XXXVIII Elizabeth

Pani Darcy wymogła na niej obietnicę przyjazdu w okresie letnim, zapewniając, że klimat jest wtedy całkiem znośny. Elizabeth wyściskała ją jak własną babcię, której nigdy nie miała. W nagłym przypływie odwagi szepnęła jej do ucha kilka słów, dokładnie pięć, a te ogromnie zdumiały panią Darcy.

- Niech to pozostanie naszą tajemnicą – rzekła z szelmowskim uśmiechem. Stephen nadstawiał uszu, lecz i tak nie usłyszał ani jednego z wielkiej piątki.
- Pamiętaj, Charlie, masz rok – rzucił do kuzyna na pożegnanie. – Rozliczę cię ze wszystkiego.
              
Gdy już zdołali pożegnać się ze wszystkimi znanymi i mniej znanymi gośćmi, wsiedli do samochodu i niespiesznie wyruszyli do domu. Charles chyba specjalnie jechał powoli, by mogła nacieszyć oczy widokami. Przyspieszył dopiero, gdy minęli tablicę na wyjeździe z Porthtowan.

- Odnoszę wrażenie, że dobrze się bawiłaś – zaryzykował stwierdzenie Charles.
- Dawno się tak nie czułam pośród obcych ludzi – przyznała szczerze.
- To znaczy jak?
- Poczułam się, jakby byli moją rodziną. Może tylko w niewielkim stopniu, lecz nie postrzegam ich jak ludzi, których już nigdy nie zobaczę na oczy. W pewnym sensie nie chciałabym, żeby tak się stało.
- Moja rodzina powitała z większym entuzjazmem ciebie aniżeli mnie.
- Przepraszam, jeśli poczułeś się pominięty…
- Przecież mi się należało, prawda?
              
Przez życie Elizabeth przewinęło się wielu ludzi. Najczęściej były to anonimowe twarze, drobne części większych skupisk, jak choćby na wykładach. Pojawiały się i znikały w wielobarwnym ludzkim korowodzie. Niewiele z tych twarzy zapadało jej w pamięć, a jeszcze mniej miało z nią bezpośredni kontakt. Wizyta w Porthtowan pozostawiła ją z kiełkującym poczuciem przynależności. Otwarte zaproszenie pani Darcy było na tyle uprzejme, że nie musiało uwzględniać osoby Charlesa. Z nim czy bez, na pewno chętnie wróci jeszcze do Kornwalii.
              
Charles rzucił jej na kolana niewielkie pudełko. Był w nim telefon w zastępstwie tego, który zdarzyło mu się podtopić wraz z Elizabeth.

- Po to popędziłeś do Penzance? – spytała onieśmielona tym podarkiem.
- Niestety w obliczu późniejszych okoliczności zupełnie o nim zapomniałem – przyznał po chwili. – Poza tym nie chciałem, być od razu zadzwoniła do Randy’ego i na mnie naskarżyła. Co nie oznacza, że nie możesz tego zrobić teraz – dodał z krzywym uśmiechem.
- Odnoszę wrażenie, że jesteś bardzo otwarty na moją krytykę…
- Chciałbym usłyszeć, jak chlipiesz wujowi do słuchawki, że Charles jest głupi i ma wszy na pępku.
- Wcale bym tak nie powiedziała – obruszyła się. – Charles, mam doktorat, stać mnie na bardziej wyszukane obelgi.
- W to nie wątpię, Elizabeth, nie wątpię…
              
Z braku tematu do rozmowy i monotonności podróży, Elizabeth szybko zmorzył sen. Nie pamiętała już, kiedy ostatnio miała przyjemny sen. Zawsze trafiała na fantastyczne kompilacje i okropne koszmary z elementów jej najbardziej zakorzenionych obaw.
              
Obudziła się z szybko bijącym sercem. Musiała natychmiast pozbierać się do kupy, by Charles niczego nie zauważył. Problem jednak rozwiązał się sam. Charlesa nie było w samochodzie, a ten całe szczęście nie poruszał się.
              
Znajdowała się na pustkowiu. Charles nie mógł zatem wyjść do sklepu czy na stację benzynową po kawę. Zdołała go dostrzec kilkanaście metrów dalej, stał na niewielkim wzniesieniu i wpatrywał się w pasące się owce.

- Sądziłaś, że cię porzucę? – spytał Charles, wróciwszy do samochodu. – I co być wtedy zrobiła?
- Usiadłabym za kółkiem i sama wróciła do domu – odparła niezbyt odkrywczo.
- Przespałaś zdecydowaną większość drogi do Porthtowan…
- Wystarczy czytać znaki.
- Których jest tu mrowie! – Charles zatoczył ręką szerokie koło. – Może owce ci podpowiedzą, jak trafić do Cambridge?
- Jesteś pewien, że chcesz wracać do domu? Zdecydowanie bardziej pasujesz do tych owiec, taki z ciebie baran!
- Wyszukana obelga numer jeden – sarknął Charles.
- O co ci właściwie chodzi?
- Może o to, że właściwie nie chcę wracać.
              
Charles spojrzał na nią ze smutkiem. Nie było to coś, co można było często uświadczyć w jego oczach, bowiem pod cieniutką warstwą krył się strach.
- Dlaczego nie chcesz wracać? – spytała ostrożnie. Mogła niechcący uwolnić jakiegoś potwora z tej butelki.
- Wiesz przecież, jaki jest mój ojciec. Zacznie się przesłuchanie, bardzo wnikliwe przesłuchanie.
- Nie lubisz, gdy traktuje cię jak swojego pacjenta?
- Doktor Wright jest dość szorstki względem pacjentów, wobec własnego syna jest niczym papier ścierny.
              
Na zewnątrz rodzina Wrightów wydawała się być idealna. Ojciec, wzięty psycholog, miła matka i rozchwytywany syn. Rzeczywistość jednak opierała się o przemoc domową skrywaną pod warstwą makijażu, a w przypadku Charlesa – budowanie wokół siebie specyficznej aury.
              
Elizabeth zaczęła się zastanawiać, czy Michael był w pełni świadomy sytuacji rodzinnej swojego przyjaciela. A jeśli był, jak do tego podchodził. Michael wyciągał Charlesa z domu i rozrabiał wraz z nim przy każdej nadarzającej się okazji. Budował jego niezależność od innych ludzi, jednocześnie uzależniając go od samego siebie.

- Oczywiście będzie chciał wiedzieć absolutnie wszystko o tej wizycie, skupiając się szczególnie na wątku babci Darcy – stwierdziła Elizabeth, siląc się na lekki ton.
- Babci Darcy? – Charles uniósł brwi.
- Jest przecież twoją babcią, prawda? Zaraz powiesz mi, że nie jest moją babcią, lecz sama kazała mi tak na siebie mówić. Mam jej przyzwolenie.
              
Pokiwał ze zrozumieniem głową, nie miał zamiaru polemizować z ustaleniami babki.
- Twojego ojca na pewno będzie interesowała osoba samej pani Darcy. Będzie chciał wiedzieć, jak odnosi się do śmierci swojej córki, czy nadal żywi do ciebie żal z tego powodu, jaki ma generalny stosunek do twojej osoby…
- Wszystko to i zapewne jeszcze więcej. A potem czeka mnie coś dużo gorszego - spotkanie z Michaelem.
- Całe szczęście ja się z nim nie będę spotykała.
- Randy będzie nie mniej ciekawy.
- Randy wie, że naciskając na mnie, nie uzyska zbyt wiele. Wszelkie formy nacisku wywierają wręcz odwrotny efekt.
              
Chowała się wtedy do swojej muszli. Należało odczekać stosowną chwilę, często dość długą, nim z powrotem z niej wychynęła. Randy respektował to i nauczył się nie przekraczać linii. Nie oznaczało to, że jej nie przekraczał od czasu do czasu – głównie po to, by ją do czegoś zmotywować. Musiała wtedy opuścić swoją strefę komfortu.

- Co mu powiesz? – Charles skupił się na zabawie breloczkiem od kluczy samochodowych.
- Powiem mu, że miło spędziłam czas, że Porthtowan mi się spodobało i że Charles zatrzymał się w szczerym polu, by popatrzeć sobie na owce.
- Beznadziejnie… Naprawdę sądzisz, że on w to uwierzy?
- Randy był zawsze jedną z niewielu osób, które wierzyły w złe rzeczy, które mówiłam o tobie i Michaelu. Myślę, że dobre wieści będą dla niego miłą odmianą.
              
Po wyprawie do Porthtowan znajdowała w sobie coraz mniej żalu względem Charlesa. Zewsząd dobiegały ją ciche prośby, by dała mu szansę, jakby cały świat się zmówił, by oczyścić go ze wszystkich win, a ją uczynił ostatecznym sędzią – jedyną osobę, która mogła tego dokonać.
              
Nie mogła jednak wymazać wszystkich złych wspomnień, postanowiła wnikliwie zbadać jej jeszcze raz. Oboje byli teraz dorośli, trochę bardziej doświadczeni przez życie i na pewne sprawy mogli spojrzeć z zupełnie innej perspektywy.

- Oczywiście nie muszę mu mówić wszystkiego. Być może zdecyduję się na powiedzenie o tym, jak to mnie wrzuciłeś do wody… Nie mogę też pominąć ciekawych anegdotek z czasów twojej młodości.
- Czyli same najgorsze rzeczy, co? – Charles uśmiechnął się mimowolnie.
- W które Randy też jest skłonny uwierzyć, jeśli je podać w odpowiedni sposób. Wiem, że doszliście do jakiegoś tajemniczego porozumienia i nie pozostaje mi nic innego, jak tylko to zaakceptować.
- Jeśli jednak sądzę, że i ty miałabyś zostać częścią tego układu…
- A już nie jestem?
- Tego nie wiem, ciężko cię rozgryźć.
              
Elizabeth przeczesała nerwowo włosy, próbując opanować drżenie dłoni. Oto wyszła ze strefy komfortu, stała na krawędzi swojej muszli, siłą powstrzymując się, by znów do niej nie uciec. Przespałaby ponownie większość drogi, unikając rozmowy z Charlesem. Lecz jedynie odłożyłaby pewne kwestie w czasie.

- Dlaczego właściwie wróciłaś?
              
To pytanie musiało w końcu paść. Fakt stał się faktem, znów była w domu, lecz zamiast radości wzbudziła niemałą sensację. Niektórzy cieszyli się z jej wyjazdu, w dobry czy zły sposób, niektórzy uznali to za ostateczne zwycięstwo. Wszyscy byli zaskoczeni jej decyzją w równym stopniu.

- Proszę, nie pytaj mnie o to – powiedziała cicho, skubiąc ze zdenerwowaniem paznokcie.
- Coś musiało tobą kierować, nikt nie wraca po ośmiu latach tak po prostu – ciągnął Charles. – A już na pewno do tak nieprzyjaznego miejsca jak Cambridge. To zupełnie nieracjonalne!

- Cóż, Elizabeth zawsze była mało racjonalna…

Komentarze

Popularne posty