XXXII Randy

- Boję się tylko jednej rzeczy – rzekł Randy, mieszając w zamyśleniu łyżeczką w filiżance. - Elizabeth zawsze zwleka do ostatniej chwili. Czasem potrzeba jej naprawdę silnego bodźca, by podjęła taką a nie inną decyzję.
- Pamiętam, że zawsze ciężko było wydobyć z niej, co się stało – potwierdziła Marge. – Był taki czas, że kompletnie się zamknęła i nie chciała nic mówić.
- Nazywałem ją „Cebulką”. Dotarcie do sedna wymagało łez i to nie jej.
- Płakałeś przez nią? – Marge uniosła brwi ze zdumienia.
- Zdarzało się, niejednokrotnie. Myślałem sobie, że jestem beznadziejnym wujem, bo nijak nie mogłem jej pomóc. Mój brat był odporny na wszelaką krytykę. Mogłem tylko słuchać relacji z kolejnego okropnego dnia.

- Czasem te opowieści były nieco przesadzone…
- Nie, Marge, one nie były przesadzone. Znam tylko jednego dzieciaka, który potrafił kłamać jak z nut i nie była to Elizabeth. Sam byłem świadkiem wielu zajść, ale nic nie mogłem zrobić. Martin kazał mi trzymać się z daleka od „tego biednego chłopca”.
              
Randy pokręcił głową z niedowierzaniem.
- „Elizabeth, co ci się stało w rękę? Och nic takiego…”, „Elizabeth, skąd masz te siniaki? Straszna ze mnie sierota…”, tak to zawsze wyglądało. Przed samym wyjazdem była na samiutkiej krawędzi.
- Nie dziwię się, że tak ochoczo wyjechała. Tylko dlaczego wróciła?
- Obawiam się, że skoro ekstremalne przeżycia zmusiły ją do ucieczki, coś równie ekstremalnego sprawiło, że wróciła. Nie oszukuję się, że się za mną stęskniła.
- Może ciężko jej było się przystosować do nowego życia za granicą.
- Spędziła tam prawie osiem lat!
              
Ponure myśli nękały go podczas powrotu do domu. Nigdy nie odczuł, jak bardzo jest samotny, dopóki Elizabeth nie wróciła i nie pojechała z Charlesem do Porthtowan. Randy musiał przyznać, mimo całej swojej sympatii do młodego Wrighta, że było to odważne posunięcie. Ryzykowne.
              
Przeszedł szybko obok domu, nowego domu Michaela. Relaksował się przy telewizorze ze szklanką brandy w dłoni. Z daleka sprawiał wrażenie całkiem normalnego człowieka. Szkoda, że prawda była zupełnie inna.

- Jack, wypluj kapcia Elizabeth z gęby! – zawołał Randy, gdy wrócił do domu. – Doprawdy, odbija ci, gdy jej nie ma… Co my byśmy bez niej zrobili, co?
              
Teraz, gdy miał Elizabeth, nie wyobrażał sobie dalszego życia w pojedynkę. Miał co prawda Jacka, lecz konwersacje z nim były raczej monologami, nie licząc okazjonalnego szczekania i warczenia.
              
Nie powinien wnikać w powód jej powrotu, dla niego najważniejsze było to, że przyjechał z powrotem do Cambridge. Jeśli będzie chciała, wyjawi mu swój sekret.
                
W głębi duszy obawiał się, że to coś poważnego. Zrezygnowała z wygodnego życia w Stanach, by powrócić do jądra ciemności. Bał się, że nie wytrzyma próby i znów ucieknie, tym razem na stałe. Czuł się okropnie z tym całym egoizmem wylewającym się z niego, lecz po stracie Margaret, Elizabeth stała się całym jego światem. Nie chciał, nie mógł znów jej stracić.

Komentarze

Popularne posty