XXXIII Charles
Po odbyciu
najgorszej rozmowy w całym swoim życiu, wyszedł odetchnąć świeżym powietrzem.
- Elizabeth,
na litość, przeziębiłaś się i wystajesz na chłodzie po ciemnicy? – jęknął,
spotkawszy ją na ganku.
- Ciekawe,
czyja to zasługa, że jestem chora – mruknęła nieprzychylnie, zawijając się
szczelniej w koc.
- To
naprawdę był wypadek. Po co miałbym cię wrzucać do wody? Nie było nigdzie
Michaela, bym mógł się popisywać.
- Wiem o tym.
Jak poszła rozmowa z babcią?
- To była
najgorsza spowiedź w całym moim życiu. – Jak dotąd, pomyślał. Czekała go
jeszcze jedna.
- Widzę
właśnie. – Zapewne dostrzegła łzy w jego oczach. – Nie słyszałam, by krzyczała.
- Nie
chciała niepokoić gości, ale wierz mi, miała ochotę na mnie nakrzyczeć jak na
małego dzieciaka. Powiedziała mi, co o mnie myśli, a ja przyjąłem to z pokorą.
- Czy to
oznacza, że wyrzuciła cię z jutrzejszej uroczystości?
-
Chciałabyś… To zależy od Stephena, który również usłyszał to i owo. On był
mniej delikatny.
Charles
potarł ramię, na którym na pewno wyrastał mu już pokaźny siniak.
- Czyli
musimy jutro pójść do kościoła… - jęknęła Elizabeth. – W takim stanie… -
Pociągnęła nieprzystojnie nosem.
- Schowamy
się gdzieś z tyłu, nikt nas nie zauważy. Nadal jest ci zimno?
Wyciągnął do
niej dłoń, obiecując sobie, że nie zrobi niczego bez jej woli. Powoli oplotła
ją swoimi lodowatymi palcami.
- Wcale nie
jest mi zimno – sarknęła.
- Może
powinienem podpalić drzewo?
Wydmuchała
nos w chusteczkę, odsuwając się nieco od niego.
- Babcia
powiedziała, że jestem kretynem, ale przez wzgląd na matkę da mi szansę.
Ostatnią.
- Obyś jej
nie zmarnował – ostrzegła go Elizabeth. – Powinieneś przyjeżdżać tu na wakacje,
co roku. To miłe miejsce.
- Pod
warunkiem, że będziesz tu przyjeżdżała ze mną.
- To się
chyba nigdy nie stanie, Charles. Nie mogę…
Nie
dokończyła, czego tak naprawdę nie może. Chyba pospieszył się ze swoimi
życzeniami i w rezultacie kompletnie spaprał sprawę.
- Wrócimy do
Cambridge i już się do mnie nie odezwiesz? – spytał z bólem w głosie.
- To znaczy…
Moglibyśmy się kiedyś wybrać na kawę po pracy.
Zdawało mu
się, że się przesłyszał. Elizabeth proponowała mu sporadyczne spotkania.
- Nigdy nie
byliśmy na kawie – zauważył.
- Mylisz
się, Charles. W trzeciej klasie, jakoś tak przed balem maturalnym Michael
zachorował i to całkiem poważnie. Wylądował w szpitalu.
- Uparł się,
kretyn, że pójdzie na ten bal…
- Uwolniłeś
się od niego na krótką chwilę. Poszliśmy razem do małej kawiarenki niedaleko
szkoły. Opowiadałeś mi, jak dziewczyny ustawiały się w kolejce, by zaprosić cię
na ten bal, a ty odmówiłeś nawet Harriett.
- Wtedy nie
byliśmy już parą. – Charles poprawił koc na ramionach Elizabeth. Zaproponował,
by przenieśli się z powrotem do salonu. – Pokłóciliśmy się przez ten cały bal i
ją rzuciłem.
- Już wtedy
miałeś zadatki na łamacza serc – rzuciła Elizabeth z rozbawieniem. Postanowiła
zająć obszerny fotel przy kominku. Charles pomajstrował nieco pogrzebaczem przy
drewnie, po czym usiadł naprzeciwko paleniska, bokiem do Elizabeth.
- Nie
chciałem, by tak wyszło…
- Po prostu
się stało. Jak wiele innych rzeczy na tym świecie.
- Ty wcale
nie poszłaś na bal.
- Dziwisz mi
się? Byłam tak paskudna, że bez kija nie podchodź.
- Wmówiłaś
to sobie.
- Michael
powtarzał to na każdym kroku. Nazywał mnie nawet „Brzydulą Betty”.
- Cholera,
zaprosiłem Brzydulę na ślub kuzyna!
- Mam
nadzieję, że nie będą robili nam zdjęć.
- Zamażę
twoją twarz na nich wszystkich, żebym nie musiał się wstydzić.
- Przyklej
twarz Michaela, na pewno byłby szczęśliwy!
- Jak mu wytłumaczę,
że ma kobiece ciało? Już ja mu sprzedam jakąś bajkę. Też byłem całkiem niezły w
zmyślaniu, w końcu uczył mnie Michael…
- Tamtego
dnia byłeś całkiem normalny i nawet nie obrzuciłam cię wyzwiskami, gdy mnie
zaprosiłeś. Choć i tak mi się wydawało, że to jakiś podstęp.
- A ja po
prostu chciałem porozmawiać z tobą jak z człowiekiem.
- „Kobieta
też człowiek” – zaśmiała się Elizabeth. – Zdawało mi się, że chciałeś się
zwierzyć ze swoich problemów z Harriett, skoro zabrakło ci przyjaciela.
- Nie
mówiłem Michaelowi o takich rzeczach. Rozmawialiśmy, ale zawsze go okłamywałem.
– Żeby nie wyszło na wierzch, kogo naprawdę lubię, pomyślał Charles.
- Taki
wierny z ciebie przyjaciel? Charles, zaskakujesz mnie!
- Spójrz!
Jestem pełen niespodzianek.
- W końcu
rozmawialiśmy o wszystkim, tylko nie o Harriett. Jak to się stało?
- Szczerze
powiedziawszy, wstydziłem się.
Elizabeth musiała
się ratować chusteczką w obliczu nieoczekiwanego, niekontrolowanego potopu.
- Ty się wstydziłeś? Ty?
Charles
poczuł na sobie badawcze spojrzenie Elizabeth. Usilnie starał się nie odwrócić
w jej stronę, bo tylko by się zdradził. Znów czuł ten przedziwny wstyd względem
osoby, którą tak okrutnie prześladował.
- Miałem
uchylić rąbka tajemnicy, której nawet Michael nie znał. Pod koniec jednak
stchórzyłem i nic z tego nie wyszło.
- Możesz mi
powiedzieć teraz, chyba że nadal się wstydzisz.
Zamyślił się
na chwilę, gmerając pogrzebaczem w drewnie. Chyba nie czuł się jeszcze gotowy
do takich zwierzeń.
- Harriett
wyobrażała sobie wiele rzeczy – podjął po chwili milczenia. – Czasami
wyobraźnia niesamowicie ją ponosiła.
- Myślała,
że będziecie Królem i Królową Balu? – zakpiła Elizabeth.
- To tak na
dobry początek…
- Nie mów,
że było tylko gorzej! Chciała, żebyście potem byli parą numer jeden w całej
szkole, dostali się na te same studia, a potem…
- Elizabeth,
litości, nie kończ…
Zsunęła się
powoli z fotela i przysiadła obok niego. Dotychczas było mu przyjemnie ciepło,
lecz teraz gorąco uderzyło mu do twarzy.
- Tak
właśnie było?
- Naprawdę
ci tego nie mówiłem?
- Po prostu
posiadam dobry zmysł obserwacji, Charles. Ja patrzę, ty w swojej pracy
słuchasz. Nie rozumiem, co cię podkusiło do zostania psychologiem.
- Zawsze
mówiłaś, że ja i ojciec jesteśmy tacy sami. Miałaś rację.
Komentarze
Prześlij komentarz