charlie”.
- Masz rację, nie lubię.
- To nieco dziwne, zważywszy, że Michael tak zawsze do ciebie mówił, Charlie. – Znów się skrzywił.
- Czy ty musisz…?
- Robię to, by cię zirytować.
- Lizzie, nie robi to na mnie najmniejszego wrażenia.
- Kłamiesz, Charlie, doskonale to widzę.
- Och, więc masz też doktorat z psychologii?
- A wyglądam ci na twojego ojca?

Parsknął śmiechem pod nosem.
- Zawrzyjmy umowę, co? – zaproponował niespodziewanie, chcąc ukręcić łeb temu wątkowi. – Przestaniesz nazywać mnie „Charlie”, a ja przestanę mówić do ciebie „Lizzie”. Co o tym sądzisz?

Elizabeth udawała, że się namyśla. Charles modlił się w duchu, by się zgodziła, to nie były szczególnie wygórowane warunki.
- Niech ci będzie, Charles – powiedziała w końcu, a on odetchnął z ulgą. – I dzięki za kawę.

Wbiła spojrzenie w horyzont, zostawiając Charlesa z wielkim znakiem zapytania nad głową. Co też się jej stało? Skąd się wzięło to jej globalne ocieplenie?
- Nadal cię nie lubię, nie wyobrażaj sobie nie wiadomo czego.
- Nie wyobrażam sobie, tylko… Boże, Elizabeth…
- Zdecyduj się, czy chcesz rozmawiać z Bogiem, czy ze mną…
- Ach, jaka ty jesteś okrutna…
- Małe zadośćuczynienie za te wszystkie lata. Co takiego chciałeś mi powiedzieć?
              
Zamyślił się na chwilę, podczas której musiał ważyć kolejne opcje. Elizabeth dostrzegła, że cała wyprawa była wyzwaniem nie tylko dla niej. Nie potrafiła jednak zrozumieć, dlaczego się tak męczył. Mógł po prostu przejść nad sprawą do porządku dziennego, nie musiał się nią przejmować. Tymczasem starał się uzyskać coś w rodzaju rozgrzeszenia. Nie zamierzała udzielać mu go za darmo. Bardzo możliwe, że nigdy go nie otrzyma. Dawała mu szansę, lecz nie było powiedziane musi mu wybaczyć. Ze względu na stary sentyment, z czasów dzieciństwa i piaskownic, zdecydowała się na ponowne rozpatrzenie sprawy.
              
Można było powiedzieć, że praktycznie się nie znali, a może poznali się tylko z tej jak najgorszej strony. Oprawca-Charles, ofiara-Elizabeth. Strażnik, przyboczny, przydupas Michaela. Wieczny obserwator, milczący świadek, narzędzie w rękach Michaela.
              
Elizabeth czasem wyobrażała sobie dzieciństwo i późniejsze nastoletnie życie z wyłączeniem Michaela. Jakby to było, gdyby nigdy się nie pojawił w jej życiu, gdyby jej rodzice kochali ją jak normalni rodzice, gdyby Charles nadal był jej przyjacielem, choć wtedy niewiele wiedziała o złożoności interakcji międzyludzkich. Ktoś mógłby powiedzieć, że wtedy nie poznałaby swego stryja Randy’ego, ale to była nieprawda. Martin zostawił ją u brata, bo musiał jechać do Violet do szpitala. Przez wypadek całkiem przypadkowo nawinął się im Michael i poczuli do niego coś, czego nigdy nie czuli do córki.
              
Ciągle miała im to za złe. Całe szczęście postanowili się wynieść z Cambridge, nie zniosłaby przypadkowego spotkania. Kłamczucha, manipulantka, niewdzięcznica.
- Nawet nie wiesz, ile to wszystko dla mnie znaczy – powiedział cicho Charles tonem, który sugerował dłuższe wyznanie. Zamilkł jednak niezdolny wydobyć z siebie niczego poza westchnieniem.
              
Czasem wyobrażała sobie zbyt wiele, wyobraźnia ponosiła ją w zakazane rewiry, z których ciężko się było potem wyplątać. Najciemniejsze godziny przed świtem spędzała na ocieraniu łez, które wylewały się jej z oczu wbrew jej woli. A teraz oto zderzała się z bezlitosną rzeczywistością i siłą powstrzymywała płacz. Była już dużą dziewczynką, tu nie było miejsca na teatrzyki.
              
Skupił się na postukiwaniu placem o kierownicę i przeklinanie kierowców podczas wyprzedzania. Elizabeth bawiły te przejawy zniecierpliwienia. Zupełnie jakby chciał jak najszybciej dojechać do celu i wyskoczyć z samochodu, z tej klaustrofobicznej pułapki, w którą to sam się wpakował. Sama wiele by dała, by móc odetchnąć świeżym powietrzem.

- Może opowiesz mi o swojej babci? – zaproponowała w zamian, nim zdołała ugryźć się w język. Charles wydął policzki i uczynił bliżej nieokreślony gest dłonią.

- W sumie to nie za bardzo ją znałem – przyznał z lekkim poczuciem winy. – Mój ojciec skutecznie ograniczał moje kontakty z babką.
- Brzmiała na poważną i silną kobietę – odparła, wracając pamięcią do ich wspólnego posiłku. Wpisała to wspomnienie na skromną listę przyjemnych wspomnień związanych z Charlesem.
- Obawiam się, że żywi do mnie urazę z powodu mojej matki.
- A mimo to chciała cię zobaczyć.
- To mój kuzyn chciał mnie zobaczyć. Zadzwoniła do mnie ze względu na Stephena.
- A ja sądzę, że ten ślub to tylko wymówka.
              
Tak, to tylko wymówka, pomyślał Charles, choć nie chodziło mu w tej chwili o kogokolwiek z jego rodziny.

- Być może okazja ożenku twego kuzyna skłoniła twoją babcię do głębszej refleksji nad ulotnością życia oraz bezsensem odtrącania najbliższych z powodu uprzedzeń wykreowanych przez innych.
- C-co? – Charles zakrztusił się własną śliną.
- Tak po prostu palnęłam, to nie ja jestem tutaj psychologiem, Charles.


Zasępił się, po raz kolejny stając się po prostu milczącym gburem. Przybierał wtedy poważny wyraz twarzy, linia żuchwy nieco przypominała jego matkę. Elizabeth miała pamięć do twarzy. To był ten szczególny rodzaj pamięci, która nie podlegała znaczącym modyfikacjom na przestrzeni czasu. Elizabeth pamiętała wszystko i wszystkich. Wszystkie te wspomnienia były starannie posegregowane, zamknięte w odpowiednich szufladach, sklasyfikowane w katalogi. Wszystko to jednak nie miało najmniejszego znaczenia, gdy zasypiała. Wspomnienia mieszały się wtedy i niczego nie mogła być już pewna. Jak choćby swojej antypatii do Charlesa.

Komentarze

Popularne posty