XXVI Elizabeth
Stephen
poniósł jej bagaż na piętro. Priorytetem w tej chwili było ulokowanie
przybyłych gości w pokojach, zanim zaczną zjeżdżać się goście weselni z
bliższej i dalszej rodziny młodej pary, którzy nie zdecydowali się na nocleg w
Porthtowan. Całe szczęście Charles uprzedził, że będzie towarzyszyła mu
przyjaciółka, a pani Darcy na przekór własnym osobistym przekonaniom uznała, że
będą potrzebowali dwóch pokojów. Elizabeth dziękowała jej za to w myślach, gdyż
nie zniosłaby obecności Charlesa również w nocy. Opcja wspólnego noclegu ją
przerażała.
- Chciałabyś
może zobaczyć Porthtowan? – spytał Charles podjudzany przez kuzyna. Tak
naprawdę pragnął wydostać się z rezydencji, zanim napotka stada ciotek i
wujków, których nie miał prawa pamiętać.
- Nie masz
jeszcze dość jeżdżenia samochodem? – spytała Elizabeth z powątpiewaniem. W jego
spojrzeniu było coś tak błagalnego, że postanowiła się nad nim zlitować.
- Tak
naprawdę nie ma tu zbyt wiele do oglądania – rzekł, gdy jechali w stronę wsi. –
To głównie przybytek dla surferów. Zdecydowanie najwięcej ludzi przyjeżdża w
wakacje.
- Dlaczego
twój kuzyn zdecydował się urządzić tutaj swoje wesele?
- Niezbyt
korzystna lokalizacja stała się filtrem dla wielu niechcianych gości.
Teoretycznie dostali zaproszenie, ale że to niewielkie miasto…
- Nie chce
im się przyjeżdżać, co?
- W końcu to
mała wioska, prawda?
Charles
zaparkował pod „Jednorożcem” i poprowadził Elizabeth ulicą w górę klifu.
- Unikasz
rozmowy z nią – stwierdziła. Jak inaczej miała wytłumaczyć nagłą potrzebę
ulotnienia się z domu, gdy dopiero co przyjechali?
- Może tak,
może nie. – Charles wzruszył ramionami, konsekwentnie poruszając się naprzód.
Wpatrywał się przy tym przed siebie, jakby unikając kontaktu wzrokowego ze
swoją rozmówczynią.
- Wiesz, że
tego nie unikniesz?
- Doskonale
zdaję sobie z tego sprawę. Nie chciałbym jednak, by poruszała ten temat przy
rodzinie.
- Bo
wyszłoby , jak niewdzięcznym wnukiem jesteś?
Przeszył ją
spojrzeniem swoich niebieskich oczu. Wszelka krytyka bolała najbardziej, gdy
wychodziła z jej ust. Nie mógł powiedzieć, że nie miała prawa tak mówić, bo
miała takowe. Elizabeth zręcznie korzystała ze swojego przywileju.
- Kim byś została,
gdyby Dan nie zaraził cię swoją biologiczną pasją? – Charles odwrócił kota
ogonem, rozpuścił zasłonę dymną, by odciągnąć jej uwagę od swojej osoby.
- Pewnie
zostałabym architektem jak mój ojciec. Na szczęście Michael mnie w tym wyręczył.
- Nie myślałaś
czasem, by wyjaśnić sobie kilka rzeczy z rodzicami?
- Po co?
Sądzisz, że zdołam przemówić do ich spaczonych rozumów? Z chwilą wyjazdu stałam
się dla nich obcą osobą.
- Byłaś nią
wcześniej…
Zacisnął
usta, gdyż nie chciał tego powiedzieć na głos. Elizabeth uodporniła się na
podobne komentarze, jej twarz pozostawała niewzruszona. Starała się nie
przejmować sprawami, na które nie miała najmniejszego wpływu.
Przystanęli
na szczycie klifu, by rozkoszować się widokiem morza oraz plaży rozciągającej
się w dole. Kornwalia od zawsze urzekała surowymi widokami oraz niekoniecznie
ciepłą pogodą. Jej chłodny minimalizm przypadł jednak do gustu Elizabeth.
- Żałuję, że
nie przyjeżdżałem tu częściej – rzucił Charles, przeczesując nerwowo włosy.
- Zdaje się,
że nie od ciebie to zależało.
- Gdybym
jednak miał siłę przebicia Michaela…
- Cóż, twój
ojciec nabierał się na jego sztuczki.
- Mój ojciec
był i jest idiotą. Patrząc na to wszystko z perspektywy czasu… Nadal nie mogę
się nadziwić, jakim cudem wszyscy zdołali się na to nabrać.
-
Zapominasz, że Randy był na to odporny. Nadal nie mogę się nadziwić, że wy dwaj
się zwąchaliście. Jak to się w ogóle stało?
- Schlaliśmy
się. – Elizabeth uniosła brew. – Nie to, że razem. Randy był z kumplami u
Marge, ja piłem sam, czując się jak wyrzutek, ale nie miałem miejsca, w którym
mógłbym potopić swoje smutki, skoro w domu mógł mnie nakryć ojciec lub Michael.
Nie zapomnę pogadanki mojego ojca odnośnie zgubnego wpływu alkoholu na ludzki
umysł. Jakbym miał cztery lata, a mój ojciec był abstynentem.
- Marge cię
nie wyrzuciła? Zwykle ganiała was miotłą albo ścierką…
- To był
gorący okres w interesie, po prostu mnie nie zauważyła. Schowałem się w kącie,
a barman mi polał.
- Marge nie
jest ślepa, na pewno cię zauważyła.
- Sądzę, że
po prostu mnie wpuściła, wiedząc doskonale, że Randy odwiedził jej lokal razem
ze znajomymi.
- Liczyła na
konfrontację, jestem tego pewna. Marge już tak niestety ma.
- Mało nie
doszło do wymiany ciosów. Randy się wściekł. Obaj byliśmy nieco podpici,
wyszliśmy na zewnątrz, by nie narobić szkód.
- Uderzyłbyś
go?
- Gdyby to
on uderzył mnie… Niestety byliśmy podpici, jak się okazało po wyjściu wcale nie
tak „nieco”. Wygarnęliśmy sobie to i owo.
- I Charles
przeżył swoiste katharsis, gdy wyspowiadał się ze swoich grzechów. Został
oczyszczony i pobłogosławiony – sarknęła Elizabeth. To jeszcze niczego nie
tłumaczyło. – Dość naciągana historia, nie sądzisz?
- Nie wnikam
w meandry psychiki Randy’ego. Postanowił mi wybaczyć.
- Bardzo
komfortowa sytuacja. Nie zastanawiałeś się nigdy, dlaczego to zrobił?
- A dlaczego
ty postanowiłaś dać mi szansę?
Elizabeth
zacisnęła dłonie w pięści. Ruszyła dalej skrajem klifu. Miała swoje powody,
lecz nie zamierzała się z nich spowiadać Charlesowi. To była najściślejsza
tajemnica, coś, o czym nie wiedział nawet Randy, który był dla niej jak ojciec,
którego straciła, gdy pojawił się Michael.
- Obydwoje
jesteście do siebie niesamowicie podobni – zauważył psycholog, podążając za
nią. – Szorstcy w obejściu, lecz bardzo uczuciowi i sentymentalni tam w środku.
- Dość…
naciągany opis. Ja? Sentymentalna? Ciekawe, w którym miejscu…
- Nie
wspominasz czasem z nostalgią czasów „przed Michaelem”?
- Czasy
piaskownicy… - westchnęła Elizabeth.
- Jesteś
sentymentalna. I przez wzgląd na stare czasy dzieciństwa postanowiłaś dać mi
szansę.
- Charles…
Charles… - Pokręciła z niedowierzaniem głową. – Nie masz pojęcia, jak bardzo
się mylisz…
- Zatem
wyprowadź mnie z błędu.
To była
nader kusząca propozycja, wymagałaby jednak otworzenia się przed Charlesem.
Dała mu szansę udowodnienia, że się zmienił, lecz nieufność pozostawała. Nadal
prześladowało ją przeświadczenie, że to wszystko było jedną wielką
mistyfikacją, zasadzką, której ofiarą miała się stać. Byłaby to ostateczna
forma złośliwości wymierzonej w jej osobę.
Nie była
gotowa do zwierzeń, nie przypuszczała, by kiedykolwiek zdobyła się na wizytę u
psychologa, a już na pewno nie chciała, by był to Charles. Z Wrightami miała
same złe wspomnienia. Nie liczyła tych kilku majaczących w sferze zamierzchłej
przeszłości.
- Zaciskasz
usta jak Randy, gdy chce uniknąć zwierzeń. Rozumiem, dlaczego nie chcesz ze mną
o tym rozmawiać. Boisz się, że powiem wszystko Michaelowi.
Powinna
przestać go nie doceniać, bowiem trafił w dziesiątkę. Tym razem.
- Obdarzę
cię zatem kredytem zaufania. Powiem ci kilka rzeczy, o których nikomu nie
mówiłem. Nawet Michael o nich nie wie. Zawsze będziesz mogła mnie sprzedać.
Dobrze wiesz, że to by się nie stało.
- Od czego
by tu zacząć…?
Komentarze
Prześlij komentarz