XLI Michael
Michael
przeczesał włosy, zastanawiając się, kiedy ostatni raz przydarzyło mu się coś
niezwykłego. Rzecz jasna życie co rusz czymś go zaskakiwało, lecz były to mało
istotne szczegóły, nie składały się na obraz niczego większego.
Zabawa
zaczęła się wraz z powrotem Elizabeth. Charles przemienił się w małego
rebelianta, jakby chciał takim postępowaniem coś udowodnić. Prawdopodobnie
wstydził się tego, że stał się posłusznym synkiem pracującym dla własnego ojca
sześć dni w tygodniu. Największym osiągnięciem Charlesa była wyprowadzka od
ojca, choć i ona nie była zbyt spektakularna. Mieszkał zaledwie kilkanaście
przecznic od niego.
Charles
musiał poczuć się zagrożony. Przez osiem
lat żył w przeświadczeniu, że udało mu się wypędzić Elizabeth z kraju – nikt
nie przypuszczał, że któregoś dnia wróci. Michael musiał przyznać przed samym
sobą, że i on miał pewne obawy. Jej powrót musiał coś oznaczać, na pewno
istniał jakiś konkretny powód. Nie zaliczał do konkretnych powodów tęsknoty za
wujem, to zbyt słaby bodziec, by przywiać ją do znienawidzonego miasta.
Z każdym kolejnym dniem tajemnica Elizabeth
intrygowała go coraz bardziej, siłą musiał się powstrzymywać, by jej po prostu
nie zapytać. Niestety nie mógł spodziewać się od niej żadnej odpowiedzi, chyba
że pięści w nos. Potrzebował zatem drobnego szpiega, który dowiedziałby się
wszystkiego, czego trzeba. Wytypował na to stanowisko Charlesa, jego
kandydatura była aż nader oczywista. Charles jednak nie mógł się skupić, jego
reakcja na powrót Elizabeth różniła się nieco od reakcji Michaela, a na dodatek
zachowywał się, jakby dostał małpiego rozumu.
Michael
widział jak na dłoni, że Charles był dziwnie roztrzepany, nie mówiąc już o jego
buntowniczym nastawieniu. Wymykał się spod kontroli, wyłamywał ze schematu, w
którym tkwił przez wiele, wiele lat. Misterna wizja Michaela zaczynała się
rozpadać, bowiem w tej wizji nie było miejsca dla Elizabeth.
Wiedziony
ciekawością, wyszedł z biura wcześniej, by zdążyć zaskoczyć Charlesa w pracy.
Recepcjonistka poinformowała go, że doktora nie było – najpewniej znów udał się
na wycieczkę do Francji. Michaela jednak nie interesował doktor Wright, lecz
lego syn.
Charles
żegnał w drzwiach swoją ostatnią pacjentkę tego dnia. Uścisnęła mu dłoń w
pośpiechu, mamrocząc kilka słów podziękowania. Spłoszyła się, ujrzawszy
Michaela, i szybko opuściła gabinet.
- Byłeś może
zapisany? – rzucił Charles, świetnie maskując zaskoczenie. A może wcale go nie
maskował? Może zwyczajnie się go spodziewał?
- Skończyłeś
już na dziś? – odparł Michael, ignorując lekką opryskliwość w głosie
przyjaciela.
- Muszę
uzupełnić karty pacjentów, zatem pozostało mi nieco roboty…
- Ależ nie
chcę, byś sobie przeszkadzał…
- Judy, zrób
nam po kawie i możesz iść do domu – powiedział Charles zrezygnowanym tonem,
zapraszając Michaela do swojego gabinetu.
Gabinet
sprawiał wrażenie placu boju. Biurko było całe zawalone papierami i
pootwieranymi książkami, kosz pełen był podartych kartek i jedynie sofa dla
pacjentów pozostawała nienaruszonym terytorium.
- Charles,
czy ktoś wrzucił c i granat do pokoju?
- Byłem
ostatnio zbyt zajęty, by przejmować się lekkim nieporządkiem…
- Charles,
to urasta do miana pobojowiska. Powinieneś się wstydzić. Gdyby twój ojciec to
widział…
- Na
szczęście poleciał do Francji, więc ten problem mam z głowy. Chyba że
zamierzasz wysłać mu zdjęcie, ale to byłby cios poniżej pasa.
Michael
uśmiechnął się uroczo, by dać do zrozumienia, że takowa myśl przeszła mu przez
głowę, ale będzie wspaniałomyślny i nie zrealizuje swojego pomysłu. Judy
przyniosła kawę i jeszcze przez chwilę krzątała się po gabinecie, chyba tylko
po to by złapać spojrzenie któregoś z mężczyzn.
- Naprawdę
nie musisz tu sprzątać – rzekł Charles ze zniecierpliwieniem. Był świadom jej
zabiegów i tym bardziej go irytowały, że nie przynosiły żadnego skutku. Judy
wymamrotała przeprosiny i czym prędzej zniknęła z pomieszczenia.
- Charlie,
jesteś ostatnio nieco drażliwy… - podjął Michael.
- Zwłaszcza
wtedy, gdy nazywasz mnie „Charlie”. Nie cierpię tego zdrobnienia.
- Czy ja się
przesłyszałem? Przecież tak mówiła do ciebie matka!
- Moja matka
nie żyje, pewne rzeczy powinny umrzeć wraz z nią.
Michael nie
posiadał się ze zdumienia. Charles stronił od wygłaszania tak zdecydowanym
postanowień czy opinii. Poznawał go coraz mniej. Przyjaciel przeprosił go i
zasiadł za biurkiem ze swoją kawą. Najwidoczniej naprawdę miał zamiar zająć się
pracą. Michael postawił na sofę, z której miał dobry widok na Charlesa.
- Jak było
na ślubie kuzyna? – zadał pierwsze pytanie. Miało na celu wybadanie ogólnego
nastroju, jaki towarzyszył mu na tej imprezie.
- Znośnie –
mruknął nieprzychylnie Charles, stukając zawzięcie w klawiaturę komputera.
- Tylko
znośnie? – Michael usadowił się wygodnie na sofie i pociągnął łyk kawy. – Tylko
tyle masz mi do powiedzenia?
- Biorąc pod
uwagę fakt, że moja babcia mnie nie znosi, było całkiem znośnie. Sympatia ze
strony Stephena zdołała niejako zniwelować uczucie z drugiego końca skali
płynące ze strony pani Darcy.
- Nadal ma
do ciebie żal? Dlaczego obwinia właściwie ciebie? Nie było cię w Cambridge…
- Może
właśnie dlatego, że mnie nie było. – Charles na chwilę przestał pisać i potarł
nasadę nosa. – Obecnie to nieistotne.
- Kogo
zabrałeś na ślub kuzyna?
- Pojechałem
sam. Wiem, to smutne.
Czy Charles
przed chwilą się zawahał? Nie brzmiał zbyt przekonująco, Michael wiedział,
kiedy jego przyjaciel kłamie. Ewidentnie skłamał, wahanie jedynie to
potwierdziło. Czyżby Charles kogoś miał i ukrywał to przed przyjacielem?
- Ale
poznałeś kogoś w tej całej Kornwalii?
- Większość
przyjezdnych kobiet miało ustanowiony status.
- Od kiedy
Charles Wright się tym przejmuje? Charles bierze, co chce.
- Średnio
było w czym wybierać.
Na twarzy
Charlesa na krótką chwilę zagościł wyraz głębokiego rozmarzenia. Jego ostre
rysy na moment złagodniały, ukazując zupełnie inne, nie mniej atrakcyjne, oblicze
młodego psychologa.
- A to
ciekawe – skwitował Michael. – Chyba jednak ktoś wpadł ci w oko.
Charles
ponownie zanurzył się w swojej pracy, pozornie ignorując Michaela, który
rozkoszował się swoim celnym strzałem. Że trafił, nie miał wątpliwości.
- Była tam
taka jedna dziewczyna… - podjął Charles po chwili milczenia. Teraz następowała
najtrudniejsza część – wyciąganie z Charlesa wyznań.
- Zapewne
bardzo ładna… - podpowiedział Michael.
- Nie wedle
twoich standardów.
- Była
piegowata i miała aparat na zębach?
- Bez
aparatu.
- Dlaczego
ci się spodobała? – Michael wciąż miał w pamięci brzydkie kaczątko Elizabeth o
twarzy usianej piegami i dlatego nie lubił tego typu wyznacznika na kobiecym
obliczu.
- Gdy
spojrzałem w jej oczy… Było w nich coś hipnotyzującego.
-
Przetańczyłeś z nią całą noc zapewne…
- Oddała mi
zaledwie jeden taniec. Tak naprawdę nie była mną zainteresowana.
- Historia
stara jak świat. Gdy nas nie chcą, pociągają nas jeszcze bardziej. Ech,
kobiety… Masz jej numer?
- Nie sądzę,
by chciała utrzymać tę przelotną znajomość.
- Skoro była
przelotna, na pewno postarałeś się, by zapadała jej jak najlepiej w pamięć.
-Do niczego
między nami nie doszło.
- Charles,
czyś ty z drzewa spadł?! – Michael zerwał się na równe nogi. – To była idealna
okazja! Spotykacie się raz, a potem rozjeżdżacie w swoich kierunkach, być może
nigdy się nie spotkacie… Nie wierzę, że jej nie przeleciałeś! Przecież laski na
weselach są tym bardziej chętne! A ty możesz mieć każdą!
- Mogę, co
nie znaczy, że chcę! – odciął się
Charles gniewnie.
Michael
zaśmiał się krótko. Szybko rozgryzł, co dolegało Charliemu. Że też wcześniej na
to nie wpadł!
- Ty, mój
drogi – wskazał na niego palcem – po prostu się zakochałeś!
- Co?! To
największa bzdura, jaką kiedykolwiek słyszałem!
- Jak
inaczej wytłumaczysz fakt, że nie przeleciałeś tej laski? Jak jej było na
imię…?
- Rose,
nazywała się Rose. To jeszcze o niczym nie świadczy.
- Jestem
ciekaw wybranki twojego serca… Czyżby znów padło na Harriett? Wpadłem na nią
ostatnio i nic nie straciła na uroku…
Komentarze
Prześlij komentarz