XL Randy

Randall Blackwood spodziewał się obszernej relacji. Elizabeth może nie należała do najrozmowniejszych, lecz należało zadać jej odpowiednie pytanie, by zechciała okrasić swoją opowieść najdrobniejszymi szczegółami. Potrzeba było jednak dużo cierpliwości oraz umiejętnego podejścia do tematu, inaczej zamykała się w swojej skorupie i równie dobrze można było gadać do kamienia.

Elizabeth przeczytała w swoim życiu wiele książek, Randy sam podsuwał jej obszerne pozycje z biblioteki uniwersyteckiej. Posiadała też ogromną wiedzę, z której robiła dobry użytek podczas wykładów i spotkań o podłożu naukowym. Elizabeth potrafiła mówić, potrafiła wysławiać się poprawnie, konkretnie, choć zdarzały się jej poetyckie wywody. Obecnie jednak milczała jak grób. Uraczyła go kilkoma suchymi stwierdzeniami, jakby wygłaszała sprawozdanie z eksperymentu, po czym zamilkła.
              
Najwidoczniej coś musiało się stać.
              
Musiało to być związane ściśle ze stanem zdrowia Elizabeth, które dalekie było od idealnego. Przeziębiła się, a takie epizody zwykle powiązane były z obecnością wody. Nie tknęła obiadu i tylko zalegała w salonie na kanapie z Jackiem na kolanach i swoją burzową chmurką nad głową.

- Wiesz, martwiłem się o ciebie, ani razu do mnie nie zadzwoniłaś – zaczął Randy z nieco innej strony.
- Charles litościwie utopił mój telefon – mruknęła Elizabeth znad Jacka.
- A zrobił to, bo…
- Poślizgnął się na kamieniu.
              
Można było przypuszczać, że Charles popełnił małą złośliwość, jak za dawnych czasów, choć w tym wieku było to cokolwiek niewskazane. Elizabeth mogła również paść ofiarą jakiegoś niezbyt wyrafinowanego zakładu i w to Randy był jeszcze w stanie uwierzyć.

- Poślizgnął się na kamieniu? – Musiał sprawdzić, czy aby dobrze usłyszał.
- Stałam na tym kamieniu, Charles na mnie wpadł i to ja wylądowałam w wodzie. Telefon został zalany, a ja się przeziębiłam.
- Mogłaś użyć jego telefonu, w końcu ma mój numer w kontaktach.
- Nie chciałam zadręczać cię moimi obawami, na które i tak nic byś nie poradził. Chciałam ci pokazać, że jestem dużą dziewczynką i sobie poradzę w trudnych warunkach.
- I poradziłaś sobie znakomicie!
- Nie wydaje mi się…
              
Nastąpiła dłuższa pauza, podczas której Elizabeth bawiła się uszami Jacka.
- Znów to czuję – powiedziała ze smutkiem w głosie. – Cokolwiek powiem, wyjdzie na to, że go oczerniam. Tylko że tym razem nic nie zrobił, a ja doszukuję się podtekstów.
              
Randy pokiwał głową ze zrozumieniem. Jego bratanica nie mogła tak po prostu oddzielić przeszłości i się jej pozbyć. Nieufność była jak najbardziej na miejscu.
- Jego babcia o wszystkim wie, powiedziałam pani Darcy wszyściusieńko. Całą resztę dopowiedział jej Charles.
- Czujesz się z tym dobrze?
- Tak… I nie. Poczułam niewyobrażalną ulgę, gdyż spotkałam się ze zrozumieniem. Trafiłam na osobę, która wiedziała, że mówię prawdę. Niestety Charles odbył potem z babcią Darcy niezbyt przyjemną rozmowę.
- Dlaczego się tym przejmujesz? Nie sądzisz, że dostał to, na co zasłużył?
- Chyba nie potrafię być wredna, Randy. Kompletnie się do tego nie nadaję.
- I na tym właśnie polega twój urok. Nic w tym złego.
              
Randy uśmiechnął się do bratanicy pokrzepiająco. Elizabeth miała prawo mieć liczne wątpliwości – w końcu to ona była w tym wszystkim najbardziej pokrzywdzona. Najpierw odwrócili się od niej rodzice, potem przyjaciel. Wuj był tym, na kim mogła najbardziej polegać.

- A jak zareagowała na ciebie rodzina Charlesa? – Randy niewiele wiedział o babci Darcy, gdyż Charles niechętnie zwierzał się z opowieści o tej gałęzi rodziny. 
- Wiesz, co mówią, gdy mężczyzna przyjeżdża z kobietą na czyjś ślub… 
- Domyślam się, iż posądzono was o bycie parą – zaryzykował stwierdzenie Randy. Uśmiechnął się do siebie w myślach. 
- Co oznacza, że przyjęcie, przynajmniej ze strony kuzyna Charlesa, było nad wyraz ciepłe. Stephen do końca nie odpuścił. 
- A babcia Charlesa? Biorąc pod uwagę niechęć Charlesa wobec niej… 
- Może starała się zrobić Charlesowi na złość, a może faktycznie żywi do mnie sympatię… Tym bardziej, gdy dowiedziała się o wszelkich nieprzyjemnościach, jakie mnie spotkały ze strony jej wnuka. 

Nieprzyjemności, lekko powiedziane, westchnął Randy w myślach. 
- Zapewne żałujesz, że tam pojechałaś… - Randy przyjrzał się uważnie Elizabeth, która w domowym zaciszu mogła sobie pozwolić na pokazanie wewnętrznych rozterek. 
- Wiele się skomplikowało, Randy, ale uważam, że nie mam czego żałować – wyznała całkiem szczerze, po czym popadła w typowe dla niej odrętwienie. Już było jej wszystko jedno, czy przekaże wszystko Charlesowi i jaki będzie tego wynik. 

Randy wyczerpał ładunek szczerości na dziś i na wiele kolejnych dni. Mimo wszystko był zadowolony, że się przemogła i pojechała do Porthtowan. W zasadzie mogła się udać nawet do najbliższego marketu – byłby nie mniej uradowany – gdyby tylko towarzyszył jej Charles. 


Wycofał się powoli, by nie wzbudzić żadnych podejrzeń, lecz Elizabeth była zbyt zajęta pociąganiem nosem, głaskaniem psa i udawaniem, że wcale nie istnieje. Udał się do Marge, miał jej wiele do opowiedzenia, skąpą wypowiedź Elizabeth musiał rozbudować do satysfakcjonujących rozmiarów. Zresztą Marge i tak świetnie poradzi sobie z dopowiedzeniem reszty. A gdyby przypadkiem natknął się na Charlesa… 

Komentarze

Popularne posty