XVIII Michael
Wstał o
siódmej. Był weekend, ale jemu nie chciało się już spać. Wcześniej miał problem
z zaśnięciem, cały czas próbował wymyślić sposób na skuteczne upokorzenie
Elizabeth. Gdy byli dorośli, wykonanie czegoś takiego było o wiele trudniejsze.
Wszystko musiało mieć ręce i nogi. Należało to rozegrać tak, by była spalona w
Cambridge. Albo jeszcze lepiej – by nie miała dokąd pójść po tym, co jej
zgotuje.
Przeciągnął
się przed ogromnym oknem i ku swemu zdziwieniu zobaczył Elizabeth jadącą
nieopodal na rowerze. Czy za każdym razem, gdy będzie o niej myślał, ona
wyskoczy znikąd? Dokąd mogła jechać o tak absurdalnej godzinie? Do sklepu po
bułki? Dziwne, że obrała akurat drogę niedaleko jego domu.
Ale czy to
nie egoistyczne myśleć, że stoi w centrum tego wszystkiego? Że Elizabeth
celowo, choć może bardziej nieświadomie, obrała tę drogę, bo był akurat tu? To
nie było dobre miejsce na spotkanie. Mógł oczywiście wyjść do ogródka coś
porobić i natknąć się na przejeżdżającą Elizabeth, ale mogła go zignorować,
albo czmychnąć na rowerze. Nie, chciał ją spotkać w miejscu publicznym, by było
dużo ludzi i by nie mogła się tak łatwo z tego wywinąć.
Postanowił,
że rozejrzy się po okolicy, a mówiąc okolica, miał na myśli uniwerek. Ostatnia
rozmowa z człowiekiem z katedry nie poszła po jego myśli. Domyślał się, że
musiał być kimś ważnym, może nawet samym kierownikiem katedry, bowiem jego głos
brzmiał dość władczo. Była sobota i prawdopodobieństwo, że ktoś tak ważny jak
profesor pracuje, było znikome. Znał zwyczaje takich ludzi. Przychodzili późno,
wcześnie wychodzili i nigdy nie pracowali w weekendy. Zastanawiał się, czy Elizabeth
ze swoim tytułem doktorskim wpasowała się w ten kanon.
Mógł się
przejść i ją zapytać. Przywdział strój do biegania. W ostateczności spyta
jakiegoś jelenia o harmonogram zajęć doktor Swallowtail. Poranek był chłodny,
ale to była codzienność w tych stronach. Zaczął od wolnego truchtu, by
rozruszać mięśnie.
Gdy dobiegł
do uczelni, był już dobrze rozgrzany. Wszedł do budynku, w którym znajdowała
się katedra Elizabeth. Wewnątrz było cicho i ponuro. Żywej duszy. Zadzwonił do
drzwi katedry, ale nikt mu nie odpowiedział. Na szczęście nadział się na ciecia
zamiatającego chodnik przed budynkiem, który powiedział mu, że w katedrze
nikogo nie ma. Dzięki, powiedz mi coś, czego nie wiem.
Kierownikiem
był Dan Henderson. Tego nie wiedział. To wzbudziło w nim niepokój,
prawdopodobnie to z nim odbył rozmowę telefoniczną. Jeśli go rozpoznał,
Elizabeth już wiedziała, że się o nią rozpytywał.
W katedrze
nikogo nie było, ale nie oznaczało to, że nikt nie przyszedł dziś do pracy.
- Panienka
Swallowtail – poinformował go cieć dziwnym głosem, jakby miał kluchę w ustach –
poszła na strzelnicę wraz z młodym paniczem Hendersonem.
Podziękował
temu dinozaurowi, który nadal miał w słowniku takie zwroty jak „panienka” i
„panicz” i skierował się we wskazanym kierunku. Parsknął śmiechem, „panienka
Swallowtail” brzmiała tak zabawnie. Strzelnica okazała się placem na tyłach
budynku z nieskazitelnie równo przyciętym trawnikiem. Pod wysoką ścianą
pozbawioną okien ustawione były trzy pokaźne słomiane tarcze.
Przeszedł
alejką pod osłoną drzew na drugi koniec placu. Kilkadziesiąt metrów od tarcz
stały dwie osoby i chichotały. Młodej i całkiem zgrabnej dziewczynie
towarzyszył mężczyzna o całą głowę od niej wyższy. Oboje trzymali łuki w
dłoniach. Jeszcze nie widział strzelania z łuku na żywo.
- Nawet nie
pamiętam, jak się to robiło! – zawołała dziewczyna, odgarniając niesforny
kosmyk z twarzy.
- To jak z
jazdą na rowerze – odparł mężczyzna, nakładając strzałę na cięciwę.
- Ta, jasne.
Ty trenujesz to od lat.
Mężczyzna
wystrzelił i trafił idealnie w sam środek.
- O tym
właśnie mówię.
- Daj
spokój. Poradzisz sobie.
Teraz to ona
nałożyła strzałę. Nie zastanawiając się zbyt długo, wypuściła ją z lekkim
świstem. Trafiła tuż obok strzały mężczyzny.
- „Nawet nie
pamiętam, jak się to robiło!” – krzyknął mężczyzna, przedrzeźniając dziewczynę.
- Tego się
nie spodziewałam.
- Urządźmy
sobie zawody, bo wszystko wskazuje, że jesteś lepsza, niż ci się wydaje.
Strzelali
naprzemiennie i wszystkie strzały skupiały się w centrum lub jego bezpośrednim
otoczeniu. W końcowym rozrachunku wygrała dziewczyna.
- Przegrany
fatyguje się po strzały – skwitowała. Mężczyzna ruszył w stronę tarcz.
Dziewczyna
przebierała nogami w miejscu ze zniecierpliwieniem. Michael zauważył, że jej
włosy nie były tak do końca czarne. Nieśmiałe promienie słońca wydobyły zeń
odrobinę brązu. Zatrzymał na chwilę wzrok na jej zgrabnej figurze. Aż palił
się, by obejrzeć ją z przodu. Mężczyzna zajęty był wyjmowaniem strzał, niektóre
ugrzęzły całkiem mocno. Dojrzał jednak Michaela czającego się w cieniu, a wzrok
dziewczyny podążył za jego wzrokiem.
Nie miał
wyboru, teraz musiał się ujawnić. Pozdrowił ją ręką i podszedł powoli.
- Hej, nie wiedziałem, że tu ktoś jeszcze
uprawia łucznictwo – zagaił.
Przywdział
na twarz swój uroczy, lekko nieśmiały, uśmiech.
- Masz dobre
oko – przyznał całkiem szczerze.
Głowę dałby
sobie odciąć, że się zarumieniła. Nie wiedział, czy spowodował to komplement,
czy jego własna uroda. Wiedział, że podobał się kobietom. Miał zniewalający
uśmiech, blond lekko lokowane włosy i głębokie spojrzenie, a do tego subtelną
opaleniznę i niezłą sylwetkę.
Dziewczyna
prezentowała się majestatycznie z łukiem w dłoni. Widział wcześniej, jak
napinają się jej mięśnie pod cienką bluzką, a sportowe legginsy podkreślały jej
kobiece kształty w niższej partii ciała. Jej śliczna twarzyczka dopełniała tego
perfekcyjnego widoku. Miała pełne usta i cudowne zielone oczy, a na jej
policzka widniały drobne piegi. Nigdy nie podobały mu się piegi, może dlatego,
że kojarzyły mu się z brzydką rudą Betty z podstawówki. U tej dziewczyny mógł
to znieść, co więcej, dziwnie go pociągały.
- Trochę
wczesna pora na takie zabawy – zaryzykował stwierdzenie.
- Niektórzy
nie mogą spać po nocy – odparła żartobliwie. Matko, ten głos. Kolana lekko mu
zmiękły. – Chcesz spróbować?
- To chyba
nie dla mnie.
- A co jest
dla ciebie?
- No nie
wiem, skoro jest tak wcześnie, to może wspólne śniadanie? – wypalił. Posłał jej
przy tym swój czarujący uśmiech. Żadna jeszcze mu się nie oparła.
Dziewczyna
parsknęła śmiechem. Na pewno przypadła jej do gustu jego gadka.
- Wszystko w
porządku? – spytał mężczyzna, wróciwszy z naręczem strzał. – Narzuca ci się,
czy coś?
- Tylko
zaprosiłem ją na śniadanie – odparł Michael. Zobaczył w oczach mężczyzny coś na
miarę gniewu, zrobił nawet krok w jego stronę, ale dziewczyna go powstrzymała
ręką. – Bo nie wyglądasz na takiego, z którym mogłaby się umówić.
Mężczyzna
szarpnął się, ale ona była nieustępliwa.
- To dość
odważne stwierdzenie – rzuciła rozbawiona. – Ta cała sytuacja jest dość
absurdalna.
- Bo
zapraszam cię na śniadanie?
- Dokładnie.
- Wolałabyś
kolację? Ze śniadaniem oczywiście.
- Jest jedna
rzecz, którą zawsze chciałam zrobić z takim facetem jak ty. W gruncie rzeczy
jesteś niepowtarzalny.
- Miło mi to
słyszeć. Co takiego zatem chciałabyś zrobić?
Nagle
śmignęła mu przed oczami pięść. Usłyszał chrzęst kości i poczuł ciepło
spływającej krwi. Złapał się za nos, próbując opanować falę napływającego bólu.
- Elizabeth,
zwariowałaś?! – krzyknął mężczyzna.
- Wyluzuj,
Drake.
Michael nie
mógł uwierzyć, że właśnie został zdzielony przez kobietę, która w dodatku
złamała mu nos. Łzy gromadziły się w kącikach oczu, siłą powstrzymywał się, by
mu nie uciekły.
- Zbieraj
się, Drake.
- Elizabeth,
nie godzi się bić bezbronnego faceta!
- A co? To
twój kolega?
Ten przytyk
zbił mężczyznę z pantałyku. Jeszcze przed chwilą sam był gotów wyruszyć z
ofensywą.
- Ruszaj
tyłek, Drake. Na dziś koniec.
Dziewczyna
spojrzała na Michaela z wyższością, na jej twarzy tańczył nikły uśmieszek
samozadowolenia.
- Ale z
ciebie pacan – powiedziała.
-
Eliz-zz-zzabeth…? – wydusił z siebie.
- Coś
jeszcze? – spytał mężczyzna.
- Nie, to
już chyba wszystko – odparła. – Miłego dnia, Michael.
Poklepała go
czule, z dużą dozą ironii, po plecach i zostawiła krwawiącego na trawiastym
placu.
***
Poczuł się
sromotnie pokonany. Przez swoją głupotę i szczęście Elizabeth. Nie miał jak
dotąd okazji zobaczyć jej po jej powrocie, więc mógł się tylko domyślać, jak
wygląda. A że wyobraził sobie coś innego…
Dał się
ponieść i w rezultacie został upokorzony. Całe szczęście oprócz Drake’a na
placu nikogo nie było, uniknął blamażu na większą skalę. Nagle zdał sobie
sprawę, że znała jego tożsamość od samego początku. Nie było tak, że nagle się
zorientowała, z kim rozmawia, nic w jej zachowaniu na to nie wskazywało.
Pograła z nim. Udała zainteresowanie, nawet lekko z nim flirtowała. To wszystko
po to, by zakończyć rozmowę dramatycznym finałem, którego nawet on się nie
spodziewał.
Mógł się
spodziewać ataku paniki, tego, że schowa się za plecami tego potężnego
mężczyzny o imieniu Drake, ostatecznie, że po prostu ucieknie. Teraz go
oświeciło. Nie znał gościa za dobrze, widział go raptem parę razy w życiu, ale
podobieństwo do wuja go zdradziło. Miał do czynienia z Drakiem Hendersonem, co
oznaczało, że na pewno był wtajemniczony w pewne szczegóły z przeszłości
Elizabeth, by móc należycie ją chronić. Drake na pewno rozpoznał Michaela,
dlatego stanął w jej obronie. Ale Elizabeth miała swój własny plan. Powstrzymała
Drake’a przed zrobieniem czegoś głupiego, a potem sama zrobiła coś głupiego.
Teraz miała
nad nim przewagę. Nie dość, że była ładniejsza, niż sobie wyobrażał – choć
wcale nie wyobrażał jej sobie jako ładną – to na dodatek uszkodziła mu twarz, pokazując,
na co ją stać. Trenowała jakieś sztuki walki, czy jak? Jasnym było, że teraz
potrafi obronić się sama, nie potrzebowała wsparcia Drake’a. Musiała być
wniebowzięta. Poradziła sobie z Michaelem sama, bez niczyjej pomocy. Już
słyszał śmiech Dana Hendersona.
***
- Coś ci
spuchło – rzekł doktor Wright, widząc Michaela na swoim ganku.
- Dzięki,
nie zauważyłem – sarknął. W dłoni trzymał woreczek z mrożonymi warzywami.
- Co się
stało? – spytał doktor, wpuszczając Michaela do domu.
- Elizabeth
się stała. Nastawisz mi nos?
- Nie będzie
przyjemnie.
- Jakby od
początku tak było.
Doktor
Wright z wprawą nastawił złamany nos. Warzywa Michaela już zdążyły się
roztopić, więc zawinął mu w ręcznik trochę lodu. Usiadł naprzeciw niego w
salonie, patrząc, jak delikatnie przykłada lód do nosa.
- Wyjaśnisz
mi, co z tym wszystkim ma wspólnego Elizabeth?
- Zdzieliła
mnie w nos.
- Łamiąc go.
- Musisz
stwierdzać oczywiste?
- Oczywiście
się strasznie z tego powodu irytujesz.
- Do diaska,
uderzyła mnie dziewczyna!
- Godzi to w
twoje ego?
Nie
wiedział, co było gorsze: fakt, że zdzieliła go dziewczyna, to że tą dziewczyną
była Elizabeth, czy też to, że tak skutecznie go załatwiła.
- Jak to się
właściwie stało? – dopytywał się doktor Wright, czując się jak na jednej ze
swoich sesji. Michael nie spodziewał się, że kiedykolwiek go to spotka.
- Poszedłem
rozejrzeć się za Elizabeth – wyjaśnił. – Wiesz, chciałem w końcu spotkać ją
osobiście, zobaczyć, jak bardzo się zmieniła. Gościu zamiatający chodniki na
uniwerku wskazał mi drogę. Trafiłem na plac, gdzie dwie osoby trenowały
łucznictwo. Zagadałem do dziewczyny, całkiem zgrabnej, przyznam szczerze. Gadka
toczyła się gładko, dziewczyna wyglądała na zainteresowaną, gdy nagle, bum,
wywaliła mi bombę w twarz. Na domiar złego pilnował jej niejaki Drake
Henderson.
-
Siostrzeniec Dana Hendersona – wtrącił Wright. – Podsumowując: poszedłeś w
miejsce, w którym miała być rzekomo Elizabeth, zagadałeś do jakiejś dziewczyny
w miejscu, w którym rzekomo miała być Elizabeth i nawet przez myśl ci nie
przyszło, że mogła to być Elizabeth. Leciałeś więc ze swoim tanim podrywem,
zakładam, że był tani, nieświadom niczego. Mężczyzna, który jej towarzyszył,
ten Drake, na pewno chciał stanąć w jej obronie, a ty nie domyśliłeś się,
dlaczego miałby mieć coś przeciwko. Przyznaję, że zadawałem sobie pytanie, jak
zareaguje Elizabeth na twój widok. Odpowiedź przeszła moje najśmielsze
oczekiwania.
Doktor
podsumował to wszystko takim rzeczowym i bezosobowym głosem, ale Michael
podejrzewał, że w duchu się z niego śmiał. Na pewno wyszedł na idiotę.
- Elizabeth
jest po prostu niezrównoważona psychicznie – rzucił.
- W jakimś
stopniu, na pewno – odparł doktor. – Czy powiedziała ci coś po tym incydencie?
- Nazwała
mnie pacanem i życzyła miłego dnia.
Teraz doktor
się roześmiał.
- Naprawdę
nie wiem, co jej odbiło! Ale dziewczyna ma charakterek.
- Chyba
wyprali jej mózg w tych Stanach.
- Albo
nauczyła się tego i owego. W końcu złamała ci nos. Do tego potrzeba trochę
siły.
-
Sugerujesz, że uczyła się sztuk walki?
- Prędzej
samoobrony.
- To nie
była samoobrona.
- Ależ była.
Zaatakowałeś ją.
- Tylko ją
podrywałem.
- Dla niej
nawet krótka rozmowa Z TOBĄ jest atakiem.
- Nie
wypaplaj Charliemu.
Ten to
dopiero będzie miał ubaw.
- Tajemnica
zawodowa, nie ma sprawy.
Komentarze
Prześlij komentarz